16.
Dzień jak zwykle rozpoczął się o nieludzko wczesnej porze. Mały Jasio Kuropatwa nie miał w zwyczaju sypiać dłużej niż do piątej rano, a o swym przebudzeniu zawsze zawiadamiał głośnym płaczem.

– No żesz psia jego mać, do kurwy nędzy, Żdana, unieś dupsko i idź do dzieciaka! – krzyknął rozbudzony Zdzisiek.

– O patrzcie go, hrabia Mundek Kryształ się znalazł! – Ukrainka bynajmniej nie była cichą szarą myszką i bardzo rzadko bez szemrania wykonywała polecenia męża. – Poduszką się nakrył, bo wyniuchał, że mały się sfajdał, ale ruszyć choćby jednym brudnym paluchem u giry, by podejść i zmienić dzieciakowi pieluchę to już nie łaska… Uch, ty…

Stefan, choć sypiał w drugiej izbie, doskonale słyszał codzienne poranne dialogi, zresztą tak samo jak cowieczorne łóżkowe zabawy gospodarzy. Nie wtrącał się ani do jednego, ani do drugiego. Ich sprawa. Zresztą wystarczyło przekręcić się wtedy na drugi bok i poczekać aż Kuropatwowa przewinie dziecko i przysunie małemu nabrzmiałą mlekiem pierś, by spać potem błogo przynajmniej do dziewiątej. Wstając o tej godzinie Fabisiak zawsze mógł liczyć na gotowe śniadanie postawione na kuchennym stole. Pod tym względem Żdana sprawowała się wybornie, prawdziwa była z niej gospodyni. Z czasem Stefan zauważył, że i w innych aspektach codziennego życia żona kolegi wypada rewelacyjnie. Do tego, mimo urodzenia czwórki dzieci, była to nadal atrakcyjna kobieta. Jej naturalnie jasne proste włosy splecione były zazwyczaj w gruby warkocz sięgający końca pleców. Twarz miała rumianą, wybitnie słowiańską, lekko pucołowatą, ale mogącą się podobać. Ubierała się dosyć skromnie, nigdy wyzywająco. Jedyną ciekawostką był fakt, że bez względu na porę roku nie zakładała pod spód biustonosza. Po prostu nie lubiła kagańców krępujących jej sporej wielkości piersi.

Zachowanie Żdany względem innych mężczyzn różniło się od jej stosunku do męża. Zdziśkowi odpyskiwała niemal zawsze, w stosunku do obcych była mało rozmowna, raczej nieufna i cicha. Nawet gdy się do nich odzywała wzrok miała spuszczony. Fabisiaka pociągała jednak ta skromność. Dosyć miał kobiet rzucających mu się na szyję i na siłę ciągnących go do łóżka, a głównie takie okazy spotykał waletując w rozmaitych melinach. Oczywiście, najlepiej mu było z Mardżantą, ale Mardżanta była teraz hen daleko, w miejscu chwilowo niedostępnym. Zresztą przy jej niespożytych pragnieniach seksualnych pewnie sobie już kogoś nowego przygruchała.

Stefan podniósł się z łóżka. Spojrzał na zegar na ścianie. Było pół do dziewiątej, kogut za oknem przywoływał właśnie kury do porządk,u ostro besztając je w ptasim języku. Fabisiak jak zwykle po dniach gdy nie obcował z kobietami obudził się z erekcją. Przyjął to na spokojnie, sam stanął to i sam opadnie. Postanowił chyłkiem przedostać się do łazienki, licząc na to, że Zdzisiek jeszcze śpi, zaś Żdana zajęta będzie robieniem śniadania i ogólnie opieką nad dziećmi. Plan bezszelestnego dotarcia do łazienki pewnie by się powiódł gdyby nie to, że Stefan pod drodze wdepnął nagą stopą w szwadron ołowianych żołnierzyków pozostawiony przez bawiących się wczoraj wieczorem chłopców.

– O żesz kur…

– Co się stało, Stef? – Zapytała żona Zdziśka, podchodząc z małym Jasiem uczepionym jej obnażonej piersi. – O matko! – Na widok wypukłości w bokserkach Fabisiaka zrobiła wielkie oczy. Zdziwienie było tak spore, że posadziła małego Jasia na podłodze, lecz nie przestawała się wpatrywać w Stefanowe gatki. Jej obnażona pierś spokojnie falowała, co bynajmniej nie pomogło Fabisiakowi w opanowaniu niezręcznej dla niego sytuacji.

– Co tu się dzieje? Spać ludziom nie daje… – Kuropatwa nie skończył zdania. Na chwilę go zamurowało. – No ja pierdzielę, do kurwy nędzy! Budzę się rano i co widzę? Moja małżonka stoi z wywalonym cycem, a najlepszy kolega, wafel z wojska, jest gotowy do akcji!

