19.
Stefan przewrócił się na drugi bok. Nie mógł spać, co jeśli chodzi o niego było czymś zgoła nietypowym, zawsze bowiem spał snem sprawiedliwego. Ale ostatnie tygodnie poważnie zmieniły jego harmonogram dnia. Przede wszystkim zaczął ciężko pracować, bo choć w miejsce Mojsińskich Żdana ściągnęła dalekiego kuzyna z Ukrainy, to chłopaczyna, mimo iż pracowity i mało pijący, sam nie dawał rady wszystkiego ogarnąć. Trzeba mu było pomóc. Był i drugi kuzyn, znacznie mniej wątły, Wasia, z racji swej postury oraz pewnie i imienia zwany Kliczką, ale ten nie przyjechał do pracy w gospodarstwie. Jego zadaniem była ochrona domowników przed ewentualnym najazdem miejscowych obiboków. I rzeczywiście, Kliczko wywiązywał się ze swojej pracy bez zarzutów, po kilku drobnych incydentach nikt poważnie nie zakłócił spokoju rodzinie Kuropatwów. Wasia Kliczko nie pobierał wynagrodzenia od Fabisiaka, w zamian poprosił jedynie o udostępnienie starej, rozwalającej się szopy, którą szybko, przy pomocy kilku kolegów, przerobił na samochodową dziuplę. Co kilka dni Stefan, Żdana i chłopcy widzieli podjeżdżające z piskiem opon najrozmaitsze marki samochodów, głównie te niemieckie. Część aut zostawała w szopie, by po kilku dniach z niej wyjechać, ale już ze zgoła innymi tablicami rejestracyjnymi, a często też w innym kolorze karoserii.
Stefan nawet myślał o przyłączeniu się do ferajny Kliczki, lecz ciągle nie był do końca zdecydowany. Z jednej strony nie uśmiechała mu się codzienna harówka w gospodarstwie i pilnowanie chociażby i najsłodszych, ale jednak cudzych dzieci, doskwierał mu również brak kolegów. Dał jednak słowo Zdziśkowi, że podczas jego nieobecności zaopiekuje się Żdaną, chłopcami i starszą panią Kuropatwową. O ile opieka nad staruszką nie była aż tak męcząca, a i zabawa z małymi brzdącami dawała nieraz sporo satysfakcji, to intymne zbliżenia ze Żdaną zaczęły Fabisiaka poważnie niepokoić. Ukrainka zdawała się nie mieć nigdy dość, każdą dogodną chwilę wykorzystywała do tego by zaciągnąć Stefana do łóżka, często tego „łóżka” nawet nie szukając. To, co początkowo jawiło się niczym raj, szybko zaczęło przypominać piekło.
– Stefciu, śpisz? – Fabisiak znieruchomiał. Była 2:00 w nocy, godzinę temu skończyli się kochać. Stefan liczył, że do pierwszego dojenia krów będzie miał spokój, i jeśli nawet nie uśnie to będzie mógł sobie swobodnie poleżeć z własnymi myślami. Nie odpowiedział więc.
– Przecież słyszę, że nie śpisz. Nie chrapiesz.
– …
– Stefan! No słyszysz?
– Żdana, cicho, dzieciaki pobudzisz. – Fabisiak wiedział, że dłużej nie można było udawać. Rzeczywiście, nie chrapał, a jeśli tak było, to znaczy, że nie spał.
– Łoj, Stefciu ty mój. Coś się tak odsunął?
– Dech chciałem złapać…
– Ty lepiej niczego nie łap. Ja cię za coś złapię. No choć, przysuń się.
Nawet gdyby Fabisiak chciał się przysunąć nie zdążyłby tego zrobić. Żdana już była blisko niego.
– Łoj, co on taki flak?
– Dziwisz się? Ujeżdżasz mnie cały wieczór i pół nocy. Na Boga, nie jestem Supermanem.
Do Żdany nie trafiała jednak żadna argumentacja. – Poczekaj, pogadam z nim.
– Żdana, nie…
– Co nie? Dawaj ptaka, bo ci z jajek wydmuszki zrobię!
Stefan jęknął, lecz przestał protestować. Z natury był osobą zgodną, mało kłótliwą.
– O widzisz, stanął jak trolejbusy na Ukrainie w czasie przerwy w dostawie prądu! – Ukrainka była wyraźnie zadowolona. – Leż spokojnie, teraz twoja Żdancia, pojeździ sobie na rumaku.
20.
