Adwokat Diabła — Max Czornyj
Co mówi o autorze Grzechu internet? Między innymi to, że jest amatorem spleśniałych serów, starego wina i samochodów bez dachu. Po wywiadzie jaki z nim przeprowadziłam mogę uznać, że z całą pewnością posiada pewne nałogi, jednak nie są to jedynie wyżej wymienione rzeczy. Max uzależniony jest głównie od pisania i adrenaliny, dawkowanej pod każdą ekstremalną postacią. Krążącej w jego krwioobiegu wraz ze słowami, które być może znaczą dla niego więcej niż wszystko.
– Fascynują mnie rzeczy, które jednocześnie mnie przerażają. Jak jest z Tobą? Lubisz spacerować po krawędzi? I jak blisko niej podchodzisz?
Lubię jak diabli. Zaliczyłem ekstremalne rollercoastery, skoki, loty i inne ludzkie wymysły. Adrenalina mnie pobudza. Po zejściu z Katuna w Mirabilandii jestem przekonany, że od przejażdżki na czymś podobnym powinien zaczynać się dzień. Choć niestety do wszystkiego, również do podobnych wrażeń można się przyzwyczaić. A powszedniość zabija adrenalinę.
– Gdzieś w internecie przeczytałam, że określono cię mianem ekscentrycznego. Uważasz, że to trafne określenie?
Nie uznaję istnienia norm ani średnich. Przeciętność to tylko teoria, a ciepła woda w kranie to najgorsze co może być. Wolę wrzątek lub lód. Czy to ekscentryzm?
Raczej pewnego rodzaju skrajność, nietrzymanie się reguł i niepłynięcie z prądem, zresztą dokładnie tak Cię postrzegam. Więc chyba jednak lepszym słowem byłoby ekstremalny.
– Wydałeś dwie powieści w Polsce, trzecia, Pokuta, już w drodze. Fabuła serii osadzona jest w Lublinie. Jednakże prywatnie związany jesteś również z Italią. Czy można liczyć na to, że napiszesz jakąś fabułę, której akcja będzie działa się we Włoszech?
Certo. W serii o komisarzu Deryło jest pewien wątek włoski, ale na pewno Il Bel Paese zasługuje na większą uwagę. Poza tym kiedyś popełniłem niebeletrystyczną książkę pt. Adwokat Włocha. Ale to już inna historia.
– Italia jest dość specyficzna. Jak każdy kraj, ma swoje dziwactwa, które można kochać, albo nienawidzić. Co kochasz, a czego nienawidzisz? Czego ci brakuje, gdy jesteś w Polsce, a za czym wcale nie tęsknisz?
Właściwie dla mnie nie ma jednej Italii. Jest wykwintna, zaustryjaczona, pohabsburgska północ, gdzie mógłbym mieszkać na stałe, ale jest również głośne, chaotyczne południe. Tam najlepiej odpoczywam. Jednak i północ i południe podzielić można na mnóstwo fragmentów… Wymienianie czego mi brakuje trwałoby zbyt długo. Nie tęsknię jednak za bezdomnymi imigrantami koczującymi na dworcach i plażach.
– Jest w Neapolu miejsce, które obiecuję sobie co roku odwiedzić i do tej pory mi się to nie udało. Ciekawi mnie czy Ty tam dotarłeś. Byłeś w Katakumbach?
W Neapolu jeszcze nie – z naciskiem na „jeszcze”. Zwiedzałem, choć nie wiem czy to dobre słowo, katakumby w Palermo i wywarły na mnie niesamowite wrażenie. Przejść obok mumii ubranej w oryginalny strój z XVII czy XVIII wieku albo spojrzeć w twarz dziecku, które zmarło sto lat temu, a wygląda jakby spało… Całkowicie ekstraordynaryjne przeżycie. Podobne odczucia miałem również na zamku aragońskim na Ischii. Znajduje się tam pomieszczenie, w którym po śmierci sadowiono mniszki na kamiennych tronach i czekano aż ich ciała się rozłożą. Siła ciążenia miała je przecisnąć przez otwory niewiele większe od pięści. Kiedy się tam stoi i patrzy na te siedziska oraz wyrzeźbione nad nimi krzyże ocieramy się o coś mistycznego. To równie dobre jak adrenalina.