– Zdzisiu, spokojnie, to nie tak…

– Co nie tak, Stefan? No powiedz mi, co jest nie tak? A może wy już jesteście, kurwa wasza mać, po wszystkim, co?

– Zdzichu…

– Zamknij mordę, wywłoko jedna! Nie Zdzichuj mi tu, bo jak przykropię to cię w rodzinnych stronach za drag queena wezmą!
Fabisiak, któremu zdążyło się już zrobić trochę luźniej w bokserkach, próbował przemówić Młodemu Patewce do rozsądku, jednak żadne argumenty nie miały szans dotarcia do adresata.

– Co ty mi tu jakieś farmazony wstawiasz, Stefan?! Przecież na własne patrzałki widzę, do kurwy nędzy, co za widowisko się tu uskutecznia!

– Ale chłopie…

– Milcz! Teraz ja mówię. To ja cię, bracie, przyjąłem pod swój dach, dałem schronienie przed mętami, podsuwałem michę pełną żarcia…

– Zaraz, zaraz, przecież za żarcie i spanie ci płacę.

– Ale nikt nie mówił, że baba jest w pakiecie gratis, do kurwy nędzy!

– No Zdzisiek, daj spokój…

– Nie Stefan, ja tak tego zostawić nie mogę. Na miły Bóg, do kurwy nędzy, nie mogę. Coś trzeba postanowić.

Kuropatwa zaczął energicznie krążyć po domu. Przechodził z jednego pokoju do drugiego. Tylko pokój matki, zamknięty jak zawsze od środka na kluczyk, zostawił w spokoju. Stara Kuropatwowa już od jakiegoś czasu straciła kontakt z otoczeniem. Całymi dniami leżała w łóżku, przykryta jedynie derką. Stanowczo odmawiała przykrycia się kołdrą. Zresztą podobnie było z koszulą nocną, stale nosiła jedną i za żadne skarby nie chciała nałożyć innej, świeżej. Do ubikacji chadzała wybiórczo, wg uznania. Czasem załatwiła potrzebę na kibelku, czasem w łóżku. Do tego każdy gość, obojętnie czy był to syn, któryś z wnuków czy synowa lub ktoś spoza familii, witany był tą samą śpiewką: „Czego tu żmijo węszysz? Oddaj mi mojego Bronka, zołzo zawszawiona!”, i na nic były solidne dowody, że przecież mija już ósmy rok jak Stary Patewka wącha kwiatki z drugiej strony, Kuropatowowa wiedziała swoje. Toteż nic dziwnego, że pokój starszej pani nie był zbyt często odwiedzany przez resztę rodziny, choć drugi kluczyk od drzwi wisiał na sznurku nad lustrem w przedpokoju.

Tymczasem Młody Patewka nie przestawał krążyć po domu. Widać było, że przy tym intensywnie myśli, para niemalże szła mu z mózgownicy. Żdana zdążyła się już jako tako odziać, choć nadal, będąc wierną swojemu stylowi, pod szarą bluzkę ze sztywnego materiału nie nałożyła stanika. Fabisiak skorzystał z toalety, przepłukał to i owo nad zlewem, przejechał tępawą maszynką po swojej szczecinie, szczęśliwe nie zacinając się zbyt często, przygładził grzebykiem zmierzwioną w czasie snu fryzurę i nałożył sztruksowe spodnie z napisem „Vrangler” na tylnej kieszeni.

Zdziśkowi powoli przechodziła złość. Krążył jednak nadal, dalej też usilnie główkował.

Po około kwadransie, w czasie którego w całym domostwie było cicho jak makiem zasiał i nawet czwórka małych budrysów nie odważyła się zakwilić, Kuropatwa zwrócił się do siedzącego na półkotapczanie Stefana:

– Wobec zaistniałej sytuacji widzę tylko jedno sensowne rozwiązanie.

– Mianowicie?

– Zapodasz mi, Stefciu, namiary na meliny w Warszawie, wyjaśnisz z jakimi chłopakami mogę trzymać sztamę, no i dasz klucze do mieszkania, żebym w razie wsypy miał bezpieczne schronienie.

Fabisiaka mocno zaskoczyły słowa kolegi. Wiele mógł się spodziewać po Młodym Patewce, ale takiego rozwiązania nie brał w ogóle pod uwagę.

– No dobrze, a co ze Żdaną? Co z dziećmi? Co ze mną?

– Spokojna twoja niewyględna, brachu! O tym też żem pomyślał. Wy tu sobie zostanieta. Będzieta se żyli jak mąż z żoną, bo i po prawdzie już żeśta posmakowali jak to jest tak żyć, mydlę się, Stefan?

– Mydlisz! Przecież mi po prostu stanął…

– Tak, tak, a jej akurat wypadł cycek. Już ty mi tu nie nawijaj gadki, do kurwy nędzy. Zostanięta se tutaj, bracia Mojsińscy pomogą w gospodarce. Jak dobrze nimi pokierujesz to i jakieś zyski będziesz miał na koniec miesiąca, może ci na paczkę „Giewontów” wystarczy.
Żdana dobrze słyszała słowa męża. Nic jednak nie odpowiedziawszy poszła kończyć przygotowywanie śniadania.

