18.
Od samego rana w obejściu Kuropatwów panowała nerwowa atmosfera.
– A jak nie kupi? – Zastanawiała się Żdana. – Już i teraz biorę na kreskę u Florkiewiczowej. Takiej biedy to jeszcze tu nie klepałam.
– Weźmie, a co ma nie wziąć. Dyć świnie jak malowane. – Kazek był pewny tego, że transakcja dojdzie do skutku.
– Spokojnie – zgasił go Fabisiak – Na razie to on jeszcze nie przyjechał.
– Mamuń! Autko do nas pruje! – mały Bronio wpadłszy do izby oznajmił wszystkim radosną nowinę.
– No, zobaczym czym się przytelepał – powiedział młodszy z Mojsińskich.
Parę minut później na podwórko zajechał przykurzony volkswagen transporter, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Starszy, który wyglądał na ojca młodszego, miał na sobie brązowy garnitur i żółtawą koszulę bez krawata pod marynarką. Styl ubierania się młodszego z nowoprzybyłych można było określić jednym słowem – drechol.
– Dzień dobry, Mordkiewicz jestem. A to mój nygus, Gerard.
– Fab… – Stefan ugryzł się w język. Ciągle nie miał pojęcia czy jest poszukiwany z nazwiska przez policję. Lepiej było chuchać na zimne. – Fabian Kuropatwa. A to żona mojego brata, jej dzieci i nasi pracownicy.
– Sporo was – zauważył Mordkiewicz.
– Od chuja, jak mrówków! – dodał Gerard.
Ojciec zmierzył syna groźnym spojrzeniem, jednak nic nie powiedział, wychodząc zapewne ze słusznego założenia, że czego juniora za młodu nie nauczył, tego wbić mu teraz do głowy nie zdoła.
– Pewnie chce pan zobaczyć świniaki?
– Nie, przyjechałem popatrzyć na obraz Matki Boskiej Fatimskiej wiszący u Was na ścianie.
– Hahaha, ojciec, nic mi nie mówiłeś o tym obrazie wcześniej! – syn Mordkiewicza wydawał się szczerze zdziwiony.
– Zamknij ryło, idioto! Czy jak ci powiem, że papież jest kobietą to też uwierzysz? Chryste, co za imbecyla mam za syna!
– A więc świnie… – Fabisiak próbował rozładować napiętą atmosferę jednocześnie kierując rozmowę na właściwy tor.
– Tak, chodźmy do chlewu. Dość czasu zmitrężyliśmy.
W chlewiku było w miarę czysto. Trzoda chlewna właśnie konsumowała tarte obierki z ziemniaków, radośnie przy tym chrumkając.
– O, widzi pan szanowny, aż tryskają zdrowiem! – powiedział Morowy.
– Może zdrowiem to i one tryskają, ale tłuszczu na nich jakoś nie widzę – zauważył stary Mordkiewicz.
– A chciałby pan jeść mięsiwo, z którego tłuszcz aż kapie? – Morowy nie dawał za wygraną – Na co komu tłusta szynka? Nawet i dupsko kobiety jak zbyt tłuste to nieteges.
– Hahaha, ojciec, dobre! – Gerard nie po raz pierwszy wybuchnął głośnym śmiechem. Co ciekawe, oprócz niego nikt się nawet nie uśmiechnął.
– Hm… wezmę starą i trzy warchlaki.
– Cztery – zaprotestował Stefan.
– Trzy – Mordkiewicz był nieugięty.
– Przecież widzi pan, że Bulwa ma czwórkę małych.
– Słusznie, ojciec, policzyłem trzy razy. Są cztery małe świnki.
– Boże! – krzyknął Mordkiewicz – Za coś pokarał mnie takim tępym idiotą?! Przecież ja umiem liczyć. Widzę ile jest małych świnek. Umiem liczyć, więc wiem jaką kwotę powinniśmy przeznaczyć na zakupy trzody chlewnej.
– No to jaką? – śmiało zapytał Gerard.
– I co z tego, że powiem ci jaką, skoro z twoim ilorazem inteligencji ta wiadomość do niczego ci się nie przyda.
– Ale ojciec…
– Panowie… – Fabisiak znowu wkroczył do akcji. Te kilkanaście minut wystarczyło mu na poznanie słabego punktu klanu Mordkiewiczów – ojciec, delikatnie mówiąc, nie przepadał za mało rozgarniętym synem, jednakże na pewno doceniał jego walory fizyczne widoczne w postaci sporych muskułów i atletycznej budowy ciała.
