Black Sails to jeden z moich ulubionych seriali. Jest to produkcja, przed którą dość długo się wzbraniałam. Wyszło mi to jednak na dobre, gdyż zaczęłam oglądać ten serial w połowie emisji trzeciego sezonu, a co za tym idzie nie musiałam wyczekiwać każdego odcinka. Z całą pewnością to jedna z takich produkcji, która uzależnia. Wyprodukowany przez stację Starz