7 lat temu poznałem niezwykłą osobę, i to w miejscu, które warszawiakom, szczególnie tym z lewobrzeżnej części miasta, nie kojarzy się zbyt dobrze. Otóż na ulicy Ząbkowskiej, która jeszcze nie tak dawno wchodziła w skład owianego złą sławą „trójkąta bermudzkiego”, swoje atelier fotograficzne otworzyła Julita Delbar, łodzianka, artystka fotografik. Po jakimś czasie pani Delbar wystartowała z dwoma ciekawymi projektami zdjęciowymi. O ile akcja „Jestem z Pragi” mnie, rdzennego Mokotowianina, nie dotyczyła, to już w projekcie „Naga Klitka” jak najbardziej wziąłem udział. Efekty dwóch sesji przerosły moje oczekiwania, natomiast sama autorka zdjęć okazała się przemiłą osobą posiadającą jakże rzadko dziś występujący u ludzi dar braku materializmu. Dla Julity Delbar ważniejsze było to, jak wyszło zdjęcie, a nie pieniądze, jakie można byłoby na owym zdjęciu zarobić.

Kilka lat później byłem w Klitce na wystawie najlepszych aktów zrobionych przez panią Delbar. Właścicielka Atelier Klitka zadbała wtedy o smaczny poczęstunek, nie szczędząc zaproszonym gościom wina i pysznych kanapek. Po całej Klitce roznosiła się przyjemna aura artyzmu, w czym pomagały rozwieszone na ścianach niesztampowe zdjęcia aktów. Julita Delbar promieniała pośród zaproszonych przyjaciół ciesząc się z ich pozytywnej reakcji. Było to dla mnie bardzo ciekawe przeżycie.

Poniżej przedstawiam mój wywiad z Julitą Delbar, który przeprowadziłem kilka dni temu. Zdjęcia pochodzą ze zbiorów prywatnych fotografki. Na mniejszym z nich widoczny jest autor wywiadu.

Atelier Klitka to magiczne miejsce na zmieniającej się mapie Pragi i ulicy Ząbkowskiej. To jednocześnie kawiarnia, a raczej café, czyli miejsce, gdzie można napić się kawy lub herbaty, ale także atelier fotograficzne. Skąd pomysł na połączenie tych dwóch rzeczy?

Napoje, które serwuję w Klitce, to pretekst dla przechodniów do tego aby przekroczyli próg atelier. Kawa, herbata czy inny napój jest przynętą dla ludzi zabieganych albo takich, którzy nie wiedzą co począć z rękoma w galerii. Bo Klitka to minicafé, ale również i minigaleria. Od czasu do czasu, w odstępach nieregularnych, często nieprzewidywalnych, urządzam wystawy i zawieszam na ścianach prace innych artystów: malarzy, rzeźbiarzy, ceramików. Picie kawy daje możliwość spokojnego przyjrzenia się zawieszonym pracom, zakochania się w nich i z pewnością robi miłą atmosferę. Galeria stwarza okazję do spotkań i poznawania wielu ciekawych ludzi. Mamy więc tutaj trzy rzeczy w jednym pomieszczeniu: café, galerię, a przede wszystkim atelier fotograficzne.

A jak zaczęła się Pani przygoda z aparatem?

Z nudów. W szkole bardzo się nudziłam i zawsze chciało mi się spać. Będąc w podstawówce przez przypadek usiadłam w jednej ławce z kolegą Andrzejem Szadowiakiem (nie mam pojęcia co się z nim dzisiaj dzieje), który zaczął mi opowiadać o maskownicy, powiększalniku… nie miałam pojęcia o czym on mówi, ale wciągnęło mnie to. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że taka pogawędka znudzonych jedenastolatków może zaważyć na ich wyborach życiowych! Andrzej zaprosił mnie do kółka fotograficznego w miejscowym domu kultury, które też było nudne, a na dodatek źle prowadzone, ale weszłam w fotografię i ruszyłam własną, niezależną ścieżką.

Ulica Ząbkowska nie jest już taka, jak za czasów gdy po skończeniu szkoły podjąłem swą pierwszą pracę zawodową. To był 1998 r. Pamiętam, że jak jednego popołudnia firma, w której pracowałem posadziła iglaki w rejonie tzw. „trójkąta bermudzkiego” (Ząbkowska – Brzeska – Targowa), to następnego dnia w ziemi były już tylko dziury, znikał nawet torf, którym obsypywaliśmy roślinki. Pani otworzyła Klitkę 7 lat później, w czasie gdy ten rejon Pragi zaczął się powoli zmieniać, prawda? Nigdy nie było problemów z „tubylcami”?

Jestem łodzianką, ale w Warszawie mieszkam już 19 lat. Praskie klimaty, uliczki, czy bramy to znany mi krajobraz. „Śmieszno-straszno-smutne” opowieści o tym miejscu poznałam prowadząc już Klitkę, w trakcie tworzenia projektu „Jestem z Pragi”. Dzięki naiwnej nieświadomości spokojnie, bez lęku, a za to doceniając atmosferę Pragi, otworzyłam swoją pracownię. Pamiętam, że zaskoczyło mnie wtedy jedynie zdziwienie jakie wśród znajomych wzbudzało moje posunięcie. Co ciekawe, ludzie, którzy pukali się wtedy w głowę dziś mówią, że miałam nosa.