– Dobrze, pchlim targiem, prawem Kaduka i co tam jeszcze… kupię starą i cztery warchlaki, ale w cenie trzech.
– Toś pan wymyślił! – Morowy nie krył swego oburzenia. Liczył na dobry procent od sprzedaży, każde zejście z ceny poważnie go niepokoiło.
– Panie – Mordkiewicz zwrócił się do Fabisiaka. – Co te pana parobczaki takie pyskate?
– No no, tylko nie parobczaki – zdenerwował się młodszy Mojsiński. – Za taką ksywkę możem gębę nieźle przefilcować, tak że pana rodzona matula nie pozna!
-Pietrek, Kazek, idźcie do domu pomóc Żdanie przy chłopcach – ton głosu Fabisiaka był spokojny lecz nie uznający sprzeciwu. Zresztą Morowy nie był w ciemię bity, wiedział, że posunął się trochę za daleko i że dopóki nie trzyma się łapie gotówki, dopóty klient nasz pan. Mojsińscy wyszli więc z chlewika.
Pół godziny później transakcja została zawarta i Gerard przy marnej pomocy starszego z Mojsińskich targał do samochodu świniaki.
Fabisiak zapraszał Mordkiewicza na oblanie interesu, jednak ten niespodziewanie odmówił, zasłaniając się natłokiem pracy jaka czekała go w domu. Obiad jedzono więc w swojskim towarzystwie.
– Szefie, to ile wybulili? – Stefan spodziewał się takiego pytania z ust Morowego. Liczył jednak, że padnie ono po pierwszym daniu a przed mielonym z ziemniakami i kiszoną kapustą. Pytanie padło w trakcie konsumpcji rosołu.
– Spokojna twoja łysiejąca. Stratni nie jesteśmy.
– Dobra, dobra. Kto nie jest, ten nie jest. Ja jeszcze grosza nie zobaczyłem z tego dealu.
– I nie zobaczysz. Przecież dopiero co dostałeś wypłatę.
W Morowego jakby uderzył grom. Poczerwieniał. To znaczy, na skutek często spożywanego alkoholu różnego pochodzenia zawsze był buraczkowolicy, ale teraz jego twarz nabrała jeszcze fioletowego odcienia. Wstał od stołu. Podobnie uczynił Fabisiak.
– Co, kurwa?! Ja nie mówię o stałej pensji. Tu chodzi o premię, o kasę ekstra!
– A za co ci, Piotrusiu drogi, mam wypłacić pensję? Za to codzienne bumelowanie? A nie, przepraszam, nie jest codzienne, bo co drugi dzień w ogóle cię tu nie ma. Chlasz z jakimiś lumpami pod monopolowym! Jeżeli już coś łaskawie zrobicie to najczęściej robi to Kazek, a i ten nie jest okazem pracusia. Co było wczoraj? Prosiłem żebyście doprowadzili chlew do oglądalności. Wyszliście. Myślałem, że udaliście się do pracy, ale kiedy wszedłem do chlewu i zobaczyłem Kazka śpiącego na wiązce siana niedaleko brudnych koryt wiedziałem, że twoja stopa, Pietrek, nie stanęła wczoraj w tym miejscu. Upłynniałeś wypłatę w terenie.
– Co cię, kurwa, obchodzi, co robię z mamoną? Mój hajs, moje dyspozycje.
– Najpierw zapracuj na ten hajs. Darmo ci kasy dawać nie będę. Dzieciaki i Żdana nie mają co do ust włożyć.
– Zdaje mnie się, że gospodyni to jednak ma co do ust wkładać. I to każdej nocy.
Tego Fabisiakowi było za wiele. Niesygnalizowanym ciosem powalił młodszego z Mosińskich na podłogę. Kazek chciał rzucić się na pomoc bratu, lecz ten w porę go zatrzymał: – Nie wpierdalaj się między wódkę a zagrychę. Sam wyrwę chwasta. – po czym zwrócił się do Stefana: – No chodź tu, kurwo!
Zanim Morowy powstał dostał mocnego kopniaka w brodę i znów wyłożył się jak długi. Dzieci zaczęły płakać, Żdana prosiła Fabisiaka, by się uspokoił, ale sprawy zaszły już za daleko.
– Żdana, zabierz dzieci i idźcie na dwór.
– Stefciu…
– Zabierz, kurwa, dzieciaki i wysuwajcie stąd jak najszybciej!
Kobieta szybko wykonała polecenie, choć czterej mali rozbeczani chłopcy nie ułatwiali jej zadania.
Tymczasem młodszy Mojsiński wrócił do pionu. Jednocześnie w jego ręku błysnęło ostrze noża.
