Ryan Gosling – mówi wam to coś?
Tak, to ten młody i przystojny aktor, nominowany do Oskara za pierwszoplanową rolę w filmie „Szkolny chwyt”.
Nieprzypadkowo przywołuję nazwisko tego zdolnego człowieka. Ryan napisał scenariusz i wyreżyserował film, nadał mu tytuł Lost River,
a efekty jego pracy możemy już podziwiać w kinie.
„Lost River” to film dziwny i nie dla każdego.
Pewnie, gdyby nie nazwisko reżysera, oglądalibyśmy Lost River jedynie w kinach studyjnych, jedynie tam jest odpowiednie miejsce dla takich „dziwadeł”. Idąc do kina, byłam przekonana, że zostanę przeniesiona w baśniowy świat i będę odczuwać strach (w końcu wybrałam się na dreszczowiec fantasy). Strachu nie było, nieprawdopodobnych postaci i zdarzeń też nie było. Oczywiście, jeżeli by się uprzeć, to można wskazać dwie (najwyżej trzy) drastyczne sceny, podczas których wrażliwsi widzowie odwracają twarz od ekranu. Owe sceny trwają bardzo krótko (kilka sekund) tak, że są w gruncie rzeczy nieodczuwalne. Na podobnej zasadzie można przytoczyć element fantastyczny, pojawia się on w formie miejskiej legendy, potem jest ciąg dalszy, ale nie ma on nic wspólnego z głównym nurtem filmu.
Konsultując moje odczucia z osobami wychodzącymi z sali kinowej, dowiedziałam się, że Lost River jest filmem o niczym. Osobiście nie zgadzam się z tą opinią, aczkolwiek niewątpliwie takie właśnie odczucia może mieć większość widzów, szczególnie że wybrali ten film ze względu na gatunki, które znajdują się przy tytule.
Gdybym to ja miała podporządkować Lost River do powszechnie znanych gatunków filmowych, to wybrałabym film obyczajowy. Dlaczego? Film przedstawia nam wycinek z życia mieszkańców opustoszałego miasteczka. Billy (Christina Hendricks) – samotna matka ma problemy ze spłaceniem kredytu i dostaje pracę w specyficznym miejscu, Bones (Iain De Caestecker) – syn Billy naraża się Bully’emu (Matt Smith), chłopakowi, który terroryzuje okolicę, Rat (Saoirse Ronan) marzy wieczorami o wielkiej miłości, mieszka z ukochanym szczurkiem i niemą babcią (Barbara Steele), Dave (Ben Mendelsohn) głuchy na jedno ucho bankier wcale nie jest tym, kim wydaje się być. Żaden z bohaterów nie przeprowadza spektakularnej walki ze złem, żaden z bohaterów nie przeżywa wielkiej miłości, jedynie drobne zauroczenia, każdy jest czemuś lub komuś podporządkowany. Normalne życie zwyczajnych ludzi.
Może to, co napisałam, nie brzmi zbyt zachęcająco, ale Lost River, mimo że jest w gruncie rzeczy pozbawione fabuły, nie jest filmem, na którym się śpi. Niewątpliwie Ryan Gosling myśli obrazami. Doskonale skrojone dialogi, eksperymentalne ujęcia, świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa, nienaganna scenografia tworzą niesamowity klimat. Bez zbędnych słów i przesłodzonych sekwencji.
Warto wspomnieć o aktorach, którzy współtworzyli ten film. Nie będę jednak wymieniać każdego z osobna, bo w tym filmie naprawdę ciężko wskazać głównego bohatera. To, co łączy wszystkich bohaterów- oziębłość i tęsknota za wewnętrznym spokojem. Natężenie tych dwóch cech jest różne, w zależności od charakteru postaci. Nawet pozbawiony skrupułów Bully nie budzi w nas morderczych instynktów.
Oczywiście nie chcielibyśmy mieć z tym typem nic wspólnego, ale jest w nim „coś” ludzkiego.
Po napisaniu poprzednich zdań doszłam do wniosku, że bohaterowie są tak skonstruowani, że wszystko, co napiszę na ich temat może się innych widzom wydawać niezgodne z rzeczywistością. To niewątpliwa zaleta filmu, że reżyser nie podsuwa nam gotowych przepisów na postrzeganie rzeczywistości przeklętego miasteczka.
Podsumowując, widać, że film był przemyślany co do jednego ujęcia. Na pewno tym, co ostatecznie ratuje film przed ocenieniem go przeze mnie negatywnie, jest fakt, że reżyser niczego nie wciska nam na siłę. On po prostu rozsypuje na ekran komplet puzzli i grzecznie prosi, żebyśmy je sobie ułożyli. Takiego debiutu reżyserskiego, jaki miał Gosling z powodzeniem mógłby mu pozazdrościć niejeden polski twórca.
Na zakończenie. Gdyby ktoś mnie zapytał, o czym Lost River jest, to pewnie bym powiedziała, że o nas – zwyczajnych ludziach.
Katarzyna Jüngst