Każdy pisarz chce, aby jego ostatnie zdanie było dobre – wywiad z Rolandem Hensoldt

 1Czy bardziej będę żałować, że napisałem słabą książkę, czy tego, że nigdy nie spróbowałem?” – takie pytanie zadał sobie kiedyś mój rozmówca – Roland Hensoldt, który niedawno zajął pierwsze miejsce w dziesiątej edycji konkursu Pigmalion Fantastyki 2018.

 

Zacznijmy standardowo, jak to się zaczęło?

Pisanie? To siedziało we mnie od dawna. Ale zawsze wydawało się takie abstrakcyjne i nierealne jak… SF. Pewnie dlatego wybrałem taki gatunek, a nie inny. Będąc nastolatkiem zadałem sobie pytanie „hej Roland, czy bardziej będziesz żałować, że napisałeś słabą książkę, czy tego, że nigdy nie spróbowałeś? Może musiałem dorosnąć, aby odpowiedzieć chłopcu? Ale w tym dorosłym człowieku ciągle to tkwiło. Pewnego dnia pomyślałem sobie, – jeśli teraz nic nie napiszę, to nigdy się to nie wydarzy. Był upalny bukaresztański dzień, a ja pisałem każdą myśl, jaka przyszła mi do głowy. Następnego dnia miałem gotowe… zakończenie powieści „Latarnik2.0: nasza przyszłość została zhakowana”.

 

Zacząłeś pisać od końca?

Wiesz, przez te wszystkie lata podświadomie myślałem o pisaniu i chyba wiedziałem dokładnie, gdzie chcę być. Nie wiedziałem tylko jak tam dotrzeć, a zakończenie to całkiem fajny punkt, aby wszystko zacząć. Bo skoro dokładnie wiesz, gdzie chcesz być, to po prostu zacznij tam iść. Potrzebna jest tylko reszta drogi, a wiodła ona przez Rumunię, gdzie moje pisanie miało swój początek.

 

Do Rumunii wrócimy. Co się stało z książką?

Książka jest skończona <śmiech> lub raczej ma zakończenie, trójaktową akcję, bohaterów, ale nie ma początku. Widzisz, pisałem ją wiele lat, ale tak naprawdę uczyłem się pisania. Dlatego część rzeczy musi być zmienionych. Aktualnie skupiam się na krótszych formach, które łatwiej jest ogarnąć.

 

— Jak nauczyć się pisania?

Ciągle to odkrywam. Musisz usiąść i pisać. Potem to przeczytać. Potem czytać innych. I wracać do swoich tekstów, aby skonfrontować je z zawodowcami. Możesz też znaleźć innych anonimowych pisarzy i założyć grupę, która będzie omawiać swoje teksty. Mam to szczęście, że podczas kursu dla pisarzy poznałem grupę niesamowitych osób. Każdy z nas pisze inaczej, co innego i każdy z nas ocenie twórczość innych. Spotykamy się raz na miesiąc w pewnym korporacyjnym biurowcu, aby rozmawiać o literaturze. Polecam taką metodę pracy. Moim pierwszym doświadczeniem pisarskim, ale niebeletrystycznym, był nieistniejący już portal o technologiach mobilnych (Plmtop.pl), którego później zostałem redaktorem naczelnym, prowadziłem też zawodowo bloga o technologii i podróżach, a także pracowałem w biurze prasowym Prezydenta RP. Cały czas uczyłem się pisać. Chyba jakieś fatum popychało mnie w kierunku pisania, nawet, jeśli jest to piekielnie trudna sztuka i nie mogę jeszcze nazwać siebie pisarzem. Na szczęście istnieją redaktorzy, którzy dbają, aby osoba aspirująca do bycia pisarzem nie odpłynął zbyt daleko od zasad pisowni języka polskiego.

 

— Masz czas dla bohaterów Latarnik2.0 skoro piszesz teraz opowiadania? Za jedno z nich dostałeś pierwsze miejsce w konkursie literackim Pigmalion Fantastyki. — Jak to na ciebie wpłynęło?