– No, chujku, porozmawiasz sobie teraz z panem brzytewką, co?
– A, toś taki chojrak? Bez kosiora ani rusz, co? Odrzuć to żelastwo i walcz jak prawdziwy facet!
– A co ty, kurwa, jesteś jakiś Brudny Harry Kryszna żeby mi mówić jak mam cię zabić? Ni chuja! Zdechniesz jak pies, a moja kosa ci w tym pomoże.
Fabisiak wiedział, że Morowy w niejednej celi jadł chleb i że perspektywa dłuższego pobytu za kratkami nie działa na niego odstraszająco. Zaczął się więc lekko przesuwać w stronę kaflowego pieca, obok którego leżał niedbale rzucony pogrzebacz. Tyle razy zwracał uwagę Żdanie by chowała pogrzebacz przed wszędobylską latoroślą, teraz jednak po raz pierwszy cieszył się z niewykonania swojego polecenia. Pogrzebacz leżał tak, że trudno go było dojrzeć z tej strony pokoju, gdzie przebywali Mojsińscy.
– Pietrek. Porozmawiajmy…
– O patrz, Kazek, na rozmowę, mu się, kurwa, zebrało! Ty idź franco do księdza, to sobie przy konfesjonale pogadasz. Albo nie, poczekaj, nie idź, sam cię wyślę. Z tym, że za dużo sobie nie pogadacie.
– Pietrucha, wyrzuć ten kosior.
– Bo co? Nakopiesz mi, gnojku? No dawaj, co, cykorzysz?
Fabisiak, powoli acz systematycznie przesuwał się w stronę pieca.
– Patrzaj, Kazek, to gnida, w kołka i szyszkę się ze mną zabawia. No chodź, skurwysynu.
Stefan cofnął się wreszcie na tyle, by móc szybko podnieść z podłogi pogrzebacz.
– OK, idę!
Kazka zamurowało. Jego brata zresztą też.
-O kurwa! – jęknęli obaj niemal w tym samym czasie.
– No więc idę – powtórzył Fabisiak – Tak jak prosiłeś.
Morowy nie zdążył zareagować nim dostał silne uderzenie pogrzebaczem po żebrach. Zawył z bólu, lecz nie wypuścił z dłoni noża. Tym razem na pomoc bratu ruszył starszy Mojsiński. Pomoc ta polegała na rzuceniu taboretem w Fabisiaka. Rzut był chybiony, za to kolejne uderzenie pogrzebaczem w korpus Morowego znów okazało się celne.
– Czekaj, bo mnie, kurwa, zabijesz!
Stefan jednak nie przestawał i za jednym zamachem trafił obu Mojsińskich, Pietrka w okolice szyi, a jego brata w skroń. Kazek upadł na podłogę.
– Zabiłeś go, ty chujozo! – z wyrzutem krzyknął Morowy.
-Nic mu nie będzie, a już jego mózg na stówę nie będzie gorzej funkcjonował – odrzekł Fabisiak.
I rzeczywiście, starszemu Mojsińskiemu szybko wróciła przytomność.
– Gdzie ja jestem? Trzeba wydoić kury i zebrać jajka od świń.
Morowy, który cały czas był nachylony w stronę brata chciał się obrócić w kierunku Fabisiaka, jednak ten szybko wybił mu to z głowy: – Jeden ruch, a cię zaszlachtuję tym grzebulcem! A potem to samo zrobię Kazkowi.
– Czego chcesz?
– Och, nic wielkiego, Pietruś. Chcę tylko byś zabrał stąd swoje dupsko, przy okazji zabierając ze sobą tego twojego niedorajdę. Spieprzajcie stąd póki mam litość. Garowałem, bracie, dłużej niż ty i twój stary razem wzięci, rozwalenie dwóch takich cweli jak wy nie będzie dla mnie problemem.
Morowy milczał. Po wyrazie twarzy widać było, że intensywnie roztrząsa wszystkie za i przeciw.
– Co ci, kurwa, przyjdzie z tego, że pójdziemy? Przecież tu z nami cała wieś trzyma. Nie wydolisz nawet miesiąca. Zgnoimy cię tak lub inaczej.
– Pożyjemy, zobaczymy. Nie twoje zmartwienie czy dam sobie radę czy nie. A teraz zbierajcie się. Macie pół godziny na zebranie manatków, posprzątanie waszych barłogów i zabranie stąd swoich śmierdzących dupsk. Pół godziny, i ani minuty więcej.


na część 19-20 zapraszamy tu:

(S)Mętny żywot Fabisiaka – cz. 19-20


Dodaj komentarz