4.
Gdy Fabisiak wrócił do domu nie zmierzchało się jeszcze. Była to prawdziwa rzadkość. Matka nie mogła odmówić sobie lekkiej ironii w głosie:
– O, już jesteś? Myślałam że, tak jak wczoraj czy przedwczoraj, wrócisz po północy i nie zrobiłam obiadu… Ty i tak nic prawie nie jesz. Aha, przyszedł do ciebie list z Francji.
– Od niej?
– Tak, od twojej byłej żony, Joli.
– Ona nie nazywa się już Jola, tylko Leila. – Stefan wyraźnie się zdenerwował. – Niech mama wyrzuci list! Nie chcę znać tej sprzedajnej kurwy!
– Synku! Ale przecież to matka twoich dzieci. Jak możesz tak mówić?
– To już nie są moje dzieci! One nawet nie mają polskich imion…
– Imiona można zmienić siłą, synku, ale tego co masz w środku, duszy, nikt na siłę nie zmieni…
Stefan odebrał od matki list, poszedł do pokoju, rzucił się na łóżko, rozdarł kopertę i zaczął czytać.
Salut!
To zapewne ostatni list jaki do ciebie piszę! Nic mnie już z tobą nie łączy i ku mej radości coraz mniej pamiętam twoją osobę.
Cieszę się, że 7 lat temu podjęłam dobrą decyzję i wyjechałam z dziećmi. Zastanawiam się tylko jak mogłam przeżyć z tobą tyle czasu?
Łudziłam się, że po narodzinach kolejnego dziecka obudzi się w tobie jakiś instynkt ojcowski. Ale nie! Ty byłeś już zaprzysiężony alkoholowi. W twoich żyłach płynęła gorzała…
Tak, zdecydowanie cieszę się że dałam dzieciom szanse na normalne godziwe życie! Nawet nie wiesz jak Hassan pokochał Krzysia, Marcina i małą Zosię… Och nie, teraz dzieci mają przecież inne imiona. Teraz to Karim, Malik i Zahra.
Pewnie się zastanawiasz czy kiedykolwiek pytały o swego tatusia. Tak, pytały. Ale pytały o Hassana, bo to on jest ich ojcem. Ty je tylko spłodziłeś, nie jesteś godzien noszenia miana ojca.
Zahra chodzi już do drugiej klasy a Karim jest najlepszym uczniem w szkole. Zna perfekcyjnie 3 języki. Po polsku już prawie nie mówi. Zresztą nie przyznajemy się że pochodzimy z Polski. Taką informacją nie zyskalibyśmy niczyjej sympatii. Wiesz, tu w Marsylii śmieją się z naszych rodaków. Bo jak to tak, żeby Polak kantował Polaka? Żeby nie podał mu pomocnej dłoni? Żeby nasyłał na swoich policję albo żandarmerię? A to się zdarza często! Czy Marokańczyk sprzeda Marokańczyka? Albo Gwinejczyk Gwinejczyka? Nigdy! Bo widzisz, oni są LUDŹMI!
Pytałeś kiedyś co ja takiego zobaczyłam w Hassanie. Dokładnie to czego nie widziałam u ciebie, Stefan! Opiekuńczość, zaradność, oparcie…
Wskazał mi także drogę do wiary. Nauczył jak należy czcić Boga.
Śmiejesz się z niego nazywając go łysym Arabusem i darmozjadem. Ale to nie ty pracujesz po 14 godzin na dobę, tak żeby minibarek, który prowadzi przynosił zyski. By móc nakarmić żonę i dzieci. Tobie jest łatwiej byczyć się całymi dniami w domu albo chlać wódę z jakimiś szemranymi kolesiami.
Żal mi twojej matki, Stefan. Urodziła potwora i w dodatku musi z nim mieszkać.
Mam prośbę, nie pisz więcej do nas. Tak będzie lepiej. Nie przypominaj dzieciom jak wygląda i co sobą reprezentuje człowiek który kiedyś był ich ojcem.
Leila al-Fathmi
5.
Nieczęsto zdarzało się żeby Stefan wstawał już o szóstej rano. O tej godzinie przewracał się zazwyczaj na drugi bok. Ale nie tym razem. Akurat dziś Aniołek załatwił fuchę na pobliskim osiedlu domków jednorodzinnych. Chodziło o położenie terakoty w łazience pewnego zamożnego właściciela sieci kantorów.
Na robotę wybrali się w trójkę: Aniołek jako brygadzista, Bocian robiący za majstra-glazurnika, no i Fabisiak w roli pomocnika majstra.
Tak naprawdę tylko Bocian znał się na robocie. W swoim życiu położył już mnóstwo kafelków, a kładzenie glazury czy terakoty było dla niego chlebem powszednim. Gdyby nie nadmierna skłonność do spożywania napojów wyskokowych Bocian zaliczałby się do mistrzów w swoim fachu.
Niestety, przepite, czerwone oczy i trzęsące się dłonie nie zdobywały mu klientów. Toteż tylko ktoś taki jaki Aniołek mógł załatwić jakąś poważniejszą robotę.
Mężczyźni spotkali się tuż przed budynkiem w którym mieli pracować. Aniołek wyjął klucze z kieszeni swego zamszowego paltota i cała trójka wpakowała się do środka.
– O krucyfiks, pusto tu. – zauważył Bocian.
– A co, chciałbyś żeby najpierw sprowadzili graty a później kładli klepkę i terakotę?
– Dobra. – wtrącił się Aniołek. -Nie ma co gadać po próżnicy, przebierajta się chłopy i do roboty!
Jak powiedział tak uczynili.
Z początku praca szła gładko. Podłoga w łazience była równiutka, więc Fabisiak mieszał zaprawę a Bocian kładł terakotę.
