Okazyjnie upolowany ebook czekał, jak to ebook, stanowczo za długo. Raz, że duża objętość, dwa, że dotychczas tłumaczenia Samotnika z Providence bywały trudne w odbiorze.
Maciej Płaza zmienił reguły gry.

Pamiętam te pierwsze, nieśmiałe podejścia do opowiadania „Zew Cthulhu” (do którego często upraszczane są skojarzenia ze spuścizną Mistrza), późniejszą lekturę całego zbioru Wydawnictwa C&T – i przeświadczenie, ze za tymi długimi zdaniami, skomplikowanymi konstrukcjami, niedzisiejszym językiem kryje się piękno. Nawet jeżeli jest plugawe, groźne i niezrozumiałe.

Światy odmalowany przez Lovecrafta pociągał – swoją upiorną ciszą, odmiennością i pustką. Mroczne lasy, opuszczone i rozpadające się miasta, nienazwane pustkowia kryły grozy tak potworne, że samo ich nazwanie odbierało rozum.
Właśnie ten niedzisiejszy język, archaiczny i eruducyjny, pełen odniesień wewnętrznych, jak i zakładający u czytelnika wiedzę architektoniczną, historyczną, geologiczną, geograficzną, nierzadko bywał utrudnieniem w pełnym odbiorze Jego twórczości. Pojawiające się zaraz po premierze tomu Vespera zachwyty nad jakością tłumaczenia Płazy oraz późniejsza nagroda „Literatury na Świecie” za rok 2012 w kategorii Nowa Twarz utwierdziły mnie w chęci poznania tego zbioru, nie przygotowały jednak na prawdziwy wymiar kunsztu słowa, jakim operuje. Po raz pierwszy Lovecraft, mimo że pisał używając zaniechanych już dziś związków i słów, stał się czytelny, piękny, tchnący duchem ciekawości tak bardzo wypełniającym jego dzieła. Wszystkie te rozścierwienia, strupieszenia, oćmy tak doskonale pasują do stylu pisarza, ba! Tłumacz uwzględnił to, że służby nie można przyjąć, trzeba ją zgodzić. Zawsze zwracam uwagę na język użyty w powieści czy opowiadaniu – tu mogłem go wręcz smakować, gdy z suchego i sztucznego stał się poetycko malowniczy.

Im dalej zagłębiałem się w lekturę, tym bardziej czułem, że HPL jest dla mnie przede wszystkim mistrzem niedopowiedzeń. Współczesny horror epatuje często ekstremami, stylistyką gore – pisarz, który złożył podwaliny pod sporą część fantastyki grozy operował znacznie oszczędniejszymi środkami, aby wywołać dużo bardziej wstrząsające efekty. Mówiąc o oszczędności nie mam na myśli formy, a raczej przeniesienie nacisku na potworność tego, co niewyobrażalne. Środki, których używa są szczególnie ciekawe, bo atakuje nas obrazem, dźwiękiem, zapachem, opuszczeniem, nawet kolor może być zabójczy. Niedopowiedzenia zostawiają nas miotających się w próbach zwizualizowania sobie opisów zjawisk i istot, które istnieją w kategoriach absolutnie nieludzkich i nieziemskich. Opisy są bogate i czasem zadziwiająco dziwaczne, ale zawsze zostaje furtka dla wyobraźnie czytelnika, by dopisał sobie zapach, dźwięk, monstrualną obrzydliwość. Nawet w opowiadaniu „W górach szaleństwa”, które w bardzo szeroki sposób opisuje Shoggothy, ale i Przedwiecznych, ich architekturę, sztukę, historię, zwyczaje – Lovecraft umieszcza coś, czego nawet oni się bali (wraz ze stosownym odniesieniem do plugawych wzmianek w mitologii spoza znanej nam historii). To, co mamy sobie dopowiedzieć może wydawać się oczywiste i jednotorowe, ale właśnie w tym nienazwaniu, nie nadawaniu rzeczy imienia – by jej nie urealnić – w moim mniemaniu tkwi moc tej prozy.
Lovecraft – znany przede wszystkim z opowiadań – był bardzo płodnym pisarzem, ale gros jego twórczości to listy i eseje, idące w dziesiątki tysięcy kilkudziesięciostronicowych rozważań. Korespondencję wymieniał – choć mylnie uchodził za samotnika – z wieloma pisarzami i artystami. Wymiana uwag, pomysłów, teorii, dyskusja o twórczości – wszystko to pomagało zbudować podobną sieć w mitologii Wielkich Przedwiecznych. W miarę upływu czasu (opowiadania w tomie ułożone są w kolejności powstawania) w twórczości Autora znajdujemy coraz więcej odnośników – nazwisk, zakazanych ksiąg, wspominanych mitów, miejsc. Spójność tego świata jest urzekająca, zwłaszcza że (poza wymienionym już „W górach..”) wiele z nich ma miejsce w Nowej Anglii, ziemi z wielu względów ciekawej – mroczne lasy, pustkowia, posępne góry, małe odcięte od świata miasteczka (z drobiazgowo opisaną architekturą) w oczach pisarza potrafiły ukryć prastare okropieństwa, mroczne kulty i szaleńców, którzy chcieli sprowadzić na ludzkość zagładę.

