7.
Fabisiak wyciągnął się na czystej pościeli. Jak co tydzień nocował u Mardżanty. Właściwie zanim nadchodziła noc z Mardżantą to odbywał się cały rytuał.

Takiego, „świątecznego” dnia Stefan wstawał koło trzynastej. Jednak nie wychodził wtedy do chłopaków. Nie w taki dzień. Po przebudzeniu brał kąpiel, golił się, czesał, zakładał czystą bieliznę. Ze zwykłego lumpa, przydrożnego menelika, zmieniał się w przystojnego faceta w kwiecie wieku. Włosy czyste, starannie ułożone. Ubranie schludne, może nie najmodniejsze, ale też i nie przedpotopowe. Tak, Stefan mógł się podobać kobietom.

I taki właśnie czyściutki, pachnący mężczyzna odwiedzał raz na tydzień domek przy ul. Pokątnej 16, czyli mieszkanie Mardżanty i jej dwójki dzieci. Oczywiście Stefan przychodził kiedy dzieci już spały. Witała go urocza gospodyni. Nie rozmawiali prawie wcale. Ich językiem był seks.

Teraz, gdy było już PO, Fabisiak leżał wyciągnięty z ręką pod głową. Nie mógł zasnąć, choć wiedział, że musi wstać o piątej rano, tak żeby zdążyć wyjść zanim obudzą się dzieci. Sen jednak nie nadchodził.

Jako, że obok mieszkania przechodził węzeł ciepłowniczy w całym domu było przyjemnie ciepło. Obecność kołdry nie była konieczna. Toteż Stefan leciutko zsunął nakrycie ze śpiącej Mardżanty. Choć znali i spotykali się już od dłuższego czasu, to pożądanie między nimi nie słabło. Dalej pragnęli siebie niczym nastoletni kochankowie.

Mardżanta była teraz naga. Jej piersi nie straciły krągłości. Wydepilowane łono kusiło do odwiedzin. Kształtne, zadbane stopy przekonywały o tym, że ich właścicielka dba o każdy centymetr swego ciała.

Fabisiak, w myślach, zastanawiał się dlaczego nie są parą, czemu nie mieszkają razem. Czy między nimi jest miłość cy raczej wszystko ogranicza się do kopulacji?

Rozmyślając tak Stefan znów odczuł podniecenie. Patrzenie na nagą Mardżantę jeszcze bardzo pobudziło mężczyznę. Jego mocno sterczący członek nabrał purpurowej barwy. Fabisiak zaczął lekko smyrgać nabrzmiałym penisem plecy partnerki. Mardżanta otworzyła oczy.

– Co, Stefan, mało ci?

W jej głosie nie słychać było rozdrażnienia. Raczej był to rodzaj zaczepki.

Fabisiak doskonale wiedział że Romka nigdy nie ma dość. Jego dłoń była już znacznie poniżej jej pępka.

– No chodź już.

Stefan delikatnie wszedł w nią. Ponownie stali się jednością.

8.
Dni płynęły szybko. Nastała wiosna. Stefan czasami pracował, częściej jednak spędzał czas na wałkonieniu się i pijatykach z kolegami. Skromne pieniądze jakie zarabiał na fuchach u Aniołka nie starczały na zbyt wiele, a świecić gołym tyłkiem w „Mordowni” nie było zbytnią przyjemnością. Toteż kiedy Zyga zaproponował wspólną robotę Stefan zgodził się bez oporów. Nie wiedział co, jak, gdzie, kiedy i za ile. Wiedział tylko, że praca nie będzie czysta.

Wreszcie któregoś wieczoru mężczyźni wybrali się na robotę. Zyga taszczył ze sobą płócienną torbę z łomem, młotkiem, zestawem wytrychów i składaną drabinką.

– Nie za wcześnie? – zapytał Stefan kiedy szli jeszcze osiedlowymi uliczkami.

– Na co? Najpierw idziemy do „Mordowni” strzelić sobie kilka głębszych dla kurażu.

Po kilku głębszych było jeszcze kilka nienajpłytszych. Wreszcie, tuż przed północą, mężczyźni opuścili lokal.

– Zyga, chłopie, Ty ledwo stoisz na nogach!

– Nic się Stefciu nie bój! Mógłbym jeszcze wypić beczkę browca i trzy litry gorzałki! O, popatrz jak prosto idę skrajem krawężnika.

To co dla Zygi było skrajem krawężnika w istocie stanowiło środek jezdni.

– Zyga! Kurwa, coś cię zaraz przejedzie!

– Spokojna twoja rozczochrana, Stefanku mój cudny! Samochody po chodnikach nie jeżdżą!

