Małżeństwo z synkiem wyprowadza się z miejskiego zgiełku do odziedziczonego domu w dalekiej wsi. Każdy spodziewa się trudności, ale wszystko powinno pójść dobrze, prawda?
Zaczyna się zgoła inaczej, można powiedzieć, że hitchcockowskim trzęsieniem ziemi – facet z amnezją, w poszarpanym ubraniu i sznurem na szyi wtacza się w strugach deszczy do przydrożnej knajpy. Ma przebłyski sugerujące, że zna to miejsce i ludzi, do tego słyszy głosy…
Bardzo dobry to haczyk, zwłaszcza że bez ostrzeżenia przeskakujemy do początków tej historii, powoli poznając bohaterów. Z bagażem świadomości, że nic nie pójdzie dobrze.
Małżeństwo czterdziestolatków – on niepijący alkoholik, ona – popadająca w oziębłość stomatolog, która już swoje wycierpiała, oraz niemówiący od dłuższego czasu synek. Mają nadzieję na powrót do normalności, stabilizację, uzdrowienie zarówno wzajemnych relacji, jak i przypadłości syna.
Autor stosuje bardzo dobry zabieg, nadający dużo różnorodności fabule. Obok narracji trzecioosobowej wplata fragmenty widziane oczami bohaterów, a nawet pamiętnik – co pozwala poznać ich bolączki, punkt widzenia, szczegóły z przeszłości. Zaczyna od rodziny Smutów, ale w miarę rozwoju akcji traktuje tak też mieszkańców Wisiołów. A tubylcy są nader barwni, choć w odniesieniu do ludzi kryjących mroczne sekrety raczej nie oznacza to kolorów.
Każdy nowy mieszkaniec w zamkniętej społeczności małej wsi spotyka się z niechęcią, ma problemy z aklimatyzacją, do tego jeszcze ten stary dom pełen pamiątek przeszłości i kapiący dach. W Wisiołach te problemy schodzą na drugi plan, bo sami mieszkańcy są tak niepokojąco niesamowici, że ciągle zachodzimy w głowę, co jest na rzeczy. Dlaczego Szaweł mówi o cenie do zapłacenia? Jaką rolę odgrywa Cygan? Co ma oznaczać mrożący krew w żyłach rytuał, który zobaczą Smutowie?
I skąd biorą się ich nowe emocje, pragnienia, zgoda na wszystko mimo spiętrzenia groźnych zdarzeń, chęć ukrycia tajemnic?
Miałem problem z tą książką – podejście Autora do zwierząt, psów konkretnie (a później i kotów), w początkach lektury niemal skłoniło mnie do odłożenia już pierwszego tomu trylogii. Wiele mogę znieść, ale okrucieństwa wobec zwierząt to dość w normalnym życiu jest. Przebolałem, zwłaszcza że sytuację Piotr Kulpa szybko tłumaczy rozwijając wątek Obrzyna. Całe szczęście, zresztą styl, żonglowanie narracją, skupienie raczej na charakterach niż na krajobrazach (które tak czy siak są posępne i dominujące nad ludźmi) oraz mnóstwo pytań dotyczących życiowych postaw sprawiają, że wręcz nie można się odebrać i trudno mi sobie wyobrazić, jak bym mógł to czytać nie mając kolejnych dwóch tomów na półce.
Okładka mówi do nas, że to powieść grozy. Grozy, tak właśnie. Nie powiedziałbym, że to horror – choć to angielski odpowiednik naszej swojskiej grozy, ale na myśl przywodzi (mimo bogactwa tematycznego gatunku) od razu krew flaki wampiry przemoc i co tam jeszcze. Tu mam wrażenie, że autor chce wrócić do grozy bardziej klasycznej, bliższej może np. Grabińskiemu, bardziej otwartej na niesamowitość, tkającej opowieść pajęczyną strachu i niepewności, bez wybuchów przemocy i sadystycznych szaleńców. Szaleństwo jest – ale jest to szaleństwo mrocznej tajemnicy, która pęta zapomnianą wioskę. Znając wstrząsający prolog, zastanawiamy się, czy bohater zdąży ją poznać na czas…Rozwój akcji w końcówce, nowe wątki, zakończenie traktujące fabułę niczym cięcie szablą.
Nie spodziewałem się. Kulpa jest świetny, jest tak cholernie dobry w budowaniu napięcia, osaczenia, samotności i oddalania się bliskich ludzi, obrazowania sytuacji z różnych punktów odniesienia, że z przyjemnością i ciekawością, a zarazem niecierpliwie sięgnę po kolejne tomy.