26.

– Masz, napij się trochu gorzałki. Caluśki tydzień ci żem wodę dawał, to teraz skosztuj nektaru.

Nad Stefanem pochylał się mocno zarośnięty i bardzo brudny mężczyzna. Śmierdziało od niego fekaliami, a smród połączony był z odorem na pół przetrawionego alkoholu.

– Dzi j’stem? – zapytał Fabisiak.

– W zagajniku. Nie bój jeża, u swojaka jesteś. – uspokoił go brodacz. –Jakieś 200 metrów stąd kilku budrysów zajechało drogimi furami i wywaliło pakunek w czarnym celofanie. Myślę ja „Pewnie i truposz, ale może ma jakiś fant, cyferblat czy cóś…”. A tu nieklawa, bracie, niespodzianka, nie dość, żeś goły był, z wackiem na wierzchu, to i dech ci żem złapał, znaczy się, żeś nie kipnął jak sobie tamci panowie w czarnych kurteczkach zażyczyli.

Stefan chciał coś powiedzieć, jednak wciąż był na tyle słaby, że nawet mówienie sprawiało mu ogromną trudność. Nie miał przy sobie lusterka, ale czuł, że jego opuchnięta twarz przypomina balon. Węchu nie stracił, i dopiero teraz do niego doszło, iż smród odchodów niekoniecznie musiał pochodzić tylko od brodacza.

– Zssem si? – wymamrotał Stefan.

– Co tam mamroczesz? Aaa, o to chodzi. No ja, bracie, pielęgnicą nie jestem. Wody ci do pyska wlałem, portki na dupę i paltot na klatę założyłem, ale kaki ci podcierać nie mam zamiaru. Zresztą i sam tego nie robię.

Ostatnie zdanie nie zaskoczyło Fabisiaka.

– Ale, ale. Kuruj się, bracie, bo za dwa dni przyjdzie Bodziuch. A z nim żartów nie ma. Jak nie zbierzesz na rewirze odpowiedniej ilości złomu i kartonów to, bracie, ciężka twoja dola. Drugi raz w pierdol dostaniesz. Trochu o tym wiem.

– Daco zeszcz.

– Co znowu? – brodacz może nie był zbyt bystrą osobą, jednak potrafił zrozumieć niewyraźną mowę Stefana. – Aha, żreć się chce. No, bracie, tyle czasu na samej wodnej pochlipajce to i ja bym zgłodniał, choć zwyczajowo wolę pić niż jeść. Czekaj, zobaczę co dziś na rewirze było.

Fabisiak domyślił się, że obiadowe menu w całości pochodzić będzie ze śmietnika. Nie protestował jednak, wiedział, że rezygnacja z takiego jedzenia równała się rezygnacji z posiłku w ogóle.

– A tak. – klepnął się w czoło nurek. – Przeca mam w worku kilka w miarę świeżych kajzerek. I konserwę ktoś wypieprzył. Całą, nieotworzoną. Ino jakaś taka wybrzuszona. Pewnie wada fabryczna, więc wywalili. Zara ci zrobię sendłycza, bracie.

Po kwadransie na małym, trójnogim stoliku, w którym funkcje czwartej nogi sprawowała postawiona pionowo wielka puszka po jakimś rozpuszczalniku pojawił się obtłuczony talerzyk pełen nawet nieźle wyglądających kanapek przystrojonych pomidorem i cebulką.

– Zieleninki, to, bracie, tu pod dostatkiem. Tamuj pola są, ało, niedaleko. Wystarczy wyjść z lasku. I pomidor, i cebulka, i ogóry też są. Zara nastawię radyjko.

Rzeczywiście, chwilę później brodaty wyjął z pudła stojącego za stolikiem niewielkie radio na baterie. Włączył je i okolice opanowały dźwięki jakiegoś mazurka czy innego utworu klasycznego.

– Niestety, nieprzestrojone. Tylko Jedynkę załapuje.

Dodaj komentarz