Bogactwo pisarstwa HPLa widać również właśnie w szczegółowości, z jaką oddawał rzeczywistość. Zapalony miłośnik architektury, ciekawy świata bibliofil zgłębiający wiele dziedzin nauki, miłośnik historii i kultury antycznej, badacz mitów potrafił wprost najeżyć tekst śladami ludzkiej kultury i historii, jakby chciał skontrastować z tym owe niewysłowione, plugawe grozy spoza wszechświata, operujące w nieeuklidesowych przestrzeniach. Pasję w opisach architektury Nowej Anglii widać w „Muzyce Ericha Zana”, „Przypadku Charlesa Dextera Warda”, „Zgrozie w Dunwich”, ale równie szczegółowe, choć niepojęte są obrazy R’lyeh, miasta Przedwiecznych na Antarktydzie czy miast Starej Rasy. Gdy zachodzi taka potrzeba, równie wnikliwie traktuje tematy geologiczne.

Kolejnym interesującym wymiarem był dla mnie szczególnie dbały sposób budowy postaci narratora. Lovecraft zderza logikę, rozum, zasób ludzkiej wiedzy i granice poznania z czymś absolutnie obcym, operującym w niemożliwych do zdefiniowania wymiarach i kategoriach. Na froncie walki z nieznanym staje narrator – dziennikarz, uczony, badacz. Człowiek racjonalny, rozumny, chcący w duchu oświeceniowym szkiełkiem i okiem ogarnąć nowe, pojąć, opisać, wytłumaczyć. Nie tylko jest to niemożliwe – brak mu nawet pojęć, którymi mógłby opisać tą niemożność. Z tego sposobu narracji wynikają też wspomniane niedopowiedzenia – przejęty zgrozą protagonista w stopniowych próbach werbalizacji grozy zaświadcza o klęsce swojego światopoglądu i upadku znanej mu rzeczywistości. Jej obraz pęka, rozpada się w drobny mak, a to co czai się za pęknięciami odbiera zmysły.

Wydawać by się mogło, że już żyjemy w czasach wszechobecnej i błyskawicznej informacji, wręcz budującej nasz świat – i nic, co nieznane, groźne, dziwne nie jest w stanie się ukryć. W „Szepczącym w ciemności” Autor niejako przepowiada takie zjawisko – wraz z powracającym jak mantra napomnieniem, że niektóre rzeczy należy owinąć zasłoną milczenia.
Objętość tego tomu jest zadziwiająca – opowiadania i minipowieści na niemal ośmiuset stronach czarują, straszą, zadziwiają. Momentami potrafiły mnie nawet zmęczyć, przytłaczając ilością szczegółów, by chwilę później porwać w nurt historii i wstrząsnąć ogromem odsłoniętego przede mną fragmentu mitologii, gdzie indziej wspominanej tylko fragmentarycznie. Te fragmenty układają się tez niejako warstwowo, zazębiając, tworząc większy obraz, by za chwilę jeszcze go rozbudować.

Niektóre utwory znałem już wcześniej – nie tyle jednak przypomniałem je sobie, co odkryłem na nowo, w spójności słownej odnajdując obraz o wiele bardziej fantastyczny i sugestywny.
Zadziwiające jest, jak tak bogata spuścizna mogła zostać niemal zapomniana, wspominana jedynie przez zaprzyjaźnionych pisarzy, z trudem przebijająca się do masowej świadomości, by w końcu ujawnić się jako mroczna podwalina współczesnego horroru.
Osobną sprawą jest posłowie Macieja Płazy, który mówi o ateizmie Lovecrafta, sferze sacrum, fizyczności zła i odniesieniach do pewnego mitu. Nie jestem w stanie aż tak analizować tej prozy, stąd moje rozproszone wrażenia.
Ostatnia sprawa – czyli forma. Bojąc się objętości tomu, zdecydowałem się na ebook i trochę żałuję, natomiast ilustracje, choć ciekawe, zupełnie nie w moim typie – w „Przyszła na Sarnath zagłada” są o niebo lepsze.
Czyżby wynurzenie R’lyeh nie było tylko symboliczne? Po tej lekturze Lovecraft zawładnie Waszymi snami.

Zgroza

Dodaj komentarz