W najbliższy poniedziałek 21 grudnia na platformie mojeekino.pl rozpocznie się 15. edycja Festiwalu Filmów Afrykańskich AfryKamera. W tym roku zaprezentowane zostanie kino artystyczne i gatunkowe, krótkie metraże, przegląd najlepiej przyjętych festiwalowych tytułów, a także spotkania z gośćmi i energetyczny, południowoafrykański koncert.
Filmy będzie można oglądać przez cały czas trwania wydarzenia, w dowolnym czasie. Spis dostępnych filmów można znaleźć TUTAJ.
Poniżej prezentujemy wywiad z Przemysławem Stępniem, twórcą i dyrektorem festiwalu.
Czas pandemii wymusił niestety na organizatorach edycję online, choć na szczęście w przyszłym roku planowana jest także odsłona stacjonarna. Chciałbym jednak odsunąć pandemię na bok i porozmawiać o samej AfryKamerze, zwłaszcza, że jako widz jestem na niej obecny od początku, tj. od 2006 r. Pamiętam nawet pierwszy film, który widziałem. Był to zarazem pierwszy film afrykański, który obejrzałem w kinie – to południowoafrykańska „Czarna Carmen” („U-Carmen eKhayelitsha”). A jak Pan wspomina początki AfryKamery i ścisłą współpracę z Kinem Luna?
Na wstępie: bardzo miło mi słyszeć, że łączy nas tak długa historia! Z Kinem Luna wiąże nas wiele ciepłych wspomnień, chociażby dlatego że bez tego kina i jej ówczesnej dyrektorki Marty Krutel nigdy by nam się nie udało ruszyć z pierwszą edycją. Byłem w owym czasie jeszcze studentem, który praktycznie nie rozstawał się z rolkami, totalny amator z zewnątrz i bez jakichkolwiek koneksji, a mimo to Marta mi zaufała i umożliwiła ruszyć z projektem. Bez jej wsparcia, a także nieodzownej pomocy ówczesnej ambasador RPA, energetycznej Febe Potgieter-Gqubule, nigdy nie doszłoby do festiwalu. Współpraca z Kinem Luna niestety zerwała się, gdy nastąpiła zmiana właściciela, ale wciąż ciepło wspominamy to kino i nie wykluczamy powrotu do niego.
Od tego czasu AfryKamera odbywała się w różnych studyjnych kinach Warszawy, m.in. w Novym Kinie Praha czy Kinotece. Pierwsze z tych miejsc jest obecnie (pod inną nazwą) teatrem, drugie niedawno z przyczyn finansowych zawiesiło działalność. Pandemia swoją drogą, ale Nove Kino Praha padło w 2019 r. Czy Pana również ogarnia smutek i strach, że Warszawa może powitać wiosnę bez kilku następnych kin studyjnych?
Dochodzą nas wieści, że płacz nad Kinoteką może być przedwczesny, więc trzymamy kciuki, żeby na wiosnę czekały nas też pozytywne wieści w tym aspekcie. Dużą część studiów spędziłem w Kinie Luna, Iluzjonie i w Kinotece, w mniejszym stopniu w Kinie Muranów, więc na poziomie personalnym jest to już niepowetowana strata. Jednak upadek kin studyjnych miałby jeszcze większe reperkusje na zasadzie efektu domina, bo jeśli te ośrodki padną, to zostaną praktycznie tylko wielkie kina komercyjne. A to z kolei dobije branżę festiwalową oraz niezależnych dystrybutorów. Należy pamiętać, że są to naczynia powiązane, a festiwale i kina studyjna od lat wzajemnie się wspierają. Ta sytuacja wpłynęła na naszą decyzję, żeby nie budować nowej platformy czy wynajmować dostępu do już istniejącej, ale nawiązać współpracę z Mojeekino.pl, założonym przez Stowarzyszenie Kin Studyjnych. A znaczy to tyle, że każda złotówka wydana na nasz festiwal w połowie trafia na konto dowolnie wybranego kina studyjnego. Wspieramy więc kina, które z przyczyn niezależnych nie mogą pracować.
Wracając do samej AfryKamery, to już 15. edycja festiwalu. Zapytam tak po ludzku, nie znudziło się Panu?
