Ileż powstało w Hollywood podobnych historii o tym, jak nagle bohater postanawia porzucić rutynę, zaczyna mieć dość pracy w korporacji, chce zacząć żyć chwilą i czerpać z życia garściami? Szczegóły znacząco mogą się różnić, lecz wydźwięk podobnych opowieści jest taki sam – należy cieszyć się wszystkim, co nas spotyka w życiu i łapać każdy cudowny moment. Banalne to, irytujące dla większości widzów, którzy wiedzą, że oglądają jedynie kolejną „bajkę”. Lecz dla niektórych to cudowna odskocznia i prezentacja własnych, niespełnionych marzeń. Jak taki film mógłby wyglądać więc na naszym rodzimym podwórku? Czy Jerzemu Zielińskiemu udało się wcielić w życie popularną „amerykańską koncepcję”?

Edward do gburowaty, wściekły na swoje życie i otaczającą go rzeczywistość czterdziestolatek. Mieszka wraz z rodziną w Warszawie, pracuje w korporacji. Jego wewnętrzne frustracje objawiają się na każdym kroku – jego małżeństwo kuleje i polega na wzajemnym obrzucaniu się wyrafinowanymi wyzwiskami w obcym języku, a relacje z córką nie należą do najlepszych. Pewnego dnia mężczyzna ulega wypadkowi. Lekarze twierdzą, że została uszkodzona jakaś część jego mózgu odpowiedzialna za racjonalne myślenie. Nagle Edward zaczyna żyć pełnią życia. Porzuca pracę w korporacji, odnawia przyjaźń z kumplem z dzieciństwa, naprawia swoje relacje z żoną i córką. Rzeczywistość wokół niego się przeistacza w jakąś cudowną krainę, a on sam  postanawia pokazać wszystkim napotkanym ludziom, jak oglądać swoje życie w różowych okularach.

„Król życia” to film, któremu zabrakło historii. Na próżno szukać w nim zwrotów akcji (nawet na podstawowym poziomie komedii), a przyczyna zmiany zachowania głównego bohatera pozostaje właściwie nieuzasadniona. Wybaczcie, ale wypadek, naruszenie półkul mózgowych, wydają mi się miałkie. Według mnie wypadłoby to bardziej realistycznie, gdyby w jego życiu wydarzyło się coś znaczącego. Albo nawet błahego, lecz zmieniającego jego podejście do rzeczywistości diametralnie.

Jednak rozum to jedno, serce przecież ważniejsze. Pomimo ewidentnych wad narracyjnych i niezrozumiałych decyzji scenariuszowych, „Król życia” to opowieść, którą warto odbierać przez emocje. Wierzcie mi, że od dłuższego czasu nie byłam w kinie na seansie polskiego filmu, który nastrajałby tak pozytywnie. Nie ma tu miejsca na głupie gagi, żarty rzeczywiście wywołują śmiech, a przynajmniej radosny uśmiech.

Nie do końca rozumiem, czemu twórcy zdecydowali się na dodanie pewnych motywów baśniowych, magicznych czy onirycznych. Na przykład jak ten, w którym córka Edwarda i Normy nagrywa na dyktafon dialogi w różnych językach. Koniec tego wątku jest wyjątkowo surrealistyczny. Lub ta, w której w chwili wypadku Edward wychodzi ze swojego ciała i ogląda całe zdarzenie z boku. Uzasadnienie dla takich zabiegów przychodzi wyłącznie w momencie, gdy spojrzymy na całą produkcję, jak na nierealistyczną, wyśnioną bajkę.

Znakomicie wybrzmiewa za to ukazanie stolicy w formie kontrastów. Edward to w końcu „korpoludek”, którego zjadają od środka frustracje, którego dzień w dzień dobija szara rzeczywistość. Początkowe sceny to Warszawa smutna, pędząca, lecz po przemianie głównego bohatera również stolica się przeobraża. Tłem stają się osiedlowe podwórka, przystanki otoczone zielenią, granie w szachy w parku. Jedynie scena boksowania na ruchliwej ulicy wydała mi się wyjątkowo depresyjna.

Ujmuje mnie bohater grany przez Więckiewicza, którego trudno nie polubić właśnie dzięki aktorowi. Widać, że chce on coraz częściej zaprezentować się w innych rolach niż dramatycznych, często mrocznych czy nawet kontrowersyjnych. Przez cały seans odnosiłam wrażenie, że aktorzy bawią się tym filmem, podobnie jak Jerzy Zieliński. Krzysztof Czeczot ciekawie i boleśnie prawdziwie wypadł w przerysowanej postaci prezesa, a Bartłomiej Topa po raz kolejny wciela się w „kolegę z podwórka”, którego widz chciałby kiedyś spotkać na swojej drodze.

Debiut operatora Jerzego Zielińskiego mógłby stać się polskim odpowiednikiem „ratunku duchowego”, współczesną opowieścią o everymanie, gdyby nie ewidentny brak historii. „Król życia” równie dobrze mógłby być krótką etiudą, a jego przekaz o wiele dosadniej by rozbrzmiewał. Mimo wszystko, polecam tę produkcje wszystkim, którzy lubią filmowy zastrzyk pozytywnej energii, nawet, gdy brak mu jakiejkolwiek logiki.

Ewa Nowicka

Król-życia-plakat

 

Dodaj komentarz