– Od zawsze fascynowało Cię pisanie. Dlaczego nie zająłeś się nim wcześniej?
Ależ zająłem! Pisałem odkąd pamiętam. Wiersze, wierszyki, wzorowane na starożytnych greckich oraz rzymskich dziełach dramaty i komedyjki, ot dziecięca radosna twórczość. Jako nastolatek opublikowałem wiele opowiadań, a potem artykułów prawniczych. Pisanie to moje natręctwo. Nawet zawód adwokata wybrałem poniekąd dlatego, że w znacznej mierze polega na pisaniu.
– Masz jakiś ulubiony sposób zabijania? Broń palna? Nóż? Widelec? A może „robótki” ręczne? Umówmy się, że mowa o literaturze.
Najlepiej taki, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Zbrodnia doskonała istnieje. Jestem o tym przekonany.
– Czy jesteś związany ze swoim wydawnictwem na wyłączność?
Nigdy nie podpisałbym cyrografu. Ale przyjemna i obopólnie satysfakcjonująca współpraca mocno zacieśniła nasze więzi.
– Seryjni mordercy i ich pokręcone, chore umysły, niekiedy zbyt skomplikowane dla przeciętnego człowieka. Czy jest wśród nich taki, który przykuł Twoją uwagę bardziej niż pozostali?
Nie pasjonują mnie seryjni mordercy jako tacy. Mogę tworzyć własnych bohaterów, ale biografie seryjnych zabójców to nie mój konik. Kwestie prawne związane z ich procesami, ewentualnie kryminalistyczne już znacznie bardziej. O wiele ciekawszymi osobami od zazwyczaj częściowo upośledzonych „seryjnych” bywali ci, którzy ich ścigali. Na przykład Eugène-François Vidocq. Awanturnik, wagabunda i morderca, który postawiony pod ścianą przeszedł na dobrą stronę i stworzył współczesną policję oraz stał się pierwowzorem klasycznego detektywa. Ciekawe, prawda?
– Owszem, ciekawe, właśnie zapewniłeś mi noc, którą zarwę na przekopywaniu internetu w poszukiwaniu informacji o wyżej wymienionym. Nie wiem dlaczego, ale określenie awanturnik podnosi mi zawsze niezdrowo ciśnienie.
Co jest Twoją piętą Achillesa?
Jeżeli zdradzę to wszyscy zainteresowani będą właśnie tam mierzyć…
– Teraz pytanie bardziej prywatne. Czy gdybym niechcący, tak zupełnie przypadkiem kogoś zabiła, mogę zadzwonić do Ciebie o trzeciej nad ranem i poprosić o pomoc prawną? Ewentualnie o jakiś wytrych i oczywiście instrukcję obsługi.
Z góry podrzucę pierwszy wytrych. Kiedy dzwonimy do adwokata nie mówimy co zrobiliśmy. Mówimy o tym, jaką proponujemy linię obrony. Tak na wszelki wypadek.
– Piszesz systematycznie, czy raczej spontanicznie?
Systematycznie. To praca jak każda inna. Suma godzin spędzonych na pisaniu przekłada się na liczbę znaków, te na strony, rozdziały… Lubię tkwić w fabule i nie znoszę być z niej wyrzucany.
– Wolisz działać solo, czy dopuszczasz możliwość stworzenia fabuły z jakimś innym autorem bądź dołączenia do jakiejś pracy zespołowej typu antologia?
Moja praca w zbiorze – czemu nie? Natomiast nie wyobrażam sobie pisania zespołowego. Jestem indywidualistą, jedynie moi bohaterowie mogą mnie prowadzić przez fabułę. Zresztą w pisaniu grupowym problem powstaje na płaszczyźnie wyobraźni. Nie jest możliwe by wniknąć w tę sferę drugiego człowieka. Czytelnik dostaje produkt gotowy i przetwarza go po swojemu, ale na etapie tworzenia… Wydaje mi się to po prostu niewykonalne.
– Jest jakiś gatunek literacki, którego nigdy nie napiszesz?
