„Przebudzenie” to chyba najbardziej osobista książka, jaka wyszła spod pióra Stephena Kinga. To także kwintesencja tego wszystkiego,
z czego autor słynie, to spęd jego ulubionych motywów, znanych fanom gier z konwencjami literackimi, swoistych kreacji bohaterów i określonych, przetartych ścieżek wiodących ku zapadającym w pamięć finałom. Po niezbyt udanym kryminale i fabularnie naciąganym
„Doktorze sen”, świeżutka powieść spod znaku grozy daje nadzieję na powrót Kinga w wielkim stylu.

Podobnych historii w bibliografii Stephena Kinga próżno szukać. Kwestie religijne często przewijają się przez jego twórczość, jednak
w „Przebudzeniu” możemy mówić o religijności jako lejtmotywie. Z jednej strony jawi się ona w wydaniu fanatycznym, gdy ogłupiała widownia mdleje na widok cudotwórczych czynów tajemniczego pastora Danny’ego, z drugiej, King wykorzystuje ją jako chwyt przemycający do powieści racje negujące istnienie Boga jako istoty wyzutej z miłosierdzia, demiurga narzucającego człowiekowi szalenie smutny los. Wielebny Charles Jacobs to nowa jakość Kingowskiego bohatera – początkowo bogobojny pastor w malutkiej mieścinie, który po rodzinnej tragedii popada w religijne otępienie, wręcz herezję, z czasem dostrzega w religii sposób na szybkie nabicie portfela, do którego zielone dolary pakują fanatyczne „ćwoki” biorące udział w jego dość tajemniczych spektaklach. Wraz z namiotem wielebnego, uzdrawiającego chorych dziwnymi akcesoriami, podróżujemy po amerykańskich mieścinach, gdzie wiara w Boga sprowadza się najczęściej do religijnego fundamentalizmu,
bez aspiracji do głębszego i umiarkowanego zrozumienia prawd wiary szerzonych przez Biblię. Bodaj najważniejszym momentem fabuły jest tak zwane Straszne Kazanie, podczas którego Jacobs wyklina Boga i zaprzecza wierze w niego. Od tego momentu z pobożnego kaznodziei stopniowo przekształca się w dziwacznego ekscentryka modyfikującego swoje przerażające naukowe eksperymenty. Postać Charlesa
Jacobsa to jedna z najciekawszych osobowości z panteonu bohaterów Kinga. Gdy autor wprowadza go do fabuły, jawi się on jako sympatyczny, zwyczajny młody pastor, zafascynowany zjawiskiem elektryczności, lubiący dzieci i kochający swoją rodzinę. Bez wątpienia nosi w sobie pierwiastek zła i szaleństwa, ale trudno wyrobić sobie o nim jednostronną opinię. To, co przyniosą sceny przygotowujące finał – najmocniejsza część powieści, obok rozdziałów wstępnych, ale o tym za moment – z pewnością nasunie większości czytelników skojarzenia z pewną bezprecedensową, dziewiętnastowieczną historią, ale i zrewidują spojrzenie na Jacobsa jako zrozpaczonego bluźniercę. King jest mistrzem w kreśleniu skomplikowanych psychologicznie portretów, udaje mu się to znakomicie zwłaszcza w przypadku tych względnie złych i prawdziwie demonicznych. Dlatego Jamie Morton wypada skromniej w zestawieniu z kaznodzieją. To typ bohatera nieustannie przewijającego się przez twórczość Kinga. Samotny, bez dzieci i żony, za to uwikłany w ciągnące się latami, młodzieńcze miłostki, pijący albo ćpający, ogólnie z problemami. Ostatecznie wychodzący z życiowych tarapatów obronną ręką. To charakter przybierający różne imiona i katapultujący się z jednej
powieści w drugą. O Jamie’m Mortonie można powiedzieć tyle dobrego, że po konfrontacji z eksperymentem Jacobsa jego losy skomplikują się w sposób dość szczególny przez co „Przebudzenie” obroniło się przed epilogową kiczowatością, co nie zawsze udaje się Kingowi.

Najmocniejszą stroną powieści jest motyw dzieciństwa i lat 60. Trudno stwierdzić, czy to był świadomy chwyt ze strony autora, czy genialny wypadek przy pracy. Niemniej, rozdziały otwierające „Przebudzenie” to gawędziarski majstersztyk, narracja snuta dla samej przyjemności
zanurzenia się w niej, a poprzez opowieść, również w klimacie małej mieściny Harlow, z wielodzietnymi rodzinami, długimi stołami w jadalni, zakurzonymi ulicami, polami kukurydzy, słowem – w Kingowskim, wciąż rozbudowywanym, literackim świecie. Harlow to miasteczko w stylu małych mieścinek, które King uwielbia. W przeciwieństwie do Castle Rock, Jerusalem’s Lot czy Derry, nie posiada zakorzenienia w przestrzeni nadprzyrodzonej, ale stanie się odległym, niemym świadkiem egzystencjalnej katastrofy, jaka sięgnie głównych bohaterów.

Przypadek Charlesa Jacobsa to jedno z najbardziej przerażających zakończeń, jakie wygenerowała wyobraźnia Stephena Kinga. Nie tylko w warstwie obrazowania, ale przede wszystkim za sprawą wynikłych z niego implikacji natury eschatologicznej. Groza w „Przebudzeniu” oparta została na znanych z tradycji literackiej chwytach. King sięga w tym celu ku gatunkowym dziełom XIX wieku, Apokalipsie, legendom związanym z demonicznymi, zakazanymi księgami o tajemniczych mocach; nie stroni również od wypracowanych przez siebie symboli, przetwarzanych i modyfikowanych autorskich obrazów i toposów. W przypadku „Przebudzenia” King nie tyle straszy, co wstrząsa; choć podskórny lęk czai się na całej powierzchni tekstu – choćby wówczas, gdy Morton śni o swojej trupiej rodzinie i zgniłym torcie, z którego wychodzą sporych rozmiarów mrówki – trudno mówić o najnowszej powieści jako pełnokrwistym horrorze. „Przebudzenie” to świetnie pomyślana i gawędziarsko poprowadzona narracja obyczajowa z elementami horroru. King to przede wszystkim wyśmienity opowiadacz, piewca Ameryki z lat jego młodości z panoramą przeróżnej maści charakterów, cywilizacyjnych przemian, społecznych rozwarstwień i politycznych niuansów.
Tutaj, amerykańskie tło ustąpiło miejsca wyłącznie ludzkim sprawom, to powieść na wskroś homocentryczna, ewokująca pytania o to,
czy w wymiarze wieczności, wiara w Boga i życie pozagrobowe ma człowiekowi cokolwiek do zaoferowania, czy śmierć to aby na pewno akt wyzwolenia, czy może raczej droga ku rejonom niewyobrażalnie niebezpiecznym…?

„Przebudzenie” Stephena Kinga to książka, która zdecydowanie wybija się na tle jego twórczości. Autor z Maine wciąż wie, jak przestraszyć. Choć ostatnie powieści mocno nadszarpnęły ten pewnik, tym bardziej cieszy fakt, że „Przebudzenie” posiada potencjał do przełamania
nie najlepszej w ostatnich latach twórczej passy Kinga. To powieść egzotyczna tematycznie, a nic tak nie zaostrza lekturowych apetytów, jak lekkie zboczenie z utartych ścieżek. Wierzę, że „Przebudzenie” da asumpt do wyklucia się utworów równie, a może jeszcze bardziej, przejmujących. W końcu Król jest tylko jeden.

Dodaj komentarz