_images_mul1

W późny sobotni wieczór występ Mulatu Astatke zakończył 14. edycję Festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Tym razem nie musieliśmy czekać niemal do końca września, bo tegoroczne koncerty rozpoczęły się już w połowie miesiąca. Gorąca, niemalże letnia pogoda, spowodowała, że bose stopy królowały wśród widzów płci żeńskiej (ku uciesze męskiej części publiczności). Natomiast na estradzie w tym roku królował jazz. Oczywiście nie cały czas, ale tylu utworów jazzowych, okołojazzowych i ocierających się o jazz na FSK nie było nigdy. Nie ma co się jednak dziwić skoro wśród zaproszonych wykonawców znalazł się nagrywający w nowojorskim studiu Johna Zorna Bester Quartet oraz wspomniany wcześniej twórca ethio-jazzu Mulatu Astatke. Zarówno kwartet Jarka Bestera, jak i mistrz Mulatu zaprezentowali klasę światową, ale… czy ich występy pasowały do festiwalowej formuły? Nie byłoby wątpliwości gdyby Bester Quartet zagrał choć kilka prawdziwie klezmerskich utworów, a w zespole towarzyszącym Mulatu Astatke był chociaż jeden Etiopczyk. Niestety, tak się nie stało, i dlatego występ wyżej wymienionych wykonawców bardziej trzeba rozpatrywać w kategorii jazzu niż world music.
Oprócz zaskakująco ciepłej, słonecznej pogody na tegorocznym FSK było jeszcze jedno novum, tym razem znacznie mniej przyjemne, przynajmniej dla niektórych osób. Chodzi o brak możliwości zakupu karnetów oraz pojedynczych biletów na pierwszy i ostatni dzień festiwalu tuż przed pierwszym koncertem. Już na dwie godziny przed rozpoczynającym imprezę występem Waldemara Bastosa kasjer sprzedający wejściówki mógł wykonać tradycyjnego „słonika” mówiąc „nie mam, proszę sprawdzić też moje kieszenie”. To pierwsza taka sytuacja odkąd uczestniczę w Festiwalu Skrzyżowania Kultur, czyli od ponad 10 lat. Oczywiście, należy na to spojrzeć od pozytywnej strony – odpowiednia reklama, w tym także na stronie ZazyjKultury.pl, i dobór artystów przełożyły się na jeszcze większe zainteresowanie koncertami. Inna sprawa, że osoby, które od lat kupowały karnety na całą imprezę tuż przed rozpoczęciem pierwszego występu musiały w tym roku obejść się smakiem.
Wracając do warstwy artystycznej FSK to dla mnie objawieniem tegorocznej edycji był występ Agaty Siemaszko i towarzyszącej jej grupy Romów ze Słowacji i Węgier. Przyznam się bez bicia, że choć lubię muzykę romską, to nie słyszałem wcześniej o żadnym wykonawcy, który w czwartkowy wieczór miał wystąpić w namiocie festiwalowym. Na szybko zapoznałem się z dwoma płytami węgierskiego mistrza cymbałów Kálmána Balogha, nie obiecując sobie zbyt dużo po jego występie. Tymczasem na scenie mieliśmy prawdziwe show, koncert, który mnie osobiście zachwycił. Urocza Agata Siemaszko w kolorowej sukni bez ramiączek, śpiewająca romskie utwory ze Słowacji, Węgier czy Bośni (na bis zaśpiewała także jedną polską piosenkę), wyczyniający niesamowite rzeczy na cymbałach Kálmán Balogh i Miroslav Rajt (prywatnie mąż Agaty), do tego dwoje świetnych skrzypków: Róbert Lakatos i charyzmatyczna bratysławianka Barbora Botošová oraz kontrabasista Jancsi Rigó – wszystko to zagrało rewelacyjnie. Tego samego dnia na scenie pojawiła się ikona muzyki zachodnioafrykańskiej, zespół Orchestra Baobab, i choć niemłodzi przecież Senegalczycy zagrali naprawdę nieźle, to ja cały czas miałem w głowie to, co na scenie pokazała Agata Siemaszko wraz z muzykami romskimi.
Dzień wcześniej w festiwalowym namiocie FSK wystąpiła Maria Pomianowska z trzema swoimi uczennicami (Aleksandra Kauf, Karolina Matuszkiewicz, Adrianna Kafel) grającymi na sukach i wspaku oraz Hossein Alizadeh + towarzyszący mu syn Saba Alizadeh na kemancze i Ali Boustan na setarze. I było to spotkanie magiczne. Każdy z utworów granych podczas tego koncertu zaczynał się dość długim wstępem, najczęściej Hosseina Alizadeha, po którym jednak następowała wspólna żywiołowa gra całej siódemki artystów będących na scenie. W zasadzie nie było podziału na utwory perskie i polskie, bo mieliśmy do czynienia z połączeniem np. „Lipki” z tradycyjną kompozycją perską. Bardzo dobry pomysł i jeszcze lepsze wykonanie.
Dwiema wielkimi gwiazdami żeńskimi tegorocznego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur były Afrykanki: Malijka Rokia Traoré oraz Nigeryjka Nneka. Występ Nneki był lepszy. Piosenkarka pochodząca z Warri w Delcie Nigru porwała piątkową publiczność soulowo-reggowymi piosenkami, na koniec śpiewając swój największy przebój „Heartbeat”. Natomiast koncert Rokii Traoré był nierówny. W pierwszych kilku utworach nie było jej słychać, bo za dużo na scenie było gitarzystów. Dopiero od połowy występu biali muzycy nieco zbastowali, na ngoni mógł się pokazać niesamowity Mamah Diabaté, natomiast w tańcu niezrównana była Virginie Dembelé. No i oczywiście Rokia, którą wreszcie można było usłyszeć. Śpiewając wchodzący w ucho utwór „Zen” Dembelé i Traoré ściągnęły buty i zaczęły żywiołowo tańczyć (lepsza wg mnie była bardziej kobieca Virginie Dembelé), co bardzo spodobało się zgromadzonej publiczności i znacznie podniosło jakość występu.
Czy któryś z artystów w tym roku wypadł źle? Nie, a to dlatego, że Rada Programowa festiwalu (Maria Pomianowska, Maciej Szajkowski, Marta Dobosz, Anna Szewczuk-Czech oraz Jakub Borysiak) jak zwykle zadbała o odpowiedni dobór wykonawców.
Podsumowując, tegoroczny FSK był udaną imprezą ze znakomitymi artystami oraz publicznością codziennie licznie wypełniającą festiwalowy namiot. Do tego doszła wspaniała pogoda, dzięki której nie trzeba było zbyt dużo na siebie zakładać, zwłaszcza jeżeli chodzi o obuwie. Wszystko zagrało na 102 i wzmogło apetyt fanów world music na przyszłoroczną edycję.

Na dole wpisu zamieszczam klasyczny romski utwór z Bałkanów, piosenkę „Ederlezi” w wykonaniu Agaty Siemaszko i zespołu Barbory Botošovej.

zdjęcia: Joanna Samulska; zdjęcia zamieszczono za zgodą autorki

Dodaj komentarz