Nigdy nie mówię nigdy, więc gatunek może nie… Ale co do formy, na pewno nie stworzę rozprawki. Skostniały system szkolnictwa zraził mnie do końca życia.
– Co było Twoim największym wyzwaniem? Mowa oczywiście o literaturze, ale niekoniecznie tylko o niej.
Ciągle stawiam sobie kolejne wyzwania. Mam plany krótko i dalekosiężne, ale z pewnej perspektywy to niewielkie pagórki przysłaniają najwyższe góry. Dlatego trudno mi mówić o największych wyzwaniach. Na każdej płaszczyźnie zawsze staram się doskonalić i być coraz lepszy. Zawsze.
– Dlaczego wolisz południowe Włochy od północnych?
Jak już mówiłem wcześniej – południe tylko na wakacje. Na co dzień zdecydowanie wolę cesarsko-królewski Trydent. Ewentualnie buntowniczy Piemont. Południowy chaos jest dobry na krótki czas, tak samo głośność i skłonność do odpoczynku. Kiedyś chciałem zwiedzić pewien zabytkowy cmentarz. Był położony na szczycie góry, więc wspinałem się setkami stromych schodów, a na końcu okazało się, że trzy dni w tygodniu cmentarz ma wolne. Chiuso totale. Aż tak frywolne podejście do czasu innych bywa irytujące.
– Co najbardziej pociąga cię w pisaniu? Swoboda? Wolność? Wszechobecność? Ucieczka od szarości dnia codziennego? Możliwość bycia kimś innym?
Wspomniane natręctwo. Ja po prostu muszę pisać, ale z czasem odkryłem, że mogę jednocześnie z tego czerpać niesamowitą rozrywkę. Do tego dawać ją innym i utrzymywać się z niej. To tak, jakby samo oddychanie dawało Ci frajdę i przynosiło pieniądze. Wydaje się, że to szczęście. Prawda? Ale pomyśl, że każdy oddech kosztuje cię też mnóstwo wysiłku. Wtedy to nie wygląda już zawsze tak kolorowo.
– Jak wysoko stawiasz sobie poprzeczkę w życiu prywatnym i w zawodowym?
Citus, altus, fortus. Pamiętam te hasła napisane na tablicy przy wejściu na salę gimnastyczną w mojej podstawówce. Utkwiły we mnie i zawsze się nimi kieruję. Wobec siebie i tylko trochę słabiej wobec innych.
– Przeprowadzasz wywiad i masz możliwość wybrać sobie jakąkolwiek osobę, z którą porozmawiasz. Kogokolwiek. Może być to ktoś współczesny, ale możesz wybrać też osobę, która żyła np. w siedemnastym wieku. Kuba Rozpruwacz, czy może Marilyn Monroe? Kogo wybierasz i o co pytasz?
Cesarza Franciszka Józefa. O to, co czuje się patrząc na dogorywającego trupa tysiącletniej spuścizny przodków. Dla osoby o monarchistycznych poglądach to moment nie końca epoki, ale upadku odwiecznego porządku.
– Tym razem masz możliwość stać się kimkolwiek byś chciał. Na jeden dzień. Kim jesteś przez dwadzieścia cztery godziny?
Leonardem da Vinci. Stworzyłbym kilka grafik, może do tego parę obrazów olejnych i ukrył w sobie tylko znanym miejscu, a potem odkrył już jako Max Czornyj. (śmiech) A poważnie, zawsze chcę być sobą. Nie mam aspiracji by wcielać się w innych. Od tego w najlepszym razie można by się nabawić schizofrenii.
– Lubisz pisać w ciszy, czy przy dźwiękach muzyki? Jakiej? Nocą, czy w dzień?
Piszę przede wszystkim w ciszy, w akompaniamencie mechanizmów zegarów. Czasem słucham klasyków – Haendla, Mahlera, Lulliego. Albo włoskich oper. Jednak najbardziej uwielbiam cykanie, tykanie, bicie gongów i odgłos naciągających się sprężyn. Pora dnia czy nocy nie ma znaczenia. Tempus fugit.
– Dziękuję za poświęcenie czasu i takie tam inne 🙂
Kłaniam się!
I takie tam inne…
Wywiad przeprowadziła:
Anna Tuziak (NieGrzeczna)