12.
– Ryby, rybki, świeże dorsze!
– Tylko u mnie przyprawy z wielu regionów świata, a nawet Europy!
– Pyzy, kopytka, kopytka, pyzy!
Te i inne targowe okrzyki łączyły się z częstym „Uwaga!” wymawianym z wietnamskim akcentem przez tragarzy transportujących na wózkach pudła różnej wielkości i wagi. Na targowisku przeważali Polacy, ale nie brak było przedstawicieli innych nacji, zwłaszcza azjatyckich.
Około południa ruch na targu był spory. Ilość potencjalnych klientów kilkukrotnie przewyższała liczbę sprzedających, choć uczciwie trzeba przyznać, że pośród gawiedzi sporo było zwykłych złotówkowych turystów, dla których już zakup średniej wielkości świeżego dorsza stanowił spory wydatek. Łapserdak nie zwracał na tych dusigroszów najmniejszej uwagi. Jego zmysły koncentrowały się na turystach spoza kraju, zwłaszcza na Szwedach i Duńczykach. Ale, że Skandynawów nie było wcale tak dużo. to czasami trzeba było zarzucić sieć na co bogatszego rodaka. Tak stało się i tym razem.
– Przepraszam pana, jest okazja. – Łapserdak cichym głosem zwrócił się do gościa w butach, które pewnie kosztowały więcej niż miesięczna wypłata pracownika pobliskiej stoczni.
– Słucham?! – wydawać by się mogło, że zaczepiony z początku nie zrozumiał o co Gadzinowskiemu chodzi.
– Ciszej, na Boga! Jest okazja, ale to tylko jeżeli trochę zna się pan na złocie i kamykach…
Mężczyzna już miał zamiar machnąć ręką jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie i zapytał:
– Ale co ma pan konkretnie na myśli. Bo jak to jakiś szwindel to…
– Panie kochany, szwindel? Jaki szwindel?! Nawiewać z kraju muszę, każdy grosz się liczy. Taki to szwindel, że nie moje, ale biednemu też nie zabrałem. Więc jeżeli sumienie, tudzież wiara, wyznanie i orientacja seksualna panu nie pozwalają…
– Zaraz, zaraz. Wolnego. Czy ja mówiłem, że coś mi nie pozwala?
– Tak po prawdzie to nie.
– No właśnie. Pokaż pan, co pan tam chowa pod marynarką. Może ubijemy jakiś interes.
Łapserdak tylko czekał na te słowa. Oczywiście chciał jak najszybciej wyjąć fant, wiedział jednak, że nie może tego zrobić w tak ruchliwym miejscu.
– Ale to musimy przejść troszkę na ubocze. Już zresztą jakiś babsztyl co i rusz zerka w naszą stronę.
Mężczyźni odeszli kawałek dalej. Nowopoznany chciał nawet wejść w bramę pobliskiej kamienicy, jednak Łapserdak ostro zaprotestował, twierdząc, że przecież się nie znają, więc nie ma pewności czy ktoś tam na niego nie czeka z siekierą, tudzież innym ciężkim sprzętem bojowym. Stanęli więc niedaleko punktu wymiany tunerów do drukarek z ciekawym hasłem „Załaduj i dopchnij, jak nie zadziała to kopnij!” wypisanym na kartce z bloku technicznego przyklejonej do szyby wystawowej.
– No więc…
– Zaraz, moment, chwila, tu nie „Szósta mila”. – Gadzinowskiemu nie obce były najnowsze produkcje kina hollywoodzkiego. Rozejrzał się czujnie dookoła, przysunął jeszcze bliżej faceta w butach za kilka tysiów, odchylił połę całkiem nowej jeszcze marynarki i wyjął niezbyt duże zawiniątko.
– Proszę, pan sam sprawdzi. Co ja będę panu nawijał po próżnicy. Pan się zna, pan oceni.
Mężczyzna sprawiał wrażenie lekko zaskoczonego, odebrał jednak zawiniątko z rąk Łapserdaka. Po rozwinięciu jego oczom ukazała się kolia wysadzana rubinami, choć kilku kamieni brakowało a miejsca po nich zionęły pustką. Również zapięcie kolii było popsute.
– Panie, co za złom mi tu pan chcesz opchnąć?
– Złom?! Faktycznie, świecidełko aktualnie nie nadaje się do założenia na bal, ale chyba nie wątpi pan, że z tego, co zostało spokojnie można zrobić dwie, albo nawet trzy kolie o nieco tylko mniejszej wartości.
– Może tak, może nie. – Mimo, że głos mężczyzny tego nie zdradzał Łapserdak wiedział już, że kolia znalazła kupca.
Wtem, całkowicie niespodziewanie, przy Gadzinowskim pojawiła się kobieta w średnim wieku z pulchnymi rumianymi policzkami i wzorzystą chustą na głowie.
– Po wiela te precjoza?
Potencjalnego nabywcę zamurowało, lecz tylko na chwilę. Szybko odzyskał zdolność logicznego, w jego mniemaniu, myślenia.