Dobre pytanie. Są pewne aspekty, które mnie znudziły, albo wręcz, do których mam wstręt. I te elementy staram się z siebie zrzucić, żeby całość wciąż sprawiała mi przyjemność. Wiele osób pewnie uważa, że na AfryKamerze zarabiam, ale prawda nie jest tak różowa. Mój jedyny „zysk” ma postać satysfakcji duchowej. Nadal uwielbiam dokonywać selekcji filmów, więc z tej działki ktoś musiałby mnie siłą wyrzucić i tu sprawuję wręcz Mugabe’owską władzę. Należy jednak dodać, że po gruntownej preselekcji konsultuję tytuły w szerszym gremium, więc może nie jest ze mnie aż taki tyran? Pozwala mi to rewidować pewne wyobrażenia o swoim wyborze, jednak w zasadzie rządzę tu niepodzielnie. Za to oddałem wiele innych rzeczy i z chęcią oddałbym jeszcze więcej. Widać to zresztą w zmianach personalnych w naszej ekipie, gdzie ostała się właściwie tylko niezastąpiona Marta Kiewel. W tym roku nawiązaliśmy współpracę z Łukaszem Komłą z NowaMuzyka.pl i mamy nadzieję, że pomoże nam to rozwinąć sferę koncertowo-eventową festiwalu. Jest też Artur Szczęsny, który przejął marketing projektu. Liczymy również na wejście w ścisłą współpracę z Fundacją Euro-Afrykańską (m.in. z Sudańczykiem Adilem Abdelem Aatim), żeby jeszcze bardziej wzmocnić stronę organizacyjną festiwalu.
W 2015 r. film „Timbuktu”, w reżyserii Abderrahmane’a Sissako, prezentowany także podczas AfryKamery, był nominowany do Oscara w kategorii Najlepszy Film Obcojęzyczny.za rok 2014. Przegrał wtedy z naszą „Idą”, choć moim zdaniem powinny wygrać gruzińsko-estońskie „Mandarynki”. Wydawało się, że sukces, jakim była nominacja dla mauretańskiego filmu spowoduje zwiększenia zainteresowania się kinem afrykańskim na świecie oraz w Polsce. Tak się jednak nie stało. Jak Pan myśli, dlaczego?
Nie zgodziłbym się z tą oceną. Afryka nie miała jeszcze swojego przełomu na skalę „Czarnej Pantery”, „BlacKKKlansman”, „Moonlight” czy „Zniewolonego”, czyli filmów, które w ostatnich kilku latach całkowicie zmieniły nasze wyobrażenie o tym, czym jest czarna kultura i kina afroamerykańskie. Warto też zauważyć, że w przypadku czarnego kina amerykańskiego mamy do czynienia z ciągłą obecnością w mainstreamie, a więc to kino stałe, choć stopniowo wpływające na naszą zmianę percepcji. Z kolei w przypadku Afryki sukcesy zdarzają się przede wszystkim na poziomie obiegu festiwalowego. Jeszcze 10-15 lat temu na czołowych festiwalach światowych pojawiały się pojedyncze tytuły. Obecnie co roku na każdym z tych festiwali mamy 4-5 tytułów, jeśli nie więcej. To potem widać na festiwalach polskich, takich jak Warszawski Festiwal Filmowy, Nowe Horyzonty czy Camerimage. Kiedy zaczynałem festiwal, nie musiałem toczyć bojów o tytuły, teraz praktycznie o każdy film muszę walczyć, bo któryś z większych graczy chce go w swoim repertuarze. Czasami to się udaje, tak jak w przypadku np. „Marii Panny Nilu” (Kryształowy Niedźwiedź, Berlinale 2020), „Umrzesz, mając 20 lat” (Najlepszy Debiut, Festiwal Filmowy w Wenecji 2019) czy „Softie” (Sundance 2020), a czasem nie, jak miało to miejsce z filmem „To nie pogrzeb, to zmartwychwstanie” w reżyserii pochodzącego z Lesotho Lemohanga Jeremiaha Mosese. Premiera tego filmu odbyła się na Nowych Horyzontach. Kino afrykańskie to nadal oferta dla miłośników kina, a nie dla szerszej publiczności. Tym niemniej osobiście czuję, że zmierzamy do pewnego punktu przełomu, czyli niebawem pojawią się tytuły, które porwą wyobraźnię widzów, a tym samym zaobserwujemy proces podobny do tego, który wydarzył się w kinie afroamerykańskim. Pewnym problemem może tu być fakt, że kino afrykańskie nie jest jednolite, mamy wiele ośrodków filmowych, więc trudno jest znaleźć jeden punkt odniesienia dla widza. Prawdopodobnie musi powstać proces podobny do tego w Azji, gdzie jednak rozróżniamy od siebie kino Iranu, Indii, Chin, Korei czy Japonii, natomiast różnice między kinem Egiptu, RPA, Senegalu czy Nigerii nie są dla widza takie oczywiste. Tu akurat najsilniej swoją odmienność zaznaczył nigeryjski Nollywood, jako prężny przemysł o charakterystycznej estetyce i tym samym to pewnie tłumaczy, dlaczego stanowi silne centrum filmowe. Natomiast trudno jest wpaść w długotrwały zachwyt nad kinem Angoli czy Madagaskaru, gdzie produkuje się kilkanaście filmów rocznie. Brakuje punktu odniesienia dla pozytywnych asocjacji.
