W minioną środę zastrajkowała większość mediów. Telewizje (oczywiście oprócz TVP) nie emitowały swoich programów, w stacjach radiowych nie nadawano audycji, portale internetowe prezentowały jedynie czarną stronę z napisanym na nim komunikatem. Wszystko to na znak protestu przeciwko podatkowi jaki chce wprowadzić rząd Mateusza Morawieckiego.

Projekt ustawy nowego podatku od reklamy zaprezentowano pod wielce zagadkową nazwą „Ustawa o dodatkowych przychodach Narodowego Funduszu Zdrowia, Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków oraz utworzeniu Funduszu Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów”. I tak, telewizja, radio, kina i reklama zewnętrzna (outdoor) zapłacą 7,5% od przychodów reklamowych do wysokości 50 mln zł rocznie i 10% powyżej 50 mln zł. Chyba że są to reklamy towarów kwalifikowanych, czyli farmaceutyków, lub napojów słodzonych, wtedy podatek rośnie do odpowiednio 10 i 15%. Wydawcy prasy zapłacą 2%. do 30 mln zł przychodów, a 6% powyżej tego progu (farmaceutyki i słodkie napoje 4 i 12%). Natomiast dla opodatkowania reklamy w internecie stawką 5 proc. spełnione muszą być jednocześnie dwa warunki: przychody usługodawcy bądź skonsolidowane przychody grupy kapitałowej, do której należy, przekroczyły w roku obrotowym równowartość 750 mln euro, a przychody usługodawcy bądź grupy kapitałowej z reklamy internetowej w Polsce przekroczyły w roku obrotowym równowartość 5 mln euro. Nowe przepisy miałyby wejść w życie od 01.07.2021 r.

Protestom mediów się nie dziwię. Popieram akcję. Tu nie ma z czym dyskutować, nie można opodatkowywać kogoś dwa razy właściwie od tego samego. Natomiast przy okazji protestu pojawiały się gdzieniegdzie pytania: a co byłoby gdyby nagle media znikły? Oczywiście TV reżimowa nadal by nadawała, wychodziłaby prasa wspierana przez partię rządzącą i/lub redemptorystę z Torunia, w radiu słyszelibyśmy maryjne pieśni religijne a w internecie zostałyby portale wielbiące prezesa PiS i jego popleczników. Cała reszta by znikła. I co dalej?
Zostawiając na boku prasę, telewizję i portale internetowe, skupmy się na stacjach radiowych. Czy po ich zniknięciu odczuwałbym jakikolwiek brak? Jakąś pustkę? Nicość? Smutek? Na każde z tych pytań odpowiedź brzmi: NIE. Stacje radiowe w Polsce emitują właściwie te same nagrania. To biała poprockowa papka. Oczywiście, Eska nadaje więcej tzw. muzyki tanecznej, a takie stacje jak Antyradio czy Rock Radio mocniej podjeżdżają rockiem. Ale to nadal anglojęzyczne, w większości białe, lub skierowane do Białych, nagrania. Pomijam muzykę polską. Jak najbardziej rozumiem, że w naszym kraju potrzebna jest regulacja nakazująca radiostacjom procentowe emitowanie nagrań po polsku. To jasne, I mnie ma co się rozwodzić nad jakością naszych utworów. Natomiast od wielu lat zachodzę w głowę czemu w Polsce promuje się średniej klasy artystów z Wielkiej Brytanii, Australii czy Stanów Zjednoczonych pomijając autentyczne światowe gwiazdy pochodzące np. z Kamerunu, Chin, Indii czy Brazylii. Co takiego ma bardzo przeciętny piosenkarz Eros Ramazotti, że Radio Zet, RMF czy Radio Kolor może emitować utwór w jego rodzimym języku włoskim a już np. piosenek światowej megagwiazdy z Libanu, Nancy Ajram po arabsku nie usłyszymy? Przecież przeciętny Kowalski nie zna włoskiego tak samo jak arabskiego?

W miniony piątek udało mi się prywatnie porozmawiać via internet z szefem programowym jednej z warszawskich radiostacji. Dwa dni wcześniej Pan X (tak go nazwijmy) na antenie radia, w którym pracuje dość oburzonym głosem tłumaczył słuchaczom, że są w błędzie jeśli myślą, że stacje radiowe w Polsce mogą emitować taką muzykę jaką chcą. Wg Pana X nie mogą. Tak twierdzi. I pewnie dlatego emitują mainstreamową anglosaską papkę, zapodając codziennie te same nagrania. To już moje przypuszczenie, graniczące z pewnością. Na zadane przeze mnie pytanie czemu w stacji, w której jest człowiekiem odpowiedzialnym za dobór muzyki, Pan X nie puści nagrań arabskich, afrykańskich, indyjskich czy brazylijskich X odpowiedział, że… tego nikt nie będzie słuchał. Zamurowało mnie, lecz dalej drążyłem temat: „No dobrze, ale przecież nagrania z tych krajów czy regionów są autentycznymi przebojami na świecie”, na co nie zrażony Pan X miał oczywiście gotową odpowiedź: „Ale nie w Polsce”. Oczywiście, że nie w Polsce, bo jak słuchacz ma się zapoznać z piosenkami wspomnianej Nancy Ajram, Carlihosa Browna, Sammi Cheng czy zespołu Sauti Sol skoro żadne stacja radiowa ich nie emituje? Przecież od dawna wiadomo, że typowy Kowalski muzykę poznaje z radia, że radio towarzyszy Kowalskiej czy Kowalskiemu w czasie gotowania, sprzątania, prasowania, ale także wtedy gdy jedzie autem do pracy lub gdy w owej pracy ma włączony odbiornik. I co tam słyszy? Te same nagrania Jessie Ware, Duy Lipy, Shawna Mendesa, stare odgrzewane kotlety typu „Forever Young” albo „Made in Japan” albo piłowanie jednego i tego samego aktualnego przeboju, tak jak to było z koszmarkiem „Dance Monkey” australijskiej nastolatki chowającej się za dziwacznym pseudonimem Tones and I. Jak twierdzi Pan X żadna stacja, łącznie z tą w której Pan X pracuje, nie będzie ryzykowała prezentacji czegoś, co z pewnością zmniejszy słuchalność, a w efekcie doprowadzi do odpływu potencjalnych reklamodawców. Koło się zamyka, na muzykę świata nie ma w polskim eterze szans. Nie, bo nie, i już. A skoro tak, to w ogóle mi nie będzie smutno, gdy kiedyś przypadkowo przekręcę gałkę radia i usłyszę „Tu była twoja ulubiona audycja muzyczna. Już jej nie ma”. I dobrze, oby tylko się nie wskrzesiła niczym Feniks z popiołów.

Dodaj komentarz