zazyj-ksiazka„Ogień strawił całe dotychczasowe życie Arlety. W wyniku tragicznego pożaru straciła wszystko, co uznawała za najważniejsze: dom, rodzinę, a nawet własne imię. Osamotniona i zrozpaczona dziewczyna dostaje jednak drugą szansę i trafia pod opiekę bogatej Francuzki, gdzie na nowo uczy się żyć – tym razem w luksusowym otoczeniu gotyckiej rezydencji. Wciąż jednak ma poczucie, że jej miejsce jest gdzie indziej… Wszystko się zmieni, gdy dziewczyna pozna legendę o Żywiołach, odkryje mroczną tajemnicę swojego pochodzenia i dowie się, że jest ostatnią Hybrydą Lodu. Od tej pory będzie musiała zrobić wszystko, by nie wpaść w ręce Szatana i ratować się przed potępieniem…”

Zazwyczaj nie czytam jednej książki dwukrotnie, jednak w tym przypadku stało się inaczej. Po raz pierwszy zetknęłam się z dziełem Gabrieli Kusz, gdy publikowała je na pewnym portalu internetowym. Mając w pamięci, że wtedy tekst przypadł mi do gustu, postanowiłam przeczytać jego wydaną wersję. I mogę przyznać z pełną świadomością, że decyzji tej nie żałuję.

W ostatnich latach literatura z nurtu fantasy dla młodzieży przeżywa swój renesans. Bez trudu możemy wyszukać na półkach księgarni książki opowiadające o nastolatkach posiadających nadprzyrodzone moce, obcujących ze stworzeniami nie z tego świata. Coś dla siebie znajdzie zarówno fan wampirów, wilkołaków oraz magii. Czy możliwym jest stworzenie czegoś choć trochę oryginalnego, kiedy konkurencja jest tak wielka? Gabriela Kusz pokazuje, że tak.

Powieść „Biały wróbel” przybliża nam losy Arlette – młodej dziewczyny, która w swoim nastoletnim życiu zdążyła już przeżyć ogromną tragedię: kilka lat wcześniej straciła podczas pożaru całą rodzinę. Kiedy wydaje się, że nastolatka odnalazła się w nowym życiu, otoczona dostatkiem, a także miłością nowej opiekunki – Camille oraz jej córki Odette, podczas swojego przyjęcia urodzinowego poznaje chłopaka, za sprawą którego zepchnięty na bok strach z jej koszmarów wraca w całkowicie realnej formie. Zmuszona do walki o bezpieczeństwo własne i najbliższych, Arlette poznaje świat, o którego istnieniu nie miała wcześniej pojęcia. Odkrywa także prawdę o sobie, swojej utraconej rodzinie i Strachu, który od lat nawiedzał ją w snach.

Gabriela Kusz z powodzeniem stworzyła historię opowiadającą o poznawaniu siebie, o przezwyciężaniu determinującego dużą część życia strachu, ubierając całość w szaty horroru paranormalnego utrzymanego w gotyckich klimatach. Do ostatnich wersów towarzyszy nam nuta tajemnicy, niedopowiedzenia i dreszczyk emocji. Obserwujemy walkę sił dobra i zła, gdzie nie zawsze białe jest białym, a czarne czarnym. Często te kolory mieszają się ze sobą w odcieniach szarości.

„Zaparło mi dech w piersiach. Nie byłam w stanie choćby drgnąć. Czułam się, jakbym zamroziła swoim chłodem samą siebie, własne serce i krew. Właśnie dowiedziałam się, kim jest osoba, która podarowała mi pozytywkę. Wiedziałam już, kim jest osoba, która napisała do mnie ten list. Wiedziałam, kim jest Feu. Mój Ogień. Mój Strach. Przyszedł po mnie…”

Bohaterowie zostali całkiem dobrze wykreowani. Każdy z nich posiada własny, odrębny charakter, sposób bycia, czy mówienia. Ich zachowania i wybory w większości przypadków są logiczne. Co prawda, w początkowych rozdziałach nie przypadła mi do gustu główna bohaterka. Wydawała mi się trochę na siłę oziębła, irytowała mnie swoim sposobem bycia, na szczęście dałam jej szansę i wraz z rozwojem fabuły zaobserwowałam zmianę, jaka w niej zaszła. Nouel Sciverit – uwielbiam tego chłopaka, choć przez chwilę jego motywacje wydawały się niejasne. Tajemniczy, niebezpieczny, stojący po złej stronie, przy tym magnetyczny i posiadający również inną twarz. Tym, co najbardziej spodobało mi się w sposobie kreacji bohaterów był fakt, że wraz z rozwojem fabuły, przechodzili oni metamorfozę, byli zdolni do odkupienia. Autorka nie potraktowała po macoszemu także postaci drugoplanowych. Spośród nich najbardziej wyróżniali się: Willy, Mateo, czy Weronika.

Styl pisania Gabrieli Kusz jest lekki i przyjemny. Potrafi malować słowem, z kart powieści wypływa cała gama uczuć i wrażeń, więc łatwo dać się pochłonąć.

„Z chłodnego otępienia brutalnie wyrwał mnie wrzask tysięcy gardeł, który wybudził mnie z długoletniej śpiączki. Demoniczne krzyki trwały bez chwili wytchnienia. Ci, którzy krzyczeli, nie musieli zaczerpywać tchu. Otworzyłam oczy. Wokół mnie kłębił się dym i płonął srebrny, metaliczny ogień, zupełnie niepodobny do ziemskiego. Nagły podmuch wiatru zdusił płomienie i zapadła ciemność, otulając mnie swoim aksamitem.”

Fabuła powieści jest przemyślana i dopracowana. Akcja ma odpowiednie tempo. Pojawiają się zwroty akcji, które nie zawsze można było wcześniej przewidzieć. Autorka wykazała się bogatą wyobraźnią, tworząc cały świat przedstawiony. Wspomniałam wcześniej, że „Biały wróbel” cechuje się oryginalnością, choć schemat samej walki Boga z Szatanem przewija się w tekstach od zarania dziejów, jeszcze nie spotkałam się z postacią Hybrydy Lodu, czy Świętego Oblicza. Podobało mi się też przedstawienie ptaków jako alegorii ludzi. Nawiązania do Biblii i mitologii pojawiały się w tekście dość licznie. Dzięki temu, że były udane sprawiły, że całość czytało się jeszcze lepiej.

Na zakończenie dodam, że „Biały wróbel” był dla mnie miłym zaskoczeniem. Zazwyczaj odczuwam obawy przed sięgnięciem po debiut polskiego autora, szczególnie jeśli jest to fantastyka młodzieżowa, na szczęście tym razem trafiłam na coś, co mogę z czystym sumieniem polecić.

Noemi Vain

okladka

Dodaj komentarz