Aniołek, siedząc na taborecie, pełnił rolę nadzorcy.
Idylla nie trwała długo. Po dwóch godzinach Bocian zaprotestował:
– Nie, jak Boga kocham, ja nie umiem robić o suchym pysku!
– Fakt, bez naoliwienia żaden mechanizm nie działa. – dodał od siebie Stefan.
Aniołek nie był nieludzkim brygadzistą. Nie mógł patrzeć na męki towarzyszy. Toteż już po kwadransie, na rozkładanym stoliku w kuchni, pojawiła się flaszeczka, a wraz z nią puszka szprotek w pomidorach, bochenek chleba oraz dwie główki cebuli.
Po jednej butelczynie nastąpiła druga. Potem trzecia. Byłaby i czwarta lecz z braku funduszy zastąpiło ją tanie wino morelowe o dźwięcznej nazwie „Obrzygałka”.
Oczywiście po takim tankowaniu nie było mowy o pracy. Zresztą każdy z mężczyzn zajęty był już innymi sprawami. Aniołek usilnie próbował znaleźć toaletę celem oddania nagromadzonych w organizmie płynów. Kiedy po 30 minutach mu się to udało wystąpił kolejny problem: jak poradzić sobie z rozporkiem. Może i w tym przypadku dałoby się rozwikłać zagadkę, lecz nabity pęcherz nie mógł czekać. Rozpięcie spodni nie było już konieczne.
Bocianowi, mimo iż nie pierwszy raz uczestniczył w podobnych libacjach, nie dane było utrzymać zawartości żołądka. Zwrócił wszystko jednym zrzutem na dopiero co położoną terakotę.
Najciszej zachowywał się zmęczony alkoholem Fabisiak, który usnął na środku mieszkania przykryty przez kompanów folią i starymi gazetami.
Wieczorem przyjechał właściciel, około trzydziestopięcioletni blondyn odpicowany w jasny garnitur w jodełkę. Wszedł on do mieszkania ze słowami:
– No jak panowie, jak idzie robo…
Słowa „robota” już nie dokończył, co nie powinno dziwić albowiem widok jaki zastał mógłby podnieść z grobu nawet nieboszczyka. W ogromnym bałaganie, w którym puste butelki mieszały się z niedopałkami papierosów i śladami cementu, na środku mieszkania, pod kłębem gazet spał Fabisiak. Troszkę bardziej na lewo, skulony jak kotek drzemał Aniołek, zaś w łazience, na świeżej terakocie, we własnych rzygowinach leżał Bocian.
6.
Tego wieczoru Fabisiak gościł u Zygi. Mężczyźni umówili się na oglądanie meczu w telewizji. Miała grać reprezentacja, ale z powodów fatalnych warunków atmosferycznych spotkanie odwołano i zamiast tego wyemitowano jakiś turniej szachowy.
Nie zmartwiło to ani Stefana ani Zygi. Sport to sport. Najważniejsze żeby nie oglądać na sucho. Toteż na ławie, pomiędzy telewizorem a kanapą, pojawiły się dwie półlitrówki i smaczne zakąski przyrządzone przez żonę Zygi.
Podczas konsumpcji połączonej z oglądaniem nie mogło zabraknąć także dyskusji.
– Ty, Stef. -zaczął Zyga. – Co to była za draka z terakotą, kilka dni temu?
– Draka? Aaa, ano deko przeholowaliśmy z napojami w czasie pracy, no i gdy właściciel zastał nas nieprzytomnych z przepicia, to zadzwonił po męty. A ci zabrali nas do żłobka. Za robotę nie dostaliśmy ani złotówki.
– A bo widzisz, chłopie! Ty się nie woź z tym Aniołkiem! To opijmorda i nierób żerujący na pracy innych! Założę się, że chciał was zrobić w konia i wziąć 50% należności za położenie terakoty.
Stefan przełknął kolejny strumień czystej, zakąsił małosolnym i zapytał:
– A gdzie znajdę inną fuchę, jak nie u Aniołka? Kto dziś zatrudni 40-letniego faceta z ukończoną zawodówką o specjalności tokarz?
– Chodź ze mną na robotę! Przez jedną noc zarobisz tyle, ile przez miesiąc u tego ochlajusa!
– Słuchaj no, kurwa mać! – Stefan niebezpiecznie zfioletowiał na twarzy. -Nigdy nie kradłem i nie będę kraść! Może jestem menel, może ze mnie alkoholik, którego zostawiła żona, ale prawa nie będę łamał, rozumiesz?
– Dobra… spokojnie…
W tym momencie do pokoju weszła żona Zygi, Hela, kobieta korpulentna, charyzmatyczna, niezbyt urodziwa, choć i nie całkiem szpetna.
– A co wy tak, chłopy, mordy drzeta? Dzieciaki już wykąpane, ululane, a wy gardłujecie się jak na żydowskim targu!
– Cicho bądź, kobieto! – wypalił Zyga. – Bo jak cię…
Nie zdążył dokończyć, albowiem Hela przywaliła mu rakietę z nadgarstka.
Zyga upadł jak długi. Był dzielny. Podniósł się bez płaczu, ale na żonę nie powiedział już więcej ani słowa.
Na Fabisiaku scena ta nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Ot zwykła rodzinna wymiana zdań.
W telewizji analizowano właśnie szachowe posunięcie jednego z zawodników. Mężczyźni, dłuższy czas, wpatrywali się beznamiętnie w ekran.
Nagle odezwał się Stefan:
– Kiedy najbliższa „robota”?
na część 7-9 zapraszamy tu:
(S)Mętny żywot Fabisiaka – cz. 7-9