Porzuciłem bohaterów Latarnika2.0, ale obiecałem, że do nich wrócę. Przez te wszystkie lata miałem sinusoidalne zmiany pisarskich nastrojów. Na początku tego roku zająłem pierwsze miejsce w konkursie literackim grupy literackiej Ailes, a potem w Pigmalionie Fantastyki – konkursie z dziesięcioletnią historią i ocenianym przez zawodowych pisarzy – Annę Kańtoch, Michała Cholewa, Pawła Majka – laureatów wielu nagród w tum Zajdla – moje marzenie. Pierwsze miejsce, a zwłaszcza ocena mojej twórczości przez zawodowców, pozwoliło mi uwierzyć w siebie, w mój styl, a przede wszystkim w historie, które chcę opowiedzieć, a najważniejsza dla mnie w pisaniu jest historia. I teraz wiem, że mogę pisać dalej.

 

— Wspomniałeś o marzeniach, a zatem marzysz o Zajdlu?

Nagroda Zajdla wydaje mi się nierealnie odległa i zarezerwowana dla najwybitniejszych, dla zawodowych pisarzy, którym przecież teraz nie jestem. Ale bez marzeń stalibyśmy w miejscu. W dorosłym życiu nie zapomniałem o marzeniach dziecka, którym wtedy przecież byłem i o którego wtedy jeszcze nierealnych marzeniach nie zapomniałem. Z bardziej realnych marzeń na następny rok to: wydać własną powieść oraz ukończyć triatlon Ironman na pełnym dystansie. Rok 2018, pod tym względem marzeń, był wyjątkowo udany: marzyłem o byciu wydanym na papierze i moje opowiadanie „Bóg zabawek” trafiło do antologii Pigmalion Fantastyki razem z najlepszymi pracami z ostatnich dziesięciu lat; udało się także przebiec triatlon Ironman w Gdyni na dystansie ½ Pro, czyli łącznie prawie 113 km.

 

— Jak znajdujesz na to wszystko czas?

Posiadłem pewną umiejętność. Potrafię mnożyć czas.

 

— Serio?

Sama oceń. Siadam na rowerek treningowy, a w ręku mam telefon, na którym piszę. Godzina treningu i jestem o jedną stronę tekstu dalej. W ogóle telefon zawsze pozwala mi notować i być niezłym obserwatorem. Mam jeszcze inne przykłady łączenia pożytecznego z pożytecznym, ale są one zbyt abstrakcyjne. Czas… A tak naprawdę, to mam nadzieję, że nie kradnę go mojej rodzinie, ba za każdym, kto coś tworzy, jest ktoś, kto daje mu przestrzeń, aby tak było. Wiesz, dopóki nie jestem zawodowcem, jakoś muszę się utrzymywać. Na szczęście pracując w IT mam sporo inspiracji twórczych, bo przecież SF dzieje się tu i teraz. Staram się też mądrze wykorzystywać wolny czas, kiedy latałem dużo między Polską a Rumunią zawsze pisałem na telefonie w samolocie. To chyba najlepsze miejsce, aby pisać, bo jesteś wtedy blisko spraw absolutnych. Chyba każdy pisarz chce, aby jego ostatnie zdanie było dobre…

 

— W swojej twórczości poruszasz temat absolutu.

Tak, zabawki w „Bogu zabawek” mają swoją religię, mają nawet swojego Boga. Ale kto rzeczywiście jest zabawką, a kto rzeczywiście jest Bogiem? Zabawki nie wiedzą, co się znajduje poza ścianami dziecięcego pokoju, bo to jest ich cały świat. Z kolei w Laatrniku2.0 mamy namnożenie historii biblijnych przeniesionych do współczesności, a także postać Ligi Apostu, która być może ma, a może wcale nie ma misji od Boga. Zastanawiało mnie, co by się stało, gdyby historie biblijne miały miejsce tu i teraz.

 

— Od jakiegoś czasu należysz do literackiej grupy Ailes. Jak odnajdujesz się w tej małej, zamkniętej społeczności, dzielącej tę samą pasję?