– Wujek! Wujeeeeeeeeeek! – krzyk małego Bronia poderwałby z grobu nawet nieboszczyka.
– Ki diabeł? – ziewając odezwał się Fabisiak.
– Z pokoju babuni strasznie wali kupą.
– O masz, stara się znowu skasztaniła do wyra. Idź obudź mamę, niech sprzątnie. Ja zaraz idę do obory, tam są przyjemniejsze zapachy.
Stefan nie zdążył wstać z łóżka, gdy nad jego głową pojawił się jakiś przygarbiony cień. To starsza pani Kuropatwowa opuściła swą pustelnie.
– Sucharki się skończyły. Zdzisiu, szkoda, żeś nie powiedział Bronkowi żeby kupił jak będzie wracał z odpustu.
– Nie jestem Zdzisio, a Bronek nie pojechał na żaden odpust, choć faktycznie, blisko kościoła się obecnie znajduje.
– A nie mówiłam! Na odpust polazł. Tylko czy będzie pamiętał o sucharkach?
Fabisiak wiedział, że nie przekona staruszki. Dla niej czas zatrzymał się osiem lat temu, a jej mąż dalej przebywał wśród żywych.
– Mama pójdzie się umyć, bo śmierdzi mama gorzej niż Bulwa z małymi razem wzięci.
– A pójdę, pójdę! Tylko mi ino grajka wstawcie do łazienki, mszy świętej sobie posłucham.
Trzy kwadranse później Stefan siedział wraz z resztą familii przy stole. Rzecz jasna nie było wszystkich. Wymyta stara Kuropatwowa znów zamknęła się w pokoju, Kliczko załatwiał interesy w terenie, zaś kuzyn Żdany od bladego świtu oporządzał zwierzęta.
– Żdana, musimy pogadać.
– O czym to, Stefciu? Że matkę drugi raz pod rząd podmyłeś?
– Nie, nie w tym rzecz. To znaczy to także, ale…
– Łoj Stefciu – kobieta objęła Fabisiaka tuląc go mocno do swej ogromnej piersi. – Źle ci tu? Masz wszystko, czego dusza zapragnie. Ciepłą michę, czyste gacie i gorącą kobietę w łóżku na każde zawołanie. Czego możesz chcieć więcej?
– Żdana, ja się tu duszę. Jestem miastowy, potrzebuję ruchu, przestrzeni…
– Mało masz tu przestrzeni, Stefciu?! Idź na pastwisko za oborą, tam ci przestrzeni więcej niż w Kazachstanie na stepie.
– Możliwe, ale zaraz będę musiał wrócić do chaty, a tam znowu ty, dzieciaki, mama…
– Łoj, to o to chodzi. – wyraz twarzy Żdany zmienił się nie do poznania. – Ty za dobrze, sabacza twoja mać, tu masz! Patrzajcie go, jaki ura bura, co to nie on! Wielki imperator z czopkiem w tyłku!
– No, no…
– Milcz, sabako! Teraz ja mówię! – Ukrainka mocno poczerwieniała na twarzy. Sterczące brodawki jej obfitych falujących przy każdym wypowiadanym zdaniu piersi mocno odznaczały się pod szarawopopielatą bluzką. – Wielkąś mi łaskę uczynił, o panie, uprzejmie godząc się na dzielenie ze mną łoża. – powiedziała ironicznie. Fabisiak nawet nie podejrzewał jej o możliwości wypowiedzenia tak złożonych gramatycznie zdań.
– Żdana…
– Zakryj ten kibel, ty sabako! Jeszczem nie skończyła. Poczekaj, przyjedzie Wasia to sobie pogadamy we trójkę.
– Ale po co do tego mieszać Kliczkę. – Perspektywa zetknięcia własnej twarzy z wielką jak bochen wiejskiego chleba dłonią Ukraińca nie napawała Fabisiaka radością. Postanowił więc załagodzić sytuację.
– Oj, Żdancia, na żartach się nie znasz?
– Znam się, Stefan, znam, tylko że na śmiesznych. A te nieśmieszne.
– No już dobrze, dobrze. Chodź, przytul się do mnie.
Kobiecie nie trzeba było dwa razy powtarzać, o czym Stefan dobrze wiedział. Atmosfera powoli stawała się lżejsza. I pewnie doszłoby do stanu zupełnej błogości gdyby nie głos małego Bronia:
– Mamusiu, mamusiu, babunia znowu się sfajtała w galoty.
na część 21-22 zapraszamy tu:
(S)Mętny żywot Fabisiaka – cz. 21-22