Piętnaście lat temu miejscowi przyjęli Klitkę z sympatią i zadowoleniem. Potraktowali ją jako zwiastun nadchodzących pozytywnych zmian praskich, a ja chętnie wszystkich przyjmowałam i opowiadałam o prezentowanych w tym czasie na ścianach Klitki obrazach Dariusza Fieta.

Nie sposób uniknąć pytania o finanse. Czy mająca w sobie tyle niepowtarzalnego uroku Klitka zarabia na siebie? Pytam, bo z tego co widzę jest Pani osobą przekładającą jakość wykonania ponad ilość, a przecież często tzw. masówka zwiększa obroty. Atelier Klitkę każdy chwali, ale robienie sobie zdjęć nie jest czynnością codzienną, a rachunki za lokal trzeba płacić co miesiąc.

Atelier musi na siebie zarabiać, bo przecież nie mam worka bez dna. Klitka nie jest biznesem życia, i miała bardzo trudne momenty, np. w czasie budowy II linii metra, która sparaliżowała dzielnicę na niemal 3 lata. Jak więc widać sytuacja finansowa atelier jest sinusoidalna. Aby Klitka mogła istnieć staram się, by moja oferta fotograficzna była różnorodna. Wykonuję również sesje poza lokalem, pracuję przy reportażach, i robię całą masę innych rzeczy.

W 2009 r. na plakatach zachęcała Pani „Zamiast ubierać, Klitka rozbiera! Noc Pragi. Zobacz swoje piękno”. Jako fan aktów uważam, że był to fantastyczny pomysł. Zresztą wykonanie pomysłu także było rewelacyjne. Ale dziś, na stronie głównej Klitki bardziej zaprasza Pani do zrobienia sobie zdjęć portretowych, ciążowych czy monideł. Czyżby miała Pani dosyć aktów?

Ależ ja uwielbiam robić akty! Człowiek sauté. Rzeczywiście nie ma tej propozycji na stronie firmowej Klitki, ale zdjęcia można je obejrzeć TUTAJ.

Łatwiej jest zrobić dobre zdjęcie osobie ubranej czy rozebranej?

Akt też może być portretem. Nie ma łatwiej – trudniej. Każdy rodzaj fotografii ma swoją specyfikę, swoje trudności i jak ktoś kiedyś powiedział pewne „łatwości” mogą stać się „trudnościami”.

Oczywiście, ponieważ robię akty, że tak to określę, ludziom „z ulicy”, to wiadomo, że chcąc nie chcąc jestem troszkę intuicyjnym psychologiem i rzeczywiście sesja zdjęciowa często daje rezultat uwolnienia, ulgi, samoakceptacji lub też poczucia wolności. Podczas takiej sesji wspólnie obalamy stereotypy, urojone zakazy, lęki, a być może odrzucamy też maski, za którymi się ukrywamy dzień w dzień.

A lepiej podczas sesji aktów współpracuje się z osobą swobodnie czującą się nago, ale i pewnie mającą jakieś swoje uwagi, czy z kimś, kogo być może krępuje jakiś rodzaj wstydu, ale wykonuje dane prośby choćby z racji tego, że nigdy czegoś takiego nie robił?

Zawsze staram się by podczas sesji było miło i zabawnie, by nie traktować tego śmiertelnie poważnie, tylko raczej z przymrużeniem oka. Każda sesja fotograficzna jest współpracą modela i fotografa. Osobowość modela czy modelki ma znaczenie, ale tak samo znaczenie ma np. skóra osoby fotografowanej i jej wpływ na światło podczas sesji. Sugestie modela/modelki choć często są mile widziane, to czasem jednak przeszkadzają. Jak więc widać nie ma reguły.

Czy Atelier Klitka szykuje coś ciekawego na zbliżającą się ogromnymi krokami wiosnę? A może Pani będzie brała udział w jakimś ciekawym projekcie fotograficznym i możemy się o nim dowiedzieć?

Niedługo, bo już 21 marca, odbędzie się w Klitce wernisaż grafik Kamili Guzal-Pośrednik, na który serdecznie zapraszam. Jeśli chodzi o mnie, to przygotowuję wystawę zatytułowaną „Współczesny Portret Polki”, a jej wernisaż będzie miał miejsce 16 maja, podczas Nocy Muzeów. Dla zachęty dodam, że na tej drugiej wystawie obecne będą również akty.

I moje ostatnie, klasyczne pytanie o 3 Pani ulubione utwory muzyczne wszech czasów.

Z poszczególnymi utworami będzie ciężko. Bardzo lubię całą płytę z musicalu „Hair”. Oprócz tego często słucham takich wykonawców jak: Dire Straits, Gaba Kulka, Herbie Hancock czy Miles Davis.

Dziękuję za rozmowę i poświęcony mi czas.

(na dole dzisiejszego wpisu znajduje się pochodzące z musicalu „Hair” nagranie „Good Morning Starshine” śpiewane przez Beverly D’Angelo)


Julita Delbar

Ur. Łódź, Polska.
Artystka fotografik.
Właścicielka Klitka Atelier.
Wybrane wystawy i projekty fotograficzne: „Jestem z Pragi” (Klitka Atelier, 2011-2017), „Naga Klitka” (Klitka Atelier, 2012), „Retrospektywa aktów” (Klub Tygmont, 2015), „Płeć czysto prywatna” (z innymi artystami grupy Stan Rzeczywisty, Koneser, 2015), „Power of Art – Czerwony” (z innymi artystami, Koneser, 2019).
Strona internetowa: TUTAJ
Strona Klitka Atelier: TUTAJ

Dodaj komentarz