Po pięknej pierwszej części Autorka niespodziewanie wraca z kontynuacją sagi, przenosząc nas do Wilna pustoszonego zarazą. Po barwnych szaleństwach przychodzą mroczne i desperackie czasy.
Jako że pierwszą część czytałem już jakiś czas temu, powinienem sobie odświeżyć dzieje Narwojszów i Birontów. Nawet gdybym miał jeszcze książkę w domu, byłoby to równie trudne, jak w przypadku tego tomu – gdy próbowałem wrócić do pewnego opisu, by rozwiać swoje wątpliwości, okazało się to dość żmudnym procesem. Dlaczego?
Sprawia to styl Kristiny Sabaliauskaitė – opowieść toczy się niemal bez wytchnienia, bez dialogów, przeplatając wątki, zdarzenia, wspomnienia i plany czasowe. Obraz siedemnastowiecznej Litwy staje się więc barokowy nie tylko w treści, ale i formie. Sam początek już czaruje – patrzymy na miasto dosłownie z perspektywy ptaka – oczami kawki notujemy szczegóły zdarzeń i postaci, które wkrótce do nas powrócą. Powrót ten jest znaczący, bo od zakończenia pierwszej części mija pół wieku i na scenę wkracza kolejne pokolenie. To właśnie ich losy i wspomnienia, a także wspomnienia Urszuli, Jana Żołnierza i wielu innych bohaterów – bo ponownie mnóstwo tu postaci pobocznych, które swoimi losami i postawami wpisują się, trudno powiedzieć w fabułę, raczej w obraz właśnie. Obraz odmalowany z odpowiednim rozmachem, przedstawiający historię, obyczaje, realia życia poza miastem, higienę i medycynę, nawyki żywieniowe, zabobony, polityczne rozgrywki polskich magnatów, kataklizmy – bo nie tylko dżuma zbiera swoje żniwo (tak to się kończy, gdy ktoś decyzyjny ma uraz do kotów), ale przecież i wojna ze Szwedami, i rosyjska „pomoc”. Mnóstwo tu szczegółów, tym większe brawa dla Autorki za nakład pracy włożony w przygotowanie, w research, bo książka jest naprawdę kopalnią faktów, odniesień, ocen stanu wiedzy ówcześnie żyjących.
Choć mnóstwo tu śmierci, smutku, żalu i zniszczenia jest to opowieść o życiu – jak się go chwytamy, jak bardzo chcemy je zachować, choćby i bardziej ubogo (a bieda uderza silnie wraz z ostrą zimą – brak pokarmu, warzyw, zbóż, nawet zwierzyny), ale nadal konstruować sobie jakiś obraz naszego przetrwania – co widać szczególnie w Milkontach najechanych przez Szwedów, ale i w usilnych staraniach, by przedłużyć ród Birontów. Świetnie odmalowana jest tu zmieniająca się mentalność szlachecka, podejście do poddanych, do swoich obowiązków i powinności, niejako do pełnionej misji – ale też mocno kontrastuje to z postacią syfilityka Bironta, upadłego szlachcica kroczącego w swoim czarnym płaszczu przez rozchaotyzowane ulice miasta, na których Morowa Pani jest jedyną, która wszystkich czyni równymi.
Sam tylko Biront i jego przemiana to piękna i burzliwa historia, a mamy jeszcze nieszczęśliwe małżeństwo, zbrodnię, namiętność i rozpustę, zdradę i zemstę, rozpamiętywane szalone życie Urszuli, zbytki i przepych we wspomnieniach młodego rotmistrza Narwojsza, rozmyślania Aarona Gordona o medycynie i gojach…
Ogromne brawa dla Izabeli Korybut – Daszkiewicz, która plastycznie i z wyczuciem przetłumaczyła powieść, nie ujmując nic pięknu języka i rozbudowanych konstrukcji.
Pierwsza część mnie oczarowała, ale, co rzadko się zdarza, druga okazała się jeszcze lepsza, pełniejsza, bardziej rozbudowana, potrafiąca zaskoczyć, pokazująca siłę przypadku w ludzkim losie. Dużo tu o poszczególnych ludziach, ale nie zgodzę się z twierdzeniem Olgi Tokarczuk o ponadnarodowości historii – bo te dzieje narodów się tu splatają bardzo silnie, ale nie da się czynnika narodowego tego równania wyłączyć, choćby się chciało.
Piękna, epicka opowieść o życiu, śmierci, miłości i zbrodni, chorobie i cierpieniu, namiętności i stabilizacji, odmalowana na barwnej karcie dziejów. Pozycja zarówno dla wielbicieli historii, jak i powieści o ludzkich przeżyciach.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi zazyjkultury.pl