– Tylko Stef – Zdzisiek popatrzył Fabisiakowi prosto w oczy. – Spróbujta zagłodzić mi matkę na śmierć, a Bóg mi, do kurwy nędzy, świadkiem, że utłukę jak psa!

Chcąc nie chcąc Fabisiak musiał się zgodzić na dziwną propozycję kolegi. Ciągle nie wiedział czy Łapserdak po złapaniu przez męty nie puścił farby, więc ruszanie się z zapyziałego i odciętego od cywilizacji Kopydlina nie było mu na razie na rękę. Nie bez znaczenia była też wizja całkowicie legalnego i nie grożącego większymi konsekwencjami zbliżenia się do Żdany. Wszakże to sam jej małżonek udzielił pozwolenia na życie „jak mąż z żoną”. Z drugiej strony były także poważne argumenty na nie. Przede wszystkim Jasio, Benio, Józio i Bronio, czwórka ogólnie miłych, ale jednak rozbrykanych chłopców. Do tego chora psychicznie stara Kuropatwowa i dwóch parobków-nierobów, których już drugi tydzień nie było w obejściu, po tym jak rzekomo udali się na winobranie do Jeleniej Góry. Jednak możliwości wyboru były mocno ograniczone. Stefan wiedział już, że najbliższe miesiące spędzi w Kopydlinie.

17.
– Szefie, paszę trza świniom kupić. I mieszankę dla kur.

– Przecież dostaliście przedwczoraj kasę. Nie starczyło? – Stefan zdawał się być dogłębnie zdumiony.

– A co miało starczyć jak ceny w spółdzielni takie, że dwa razy z Kazkiem sprawdzaliśmy czy się o jedno zero nie pierdolnęli przy rachunku. Nie, Kazek?

– A jużci, że tak. Nie inaczej, panie Fabisiok.

– Fabisiak! Ile razy mam ci, lebiego, powtarzać, że jestem Fabisiak?

– Dyć może być i Fabisiak, mnie tam bez różnicy.

Mijał trzeci tydzień odkąd Stefan objął Zdziśkową gospodarkę wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza. I jeżeli pod względem wzajemnych relacji ze Żdaną, a nawet z dziećmi, wszystko układało się jak najlepiej, to już praca braci Mojsińskich nie napawała go optymizmem. O ile starszy z braci, Kazek, czasami wpadał w wir roboty, to drugi z Mojsińskich w czasie bytności Fabisiaka nie przepracował uczciwie ani jednej dniówki, przy czym pensję pobierał całą, potrafiąc wykłócić się nawet o 50 groszy.

– Piter, Kazek, uprzątnęlibyście dziś chlew. Jutro przyjeżdża kupiec na świnie, a tu brud, smród i ubóstwo. Jak zobaczy w jakich warunkach chowane były świnie to nic od nas nie kupi, a ja wam wypłaty też nie dam, bo i z czego?

Nie wiadomo czy braci ruszyło sumienie czy też najbardziej na ich wyobraźnię podziałały ostatnie słowa Fabisiaka, dość, że obaj dźwignęli się ze stołków i bez zbytniego narzekania udali się w stronę chlewu, z którego dobiegały głośne odgłosy chrumkania.

Jasio spał sobie właśnie po porannym cycu mamusi, zaś jego bracia spokojnie oglądali kreskówki w telewizji. Leciały właśnie Pokemony.

– Żdanuś…

– Tak, Stefciu?

– Lufa poszła w górę…

– Oj, Stefuś, a tobie jedno w głowie. Nie masz nigdy dość?

– Mam, po piątym razie!

– Poobcierało mi się tam już od tego twojego działa. – Żdana powiedziała to niby z wyrzutem, jednak w jej głosie słychać było, że nie będzie się długo opierać.

– No chodź na jeden numerek. Jeden speedzik i daję ci spokój… do jutra. – Twarz Fabisiaka rozjaśnił łobuzerski uśmiech. Mężczyzna miał już sporo po czterdziestce, jednak bywały chwile gdy swoim wyglądem, a zwłaszcza mimiką twarzy, przypominał małego chłopca, któremu udało się wykraść ojcu paczkę prezerwatyw.

– Stefan, ale nie rozbieraj mnie całkiem. W każdej chwili ktoś może wejść.

– Dobrze. Stań przy komodzie, ściągnij spod podomki majtki i wypnij niewymowną.

Kobieta bez szemrania uczyniła to, o co prosił Fabisiak i w kilka chwil później poczuła wbity w siebie pulsujący i sztywny członek Stefana.


na część 18 zapraszamy tu:

(S)Mętny żywot Fabisiaka – cz. 18


Dodaj komentarz