Stefan, który nie wypił tyle co kolega, wiedział już, że z roboty nici. Zadaniem na teraz było bezpieczne dowleczenie się do domu. Cóż z tego kiedy mężczyźni szli w całkowicie odwrotnym kierunku, a w dodatku jeden z nich podążał środkiem, pustej na szczęście, jezdni.

– No żesz kurwa twoja mać, zejdź z tej jezdni, patafianie! – Głos Stefana wydawał się nie docierać do kompana. Być może dlatego, że Zyga zaczął śpiewać jeden z minionych szlagierów muzyki disco-polo. Bóg nie obdarzył go jednak zbyt melodyjnym głosem.

Wtem zza zakrętu wynurzył się policyjny radiowóz. Stało się to tak szybko, że Fabisiak nawet nie próbował uciekać, zresztą przecież niczego złego nie zrobił. Zyga umilkł w połowie refrenu „Bo wszyscy Polacy…”.

Radiowóz zatrzymał się kilka metrów przed nimi. Wyszło z niego dwóch tęgich gliniarzy.

– A co to? Za dużo się wypiło, co? -zapytał młodszy i trochę szczuplejszy z policjantów.

– Panie władzo! Nie wzięliśmy kieliszka do ust! – zaczął tłumaczyć się Zyga.

-To bez znaczenia. Mogliście pić ze szklanek albo najpewniej z gwinta.

Zyga już otwierał usta aby odeprzeć zarzuty, lecz ubiegł go Fabisiak:

– Wypiliśmy flaszeczkę, czy to grzech? To już utopić smutków w alkoholu nie można?

– Dobra, dobra. Co tam dźwigacie?

Stefan momentalnie zbladł.

– Eee, takie tam rupiecie na złom.

– Na złom? – drugi z policjantów spojrzał na zegarek. – Przecież jest prawie pierwsza w nocy. O ile wiem nie ma całodobowego punktu skupu złomu. No już, pokazać co tam macie.

Chcąc nie chcąc Zyga rozpiął torbę.

– Oho! Ładne rzeczy chcecie oddać na złomowisko.

Stefan próbował się jeszcze tłumaczyć, ale chudszy z policjantów przerwał mu w pół zdania:

– Pojedziecie teraz do izby wytrzeźwień, a tymczasem my sprawdzimy czy gdzieś w pobliżu nie było jakiegoś włamania. Mogliście zrobić skok, spieniężyć fanty i mieć na przelew w knajpie. No już, wsiadajcie do auta.

9.
W celi aresztu śledczego siedziało ich pięciu: Fabisiak i czterech nieznanych mu wcześniej mężczyzn.

Fabisiaka i Zygę zatrzymano na 48 godzin celem ustalenia czy w chwili zatrzymania przez policyjny patrol nie wracali właśnie z jakiegoś włamu.

– Za co cię posadzili? – zapytał Stefana niski szatyn o twarzy zaznaczonej bruzdami.

– Za nic, za niewinność! Cholerne męty nic na mnie nie mają!

I Fabisiak pokrótce opisał nocną historię

– Nie bój się, już oni coś znajdą. Przykładowo ja podawałem się za inkasenta, chodziłem po domach i zbierałem kasę. Miałem jednak zasadę żeby od biednych nie brać za dużo. Brałem stówkę, czasem dwie i wypisując lewe pokwitowania znikałem bez śladu. Wpadłem i teraz chcą mi dołożyć udział w akcjach o których pierwszy raz słyszę! A tak w ogóle to Karol jestem, a dla wafli Łapserdak.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

Co do innych aresztantów, to jeden został zatrzymany za niezapłacenie mandatu drogowego; drugi oczekiwał na wyrok w sprawie napadu na samoobsługową pralnię chemiczną, zaś trzeci, osobnik skryty i małomówny, udawał niepoczytalnego.

Podczas obiadu Łapserdak rozpoczął kolejny dialog:

– Słuchaj Stef, mam fenomenalny plan, ale po pierwsze muszę dostać wyrok w zawieszeniu, a po drugie do wykonania planu potrzebuje pomocnika, piszesz się?

– O nie! Już jeden herbatnik zaproponował mi fuchę, wszedłem w to i zobacz gdzie wylądowałem. Dzięki, stary, ale nie!

– Czekaj, coś taki w gorącym źródle kąpany?! Ta robota jest pewna!

– Trefna? – dla formalności zapytał Fabisiak.

– Tak, ale…

– Żadnego ale, nie chcę zgnić w mamrze!

– A co ci szkodzi posłuchać?

I Łapserdak przedstawił nowemu koledze genialny, jego zdaniem, plan.


na część 10-11 zapraszamy tu:

(S)Mętny żywot Fabisiaka – cz. 10-11


Dodaj komentarz