Do Ailes trafiłem, gdy dowiedziałem się, że moje opowiadanie wygrało konkurs organizowany przez tę grupę. Było to pierwsze moje opowiadanie, pierwszy konkurs i taka niespodzianka! Pierwsze miejsce dodało mi dosłownie skrzydeł i uwierzyłem, że kiedyś skończę swoją powieść. Wtedy dowiedziałem się, że grupa istnieje od 2012 roku, że zajmuje się pisaniem i wydawaniem antologii tematycznych: „Godzina Diabła”, „MDS: miłosne rewolucje”, a także recenzowaniem książek. To grupa działająca z pasją, która chce pisać, wspiera się i dlatego czuję się w niej dobrze.

 

— Masz możliwość wybrać jakąkolwiek postać, żyjącą, bądź nieżyjącą i przeprowadzić z nią wywiad. Czy będzie to James Dean, czy może Vlad Dracula? Kogo wybierasz i o co pytasz?

Pan Dracula jest już nieźle zniekształcony i ukradziony przez popkulturę, Rumuni go nie lubią, a prawdziwego Vlada Palownika  bałbym się. Wybrałbym Matta O’Dowda z vloga PBS SpaceTime, gościa, który wie wszystko co się da wiedzieć obecnie o wszechświecie i o takich cudach jak mechanika kwantowa, która jest jeszcze bardziej fascynująca niż science fiction.

Miałbym sporo pytań, bo po rocznym oglądaniu jego vloga pytań się namnożyło, a wszechświat i jego istnienie to największa zagadka – tak dobra, jak najlepsza książka na świecie.

 

— Tym razem masz możliwość stać się na jeden dzień kimkolwiek. Może to być jak powyżej, ktoś żyjący współcześnie, albo jakaś osoba nieżyjąca. Kogo wybierasz i dlaczego?

Byłby to chyba Remigiusz Mróz, już nawet nie o sam sukces chodzi, a raczej o to, że jest on rzemieślnikiem, który z łatwością kończy swoje książki – jedną za drugą. Gość jest światowym fenomenem. Ja przy byle tekście dłubałbym w nieskończoność, co jest strasznie męczące. Jeśli jesteś perfekcjonistą nigdy nie zabieraj się za pisanie czegokolwiek, przy czym należy pamiętać, że perfekcjonizm to raczej stopień zadowolenia z siebie i ciągłego wracania do rzeczy już zrobionych, a nie „bezbłędność”. Zatem mam 24 godziny, tak? Pan Remigiusz dałby radę skończyć wszystko co mam rozbabrane i uratowałby mi parę lat życia.

 

— Dużo podróżowałeś, mieszkałeś w kilku krajach. Jak to wpłynęło na twoje pisanie?

Tak, ze wszystkich krajów najdłużej mieszkałem w Rumunii. Chyba każdy twórca czerpie pełnymi garściami z otaczającej go czasoprzestrzeni, a będąc emigrantem dużo łatwiej jest obserwować. Bo zwracasz uwagę na to, czego normalnie byś nie dostrzegła w swoim kraju, bo fascynuje ciebie wszystko, co nowe, a czasami dziwne. Emigracja przyciąga galerie nietuzinkowych postaci. Rumunia ożywiła moich bohaterów i dała im namacalną czasoprzestrzeń. Akcja Latarnika2.0 oraz opowiadania „Horia – tatuażysta koszmarów” ma miejsce w Rumunii, a w tym ostatnim mamy mix pradawnej wiary Cyganów i rumuńskiego political fiction.

 

— Opowiesz mi coś o Rumunii?

Opowiem ci wszystko <śmiech>, ale muszę to najpierw uporządkować i opublikować w formie powieści Latarnik2.0. Mogę tylko powiedzieć, że moja niełatwa miłość do tego kraju zaczęła się, gdy w sytuacji kryzysowej pozwolono mi lecieć z Bukaresztu do Cluj Napoca bez biletu, a kolega, gdy usnął w McDonalddzie został obudzony rano kawą, a nie policją, z kolei, gdy raz pytałem się sąsiadów czy mają gaz, bo kuchenka mi nie działa, starsza pani przyniosła mi kanapki, a potem przysłała swojego męża do pomocy.

 

— Powiedziałeś, że każdy chce, aby jego ostatnie zdanie było dobre. Jakie będzie ostatnie zdanie Rolanda Hensoldta?

Mam nadzieję, że będzie to zdanie wypowiedziane do moich bliskich.

Wywiad przeprowadziła
Anna Tuziak

Dodaj komentarz