Z drugiej strony nie ma co się dziwić małej popularności kina afrykańskiego nad Wisłą skoro takie hity filmowe jak wspomniana wcześniej „Czarna Carmen” czy familijny superprzebój Miry Nair „Królowa Katwe” nie są dostępne w Polsce nawet w płatnych serwisach internetowych. Dobrych filmów afrykańskich po prostu nie ma gdzie obejrzeć.
Z dostępnością jest już niewątpliwie lepiej. Wiele tytułów afrykańskich, w tym także tych pokazywanych podczas AfryKamery, można obejrzeć na Netflixie czy na HBO GO, a niezależni dystrybutorzy wprowadzają ok. 5 tytułów rocznie do polskich kin. Wiemy już, że np. Nowe Horyzonty kupiły prawa do dystrybucji „Nocy królów” Iworyjczyka Philippe’a Lacôte’a. Wszystko to trafia jednak do widza zainteresowanego, poszukującego, tzw. „studyjnego”, natomiast w szerszej świadomości nie zaistnieje. Tytułów afrykańskich typu must see, na skalę wspomnianego „Timbuktu”, było niewiele. Teoretycznie takim filmem był „Atlantique” Matii Diop (córki słynnego senegalskiego piosenkarza Wasisa Diopa) z 2019 roku, który zdobył kluczowe nagrody na Festiwalu Filmowym w Cannes. Jednak w Polsce film ten nie trafił do dystrybucji kinowej, pojawił się tylko na Camerimage w czasie przedziwnych porannych pokazów, po czym wylądował w Netflixowej próżni bez żadnej promocji. Przy okazji, polecam ten film. Ale nie zawsze z Netflixem jest tak źle, bo np. niedawno mocno promowany był serial „Paranormal” czołowego egipskiego reżysera Amra Salamy. Sam serial zbierał mieszane recenzje, ale cała sytuacja pokazuje, że wystarczy chcieć. Mimo wszystko jestem więc przekonany, że pozycja kina afrykańskiego w Polsce zmieniła się diametralnie. Wystarczy napomknąć, że jednym z powodów powstania AfryKamery był totalny brak dostępu do filmów z kontynentu i moja osobista potrzeba zapoznania się z tą twórczością.
W tym roku Festiwal Filmów Afrykańskich rozpocznie koncert on-line grupy Placeholder. Jest to czteroosobowy kolektyw z Republiki Południowej Afryki stworzony specjalnie z okazji odbywającej się AfryKamery. Występ Południowoafrykańczyków będzie można obejrzeć za darmo. A jakimi słowami zachęciłby Pan do śledzenia tego wydarzenia?
Z jednym z liderów zespołu, Jaco van der Merwem, łączy nas długa historia. W 2008 roku jako młody muzyk przyjechał na 4. edycję festiwalu i właściwie tutaj w Warszawie powstał zespół Bittereinder, który zdobył szereg najważniejszych nagród muzycznych w RPA. Placeholder jest najnowszym projektem van der Merwa. Jest to więc spojrzenie AfryKamery w przeszłość, ale i w przyszłość muzyki południowoafrykańskiej, jednego z najbardziej kreatywnych i innowacyjnych krajów, jeśli chodzi o nową brzmienia na świecie. Tak jak w kinie, tak samo w muzyce „tęczowy naród” to coś więcej niż puste hasło.
To który film z najbliższej edycji AfryKamery poleciłby Pan najbardziej i dlaczego?
Polecam film trudny, bo na tle pozostałych tytułów z czołowych festiwali świata może po prostu zniknąć. Mowa tu o filmie „W innym życiu” belgijskiego reżysera Philippe’a de Pierponta. Raczej rzadko pokazujemy dokumenty nieafrykańskich twórców, ale tu uczyniliśmy wyjątek. Akcja dokumentu toczy się w Burundi i przez okres 30 lat pokazuje losy czwórki dzieci ulicy. Zamiast jednak typowej „pornografii biedy” kamera pozwala im opowiadać o sobie, o swoich marzeniach, powoli obala mury między nami, widzami, a bohaterami i przybliża człowieka, zamiast skupiać się wyłącznie na jego biedzie. Moim zdaniem to ważne społeczne i zaangażowane kino, które potrafi cegiełka po cegiełce zmieniać świat.
Zatem nie pozostaje nic innego, jak zaprosić wszystkich na kolejną odsłonę afrykańskiej kinowej uczty, tym razem w wymuszonej opcji online. Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję i zapraszam na AfryKamerę.