Lektura tej historyczno-publicystycznej pozycji pozostawia wiele goryczy i niesmaku. Nie dotyczy to jednak stylu czy nastawienia Autora, a samej treści – losów człowieka, którego cwaniactwo, oportunizm i kombinacje wyniosły na tyle wysoko, by został symbolem jednego z największych ruchów społecznych i ikoną polskiego przełomu.
Twarde dowody w postaci dokumentacji, a także relacje świadków tamtych dni rysują zgoła inny od forsowanego obraz.
Spieszmy się czytać dokumenty, tak szybko znikają…

Jakiekolwiek pojawienie się informacji o agenturalności byłego prezydenta z reguły odbierane jest jako atak na „narodowe dobro”, a jeżeli wychodzi to od doktora Cenckiewicza, dochodzą jeszcze groźby pozwów ze strony Wałęsy. Wydawać by się mogło, że to jakaś osobista niechęć, czy może krucjata przeciw najsłynniejszemu elektrykowi. Takie przynajmniej można mieć wrażenie posiłkując się tylko doniesieniami medialnymi. Ma to też swój cel, bo słysząc po raz kolejny taką „awanturkę” stwierdzamy że to jest „nie do wyjaśnienia” – albo wręcz „nie miało miejsca i są to pomówienia”. Nic bardziej mylnego. Historyk dokonuje w swojej książce – będącej niejako kontra do kłamliwego filmu Wajdy – bardzo drobiazgowej kwerendy dostępnych (jeszcze – o czym dalej) dokumentów, a także wspomnień i relacji świadków.

Cenckiewicz sięga głęboko w przeszłość, zaczynając swoją relację aż w młodzieńczych latach Lecha w Popowie. Już w tych początkach widać rys człowieka, który chce coś znaczyć, który dąży do pławienia się w podziwie i statusie „bycia kimś” – z jednej strony „złota rączka” kombinujący przy zakładzie pacy, z drugiej postrach (wraz z braćmi) wiejskich imprez (ten kult siły również odegra dużą rolę – w późniejszych postawach widać chęć pokazania swojej przewagi, przy jednoczesnym serwilizmie wobec partyjnych władców). To jednak nie jedyny rys znanego w całej okolicy „Wałęsiaka” – jeden z rozdziałów traktuje o sprawie, którą za wszelką cenę próbuje się wyciszyć, mianowicie uwiedzenia, a następnie porzucenia już ciężarnej dziewczyny z biednej rodziny. Syn, którego istnienia Wałęsa zdawał się nie dostrzegać, ginie tragicznie w wieku czterech lat – dziś spoczywa w bezimiennym grobie, papiery zaginęły, a  świadkowie boją się mówić.

To bardzo charakterystyczny rys całej „kariery” „Lesia”. Naciski na świadków, wypieranie się faktów, pokrętne i sprzeczne wytłumaczenia, „wypożyczane” w okresie prezydentury dokumenty, które następnie gdzieś znikają, pomawianie o ataki „fałszywkami” – podczas gdy zarówno badania, jak i relacje powiązanych służb wykluczają podróbki. Najstraszniejszy jest jednak stosunek do ludzi – skrajnie oportunistyczny, podporządkowujący się silniejszemu, by potem nazwać to „zagrywką” „ograniem” czy sugerować jakiś szerzej zakrojony fortel, i jednoczesne donoszenie na najbliższych współpracowników, identyfikowanie ich na zdjęciach, wskazywanie kto roznosi nielegalne ulotki – i nazywanie tego uspokajaniem nastrojów. Ta „walka z ekstremą” z czasem nasila się, gdy już po Grudniu ’70 (który to strajk samozwańczo zakończył, poprzestawszy na zaspokojeniu kilku postulatów finansowych), nadal będąc w kontakcie z bezpieką, ba, budując coraz lepsze kontakty, zbliża się do środowiska Gwiazdów i Walentynowicz, do tworzących się WZZów. W swoim zadufaniu parokrotnie ujawnia kontakty z „milicją”, za co zostaje skrytykowany. Starają się trzymać go na dystans, ale rosnąca legenda jest jak kula śnieżna, podobnie jak ego przyszłego prezydenta. czuje już siłę, uważa się za partnera do rozmów z komunistyczną wierchuszką, jednocześnie ciągle uznając ich „mądrość” i zwierzchność – co rozciągnie się w czasie, od „listu kaprala do generała” aż do spotkania przy likierku w willi Jaruzelskiego…

Nie chcę tu wchodzić w szczegóły relacji – tego dokonał Cenckiewicz, bogato dokumentując książkę źródłami, zdjęciami, ulotkami i gazetami z tamtych lat. Ważniejszy jest tu ogólny obraz oportunisty, który podłością, donosami, rozgrywaniem przeciw sobie działaczy zabezpiecza swoją pozycję, nie kwapiąc się by stanąć na pierwszej linii w momentach zapalnych (jak np. na mszach bł. ks. Jerzego Popiełuszki, na które był wielokrotnie zapraszany). Dystansowanie się wobec „ekstremy”, zwalczanie „głupich” – czyli jego krytyków, preferowanie decyzji bezpiecznych i nie godzących w wypracowany z esbecją układ. Na szczęście nie wszystkie ślady udało się zatrzeć, problem w tym, że zamiast stanąć w prawdzie i powiedzieć jak było, brnie w pokrętne historie, niewiarygodne tłumaczenia, agresję, groźby i upór. Wspierają go w tym rzesze klakierów, również w sądach i urzędach – sprawa odwlekania procesu IPN opisana w książce jest zadziwiająca, chociaż znając nasze realia, może nie aż tak – skoro na potrzeby procesu potrafiono uśmiercić Graczyka.

Smutne to. Smutne i przykre, że nadal postrzega się „Lesia”, któremu według jego własnych słów „nie można wierzyć” jako bohatera, ikonę walki, jako symbol społecznego zrywu – podczas gdy zawłaszczył miejsce, które należało się Solidarności i jej działaczom, nie tym wybranym przez niego, nie wykreowanym po latach – vide Henia Solidarność na miejsce zmarłe tragicznie Anny Walentynowicz. Takiego człowieka nagrodzono należną Solidarności pokojową nagrodą Nobla (która zresztą od lat jest chyba najbardziej kontrowersyjną kategorią), taki człowiek został wybrany Prezydentem RP. Warto poznać kulisy działań „ikony”, bez uprzedzeń, skupiając się na faktach, na relacjach zarówno pokrzywdzonych, jak i bezpieki – i zobaczyć, jak to „dogadywanie się” (a w rzeczywistości zmanipulowanie robotniczego przywódcy przez ludzi służb) przełożyło się na całokształt stosunków  w nowej rzeczywistości, jak usadowili się w niej ludzie starego systemu. Wiedza bardzo potrzebna, ale gorzki niesmak po ludzkiej małości pozostanie jeszcze długo.

Dodaj komentarz