Na początku było forum. Zaraz po nim niezobowiązujący flirt z ziemią Azteków. Flirt, który kilka lat i niekoniecznie szczęśliwych zakończeń. Później przerodził się w namiętna miłość nawołującą do zdrady. Zdrady życiowej drogi. W tym względzie jesteśmy z Maríą Dueñas podobne. Dzięki temu, że i ona pewnego dnia obudziła w sobie pragnienie, by nie tylko przybliżać innym literaturę i język kraju Shakespeare’a,
ale i również sama dawać im przyjemność ukrytą między słowami. Dzięki temu w 2009 roku wydała na świat swoje pierwsze literackie
dziecko, Sire. W Polsce znaną, jako „Krawcowa z Madrytu”, którą pokochali czytelnicy i krytycy łącznie władający ponad dwudziestoma językami świata. Rok 2013 to dla Marii kolejna szansa by spełnić się, jako pisarka, ale o tym, że „Olvido znaczy zapomnienie” opowiem następnym
razem. Teraz troszkę się śpieszę. Czeka na mnie Adriana Ugarte, w której dwa lata temu producenci z hiszpańskiej telewizji Antena3
zobaczyli kobietę, której największą siłą jest słabość. No i jak tu nie kochać Ameryki Południowej, kiedy pozwala człowiekowi łączyć ze sobą jego wielkie miłości?

Mam na imię Alicja i utknęłam gdzieś w przedsionku do świata Siry. Mapę porwała w strzępki siła czarno – białych przeczuć, a igła kompasu szaleje w oczekiwaniu na kolejny krok. Nie mam wyjścia. Jedyne, co mogę zrobić to kierując się zasadą ograniczonego zaufania spróbować dowiedzieć się, dlaczego czasem warto uważać na urok spadających gwiazd. Idę, a z każdym ruchem serca towarzyszą mi coraz głośniejsze słowa ukochanego Charliego B.: „Znajdź to, co kochasz i pozwól, by cię zabiło”. Idę… jak umierać to z fasonem.

„Co ta miłość z ludźmi robi?”. Tym nieco ironicznym znakiem zapytania zwykłam drażnić się z przyjaciółmi muśniętymi strzałą Amora.
Z niektórymi robi wiele. Z Sirą zrobiła wszystko. Panna Qurioga nie była swoją matką. Nie potrafiła przeczekać burzy rozpętanej w jej sercu. W końcu uległa elektryzującej pokusie łudząc się, że tak jak po każdej nocy wschodzi słońce tak po burzy nastaje spokój. Cóż, nie mogę
powiedzieć, że była w błędzie. Nie mogę powiedzieć, że nie miała racji, ale miał ją także Shakespeare twierdząc, że życie nie jest ani lepsze ani gorsze od świata, jaki sobie wymarzymy. Jest tylko zupełnie inne. W życiu z rzadka mokniemy tylko raz po to by przez lata cieszyć się spokojnym niebem naznaczonym być może kolorami tęczy. O tym właśnie jest książka Marii Dueñas.”Krawcowa z Madrytu” to tak naprawdę swoisty przewodnik jak (nie) przetrwać w czasie tych niemałych burz, które często przestawiają nam coś więcej niż litery
w nazwisku.
Od mniej więcej dwudziestu lat (a może nawet dłużej) do mych uszu docierają przeróżne argumenty udowadniające wyższość słowa pisanego nad ekranowymi ujęciami. Nie lubię się powtarzać, dlatego też nie napiszę, że uważam to przekonanie, za co najmniej błędne.
Każda kolejna książka to dla mnie okazja, by wyruszyć w podróż a ta, którą bez mrugnięcia okiem równie dobrze mogłabym nazwać
„Sirah i (nie) przyjaciele” nie zawsze należała do lekkich. Owszem, choć egzotyczna niczym smak marokańskiej herbaty to przy tym wszystkim tak ekscytująco niebezpieczna jak pocałunek zdradliwego węża na lizbońskim peronie. Niebezpieczna na tyle, iż nie sposób nie wypatrywać jej końca. Jednak tak to już jest, że te najważniejsze misje pochłaniają najwięcej czasu. Jestem pewna jednego. Nie wypełniłabym swojej, gdyby moja najwierniejsza przyjaciółka, wyobraźnia nie podsuwałaby mi jej wyimaginowanych kadr.

Recenzja jest z natury rzeczy subiektywna, z czym nie zamierzam polemizować. Czuję jednak potrzebę oddania Pannie Qurioga sprawiedliwości. Każda, nawet najdłuższa podróż okaże się zbyt krótka, gdy będziemy dzielić ją z właściwym człowiekiem. Przez większą część tej
niezwykłej drogi miałam niestety wrażenie, że to nie ja powinnam zostać pasażerem lśniącego czernią Dodge’a, a tym samym opiekunem wspomnień Siry. Zmieniłam zdanie, to prawda. Na trzysta osiemdziesiątym dziewiątym kilometrze, kiedy to moja towarzyszka skręciła
w pozornie najmniej emocjonujący zakręt swego życia. Tuż za nim są już tylko prawda i odpowiedzi. Te, z których uczymy się najwięcej.
Cieszę się, naprawdę, choć nie kryję też i żalu, że czas okazał się dla nas bezlitosny. W życiu nie ma drogi powrotnej. Niektórych podróży
doświadczamy tylko raz. Szczęśliwiej drogi Siro. Mimo wszystko cieszę się, że Cię poznałam.

0f5ca0021f

 

Dodaj komentarz