Lektura najnowszej książki Ziemowita Szczerka pt. „Tatuaż z tryzubem” jeszcze mocniej powinna utwierdzić nas w przekonaniu, że przestrzeń postkomunistycznej Europy Środkowej jawi się jako swoisty obszar dotknięty postapokalipsą. Jego pisarstwo, wynikające przecież z fascynacji – jak powiada Andrzej Stasiuk – „gorszą”, peryferialną częścią Europy, stanowi pewien nieformalny, ale zapewne zamierzony cykl tematyczny.
W znakomitym „Przyjdzie Mordor i nas zje…” Szczerek poprzez opis wręcz karykaturalnych polskich urojeń na temat Ukrainy błyskotliwie rozmontował nasz sposób jej postrzegania, w którym pobrzmiewa – co tu dużo mówić – dalekie, wykoślawione przez nacjonalizm echo kolonizatora tych ziem. „Siódemka” z kolei – kapitalna, groteskowa wręcz proza drogi – była czymś na kształt terapeutycznej podróży po apokalipsie made in Poland, koniecznym literackim katharsis w wymiarze mentalnym. Ostatni tekst, którym uraczył nas Szczerek, dotyczy już wyłącznie apokalipsy po ukraińsku, dodajmy, widzianej oczami polskiego dziennikarza.
I trzeba przyznać, że odwalił Ziemowit Szczerek kawał solidnej reporterskiej roboty. O ile „Mordor” wręcz rozsadzała groteska gonzo reportaży i poniekąd łagodziła obraz Ukrainy, akcentując raczej infantylną stereotypowość polskich wyobrażeń o naszym wschodnim sąsiedzie, aniżeli pokraczność funkcjonowania na co dzień w państwie ukraińskim, o tyle „Tatuaż z tryzubem” jest książką jak najbardziej poważną. Powiedziałabym nawet – przerażająco poważną. Choć, jak to u Szczerka, zdarzają się soczyste, mięsiste fragmenty, że czytelnik wybuchnie śmiechem.
W swej ostatniej książce Szczerek zabiera nas w podróż zarówno po zachodniej, jak i po wschodniej Ukrainie, skupiając się jednak raczej na obserwacji i opisie jej współczesnej kondycji, po Majdanie, aneksji Krymu i w czasie wojny na jej rubieżach. Najdawniejsza historia ziem, na których leży dzisiejsza Ukraina staje się tylko punktem wyjścia do refleksji nad tym, co jest dzisiaj. „Tatuaż z tryzubem” zawiera teksty traktujące o Lwowie, Kijowie, Mariupolu, Dniepropietrowsku, Charkowie, czy Donbasie. Jeżdżąc od Kijowa aż po Donszczynę autor „Rzeczypospolitej zwycięskiej” próbuje uświadomić czytelnikowi nie tylko gorączkową i przybierającą karykaturalne wręcz rozmiary chęć zdefiniowania ukraińskiej tożsamości (znakowanie przestrzeni publicznej narodowymi barwami; wyśmienity tekst otwierający zbiór – „Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko”), ale przede wszystkim unaocznia ogromną i podszytą swoistą formą społecznej solidarności potrzebę zdefiniowania ukraińskości na nowo, po obaleniu Janukowycza. Z refleksji podbudowanej wnikliwą obserwacją wyłania się wyrazista teza, którą stawia pisarz już na samym początku: Ukraina usilnie poszukuje nowej tożsamości po ćwierćwieczu egzystowania w bandyckim postsowiecko-oligarchicznym systemie. Majdan odciął łeb tej hydrze, ale politycy poza powierzchownymi i często przybierającymi rozmiar groteski pomysłami nie za bardzo wiedzą, jak wyprowadzić kraj z chaosu.
W czasie swej ukraińskiej odysei nie mógł, rzecz jasna, Szczerek pominąć różnic pomiędzy tak zwanymi, zachodnią i wschodnią Ukrainą. Upraszczając, pierwsza – jak wiemy – jest proeuropejska i zorientowana, że tak powiem, „patriotycznie”, druga ciąży raczej ku Rosji, a ludzie zamieszkujący jej obwody żyją zanurzeni w nostalgii za Związkiem Radzieckim. Trudno jednak nakreślić wyrazistą linię podziału pomiędzy terenem, gdzie kończy się Zachód, a zaczyna Wschód, choć oczywiście różnice natury historycznej, kulturowej, czy świadomościowej są wyróżnikiem tego, co zwykło się na Ukrainie nazywać wschodnim, bądź zachodnim. Co ciekawe dla nas, Szczerek powiada, jak zmienia się postrzeganie Polaków zarówno we wschodnich, jak i w zachodnich obwodach Ukrainy.