– Przepraszam, a kim pani jest?
– Dziubdzińska Genowefa, dla rodziny Gienia. Ale moje nazwisko niewiele panu powie.
– Zaiste. Bardziej chodziło mi o to, kim pani jest żeby nam tutaj przeszkadzać.
Kobieta złapała się dłońmi o serdelkowatych palcach za głowę, tak jakby nie wierzyła w to, co usłyszała.
– Łojej, a kim ja to mogę być? ZOMO? Przypadkiem żem zauważyła, że cosik się błyska, drapnęłam się paznokciem w potylicę i podreptałam za wami. Ot i cała prawda.
Nie przekonało to jednak mężczyzny.
– Ależ kobieto! Tu nie sprzedają pozłacanych odpustowych łańcuszków po 5zł za sztukę! Nic tu po pani!
Babina i na tą ewentualność była przygotowana. Sięgnęła ręką do kieszeni serdaka ze sztucznej wełny i wyjęła pokaźny zwitek banknotów, na oko same setki i dwusetki.
– Tydzień mija jak ubiliśmy trzy prosiaki. Stary wysłał mnie dziś po odbiór piniążków z ubojni.
Potencjalny kupiec nie miał już na ciele ani jednego wolnego miejsca od potu. Biała początkowo koszula nosiła ślady żółtawych nacieków, zaś starannie rano ułożona fryzura przypominała obecnie wyliniałą od słońca łąkę przez którą przetoczyła się letnia ulewa.
– No co jest, kurwa mać! Panie, widzisz pan i nie reagujesz?
Z całej trójki Łapserdak zachowywał się najspokojniej. Jedynym jego zmartwieniem było to żeby zbyt głośnie zachowanie potencjalnych kupujących nie przyciągnęło stróżów prawa.
– Tak, tak, złociusieńka, ten pan w morowym obuwiu był pierwszy. Jemu należy się prawo pierwokupu. Dopiero gdy się rozmyśli będzie mogła szanowna pani złożyć swoją ofertę…
– Też mi coś, cię choroba. Widzieli ich! Wielkie mi paniska, jaśnie kupcy z Koziej Wólki!
– No no, łaskawa pani, tylko bez personalnego obrażania. Zachowujmy się jak na środkowych Europejczyków przystało.
– Dobra, bo to, do kurwy nędzy, strasznie długo trwa. Ile pan chcesz za tą kolię i czemu tak drogo?
Gadzinowski tylko czekał na ten moment. Wiedział, że nie może być zbyt pazerny.
– 2 tysie i kolia ma pańskie nazwisko!
– Panie, coś pan zwariował? – twarz kupującego przybrała kolejny już odcień purpury.
– Istotnie, cena z powietrza. – wtrąciła babina. – Zachowuj się pan po chrześcijańsku.
– A pani ile by dała? – zapytał Łapserdak – Świniak by poszedł?
– Poszedłby! Nawet i dwa by polazły. A mogę zerknąć z bliska?
– No tego już za wiele! Idźże stąd, kobieto! Co za tupet!
Potencjalny nabywca tracił resztki resztek cierpliwości, Gadzinowski jednak czuł, że klient łyknął przynętę, i że kupi kolię choćby miał przepłacić. Cały myk polegał teraz na tym, by dać przebranej za wieśniaczkę Jadźwie zawiniątko z podróbką.. Łapserdak przygotował się do akcji nie byle jak, podróbka kolii była wykonana starannie, bez rażących niedoróbek. Właściwie tylko sprawne oko fachowca mogło odróżnić oba egzemplarze. Gadzinowski wybulił Rudemu Ośkowi całe dwie stówy, ale nie żałował wydanych pieniędzy, robota była dobra. Teraz nachylił się nad uchem oszukiwanego i cicho powiedział:
– Zaraz, chwila-minuta. Damy jej, niech spojrzy. Inaczej mi się widzi, że ten babsztyl nas od siebie nie uwolni. Niech se dotknie, a zaraz potem strzelę jej cenę z kosmosu, przy której pewnie kwiknie głośniej od jej zarzynanych prosiaków. A skoro nie będzie mogła zapłacić to i stać jej się nie bardzo będzie opłacało.
– No dobra. Byle szybko.
Łapserdak wyprostował się jak struna, badawczym wzrokiem omiótł okolicę, po czym podając kobiecie zawiniątko zwrócił się do Jadźwy:
– Tylko proszę zbytnio nie obłapywać. Towar wysokiej jakości.
– Cię choroba. Świeci się jak psu jajka!
Naraz Gadzinowski krzyknął:
– Gliny!
Naciągany mężczyzna podskoczył w miejscu, a następnie zaczął się nerwowo rozglądać. To wystarczyło, by Jadźwa szybko podmieniła biżuterię.
– Panie, to nie gliny, tylko zwykła ochrona targowiska. Dobra, kobieto, oddawaj kolię, dosyć już czasu zmitrężyłem.
Jadźwa ociągając się zwróciła świecidełko Gadzinowskiemu. By jednak nie wzbudzić podejrzeń rzekła przy tym:
– Półtoraka daję bez mrugnięcia. Za więcej mnie stary ukrzyżuje.
Słysząc propozycję kobiety potencjalny kupujący wziął Łapserdaka pod ramię i szepnął mu:
– Chodźmy do bankomatu. Biorę za 1800zł.
14.
Kolejne dni, które wesoła trójca spędziła nad morzem zlewały się w całość. Po prawdzie ich plan dnia, a często i nocy, nie różnił się od siebie. Picie, rzyganie, picie, spanie, picie… i tak dalej.
Mniej więcej po dwóch tygodniach źródełko wyschło, dno portfela zaczęło zionąć przenikliwą pustką, zaś z kieszeni spodni Łapserdak i Fabisiak mogli spokojnie zrobić „słonika”. Trzeba było ponownie wrócić do roboty. Oczywiście nie w to samo miejsce, lecz przecież okres letniej kanikuły powodował, że nad morzem miejsc obfitujących w turystów nie brakowało.
Dzień, w którym mieli iść na robotę nie zapowiadał się słonecznie.
– Łapserdak, może dziś odpuścimy? – z nadzieją w głosie zapytał Stefan. – Zobacz, siąpi. Psa byś na dwór nie wygonił.
– No i gites! Im mniej psów na rewirze, tym lepiej.
Wtem z łazienki, gdzie do wyjścia szykowała się Jadźwa rozległ się krzyk:
– O żesz… cię choroba! No w dupę jebane, psia jego mać… cię choroba!
– Ptaszyno, co tobie? Obsikałaś sobie reformy, czy co?
– Gorzej! – Jadźwa wyszła do mężczyzn ubrana tylko w biały biustonosz, który z trudem obejmował jej obfity i mocno ciągnący ku dołowi biust. Majtki trzymała w ręku. – Nałożyłam na dupsko gacie z napisem „wtorek”!
– No i? – Fabisiak ciągle nie rozumiał powodu, z którego powstało zamieszanie.
– A co dziś mamy, durna pało? Czwartek! Pomyliłam dni, cię choroba!
– No to grób, mogiła. – smętnie zauważył Łapserdak. – Jadźwa jest na tym punkcie cholernie przewrażliwiona. Przesądna jak 150. Za Chińską Republikę Ludowo-Demokratyczną nie zaciągniesz już jej dzisiaj na robotę.
Kobieta kiwając ciągle jeszcze czerwoną ze złości głową przyznała mu rację:
– Będzie już 3 lata temu jak raz poszłam na wyrwę z Mietkiem Karminadlem. Ja miałam tylko zagadać taką jedną paniusię, co to ją upatrzyliśmy sobie na dworcu. Elegancko ubrana, kostium od Gucia, butki od Ryłka, niebrzydka z tyłka… hehe. No i trzymała blisko siebie torbę z lajtopem…
– Chyba laptopem.
– Jak zwał, tak zwał. Z przenośnym kompiuterkiem. Lepiej? No więc ja do niej „Przepraszam, złociusieńka, którędy na Kacze Doły? Bo ja z Kujaw jestem i do wnusia przyjechałam, co go 10 lat nie widziałam”, a ona się na mnie patrzy jakby gołego księdza na kazaniu zobaczyła. Na początku myślałam, że może jakiś paproch mam na ustach albo, że mi krosta na nosie wyskoczyła, ale żem się szybko kapnęła, że to chyba nie jest Polka, że tylko przejazdem. Więc póki ona się tak na mnie patrzyła to zdążyłam krzyknąć do Mietka: „Mieciu, bier i w nogi, niekumate toto, łapaj toreb i nawiewamy!”, ale Karminadel z tego pośpiechu i nerwów złapał nie tą torbę co potrzeba. Owszem, podobna była do tej z lajtopem, tyle, że odrobinę mniejsza i jak się potem okazało lżejsza. W środku znajdował się zestaw do make upu, kilka lusterek i spineczek do kudłów, jednym zwrotem – niezbędnik kobiecy, do tego mocno już zużyty. Wartość nie przekraczała 100zł. W dodatku jakeśmy nawiewali to złapali nas SOK-iści i z miejsca trafiliśmy do ciupy. Dopiero podczas rewizji jorgnęłam się, że mam na sobie majtki z napisem poniedziałek, a rzecz działa się w piątek.
– No dobra, Jadziuchna, ale to wcale nie znaczy, że tym razem…
– Nie, Stefuś, jam przesądna bardziej niźli ksiądz kanonik na zakrystii. Dziś musicie sobie dać radę bez mojej skromnej osoby. „Cela wie”, jak to mawiają więźniowie francuscy.
Fabisiak z niewielką nutką nadziei spojrzał na Gadzinowskiego.
– Stary, a może i my…
– Nawet o tym nie myśl! – przerwał mu Łapserdak. – Idziemy bez kluchy. Baba z dyszla, jajkom lżej!
na część 14-15 zapraszamy tu:
(S)Mętny żywot Fabisiaka – cz. 14-15