Osobliwe zainteresowanie Ziemowita Szczerka dotyczy także ukraińskiej przestrzeni. Drobiazgowo opisuje on architekturę odwiedzanych miast oraz podkreśla jej osadzenie w postsowieckiej estetyce Russkiego Mira. Posiada on szczególne umiłowanie do opisywania przestrzeni, która się rozłazi, rozpada, której kicz aż kłuje w oczy, a wkomponowanym w nią budynkom daleko jest do architektonicznego ideału i jakiejś harmonii. Nie chodzi tylko o Ukrainę – że znów uczynię wybieg do wcześniejszych książek autora piszącego dla „Polityki”. Odnotował on przecież i nasze polskie architektoniczne koszmarki w „Siódemce”.
To jednak nie jest w najnowszej książce Szczerka najistotniejsze. Kwestia większej wagi w moim odczuciu dotyczy świadomości historycznej Ukraińców, o której opowiada laureat Paszportu POLITYKI. Konstruuje ona przecież zbiorową tożsamość i niejednokrotnie bywa fundamentem polityki historycznej prowadzonej przez państwo. To proces ogólniejszy, nie zawęża się tylko do Ukrainy. Szczerek, słuchając opowieści o tym, jak to Ukraińcy stworzyli Polan, Wiślan i powędrowali dalej na południe, w zasadzie nie polemizuje, bo świadomy jest pewnej prawidłowości. Większość krajów Europy Środkowo-Wschodniej ma problem ze swoją traumatyczną historią. Aby poprawić swoje samopoczucie karmią się Ukraińcy, Słowacy, Polacy, Węgrzy i inni przedstawiciele naszej części kontynentu narodowymi mitami i fantazmatami. I wolno im, bo jak powiada autor, tożsamość w końcu to nie nauki ścisłe, przyjmując za pewnik White’owską koncepcję mówiącą, że nie ma obiektywnej historii, a istnieją wyłącznie historyczne narracje. Jak powiada autor w jednym z wywiadów: Tutaj wiele idei, na których stoi Europa ulega karykaturalizacji. To trochę krzywe zwierciadło kontynentu, miejsce, w którym mity narodowe są bajkami opowiadanymi na kwasie, pełnymi upiorów, czortów demonów. A teraz niektóre z tych demonów zaczynają wyłazić. Tak czy inaczej, Szczerka zajmuje nie tylko penetracja ukraińskiej przestrzeni, ale przede wszystkim obserwacja tego, jak z pomajdanowego chaosu próbuje wyłonić się naród o skrystalizowanej tożsamości.
Dla uściślenia, „Tatuaż z tryzubem” nie jest kolejną książką o Majdanie i o wojnie we wschodniej części Ukrainy, choć oczywiście wątki te się pojawiają. Nie sposób pominąć wydarzenia, które rzuciło się cieniem na najnowszą historię naszego wschodniego sąsiada. W ogniu Majdanu skrystalizowały się przecież prodemokratyczne dążenia ludności z zachodniej Ukrainy, tak odległe na przykład dla mieszkańców Donbasu. Szczerek kreśli obraz Ukrainy, której państwowość dopiero się konstytuuje, Ukrainy szalenie zróżnicowanej, której państwowy status jawi się niepewnie i mgliście. Stąd zatem to strojenie się w narodowe barwy i kolorowanie budynków użyteczności publicznej na żółto i na niebiesko, stąd to patriotyczne wzmożenie wśród młodych Ukraińców. Na inny kształt budowania tożsamości zbiorowej nie mają oni za bardzo pomysłu.
Wizerunek Ukrainy, który wyłania się z ostatniej książki Szczerka daleki jest od medialnych doniesień. Autor postawił sobie za cel także odsłonić jej prowincję, podobnie jak Andrzej Stasiuk wyeksponować to, czym żyje lokalna ludność, której polityka zdaje się zupełnie nie interesować, skupić się na tym, jak zorganizowana jest tożsamościotwórcza retoryka na zachodniej Ukrainie, podkreślić, jak ożywa tęsknota za Galicją, czy jak mówią Ukraińcy – Hałyczyną. Podsumowując, przytoczę słowa Serhija Żadana: [Szczerek] Spróbował opowiedzieć o kraju, który znajduje się jednocześnie tak blisko i tak daleko od Polski. Napisał o nim ostro i zdecydowanie, znaczy uczciwie. Od siebie dodam, że to próba nad wyraz udana, zarówno pod względem literackim, jak i poznawczym. Jednak Szczerek na tej Ukrainie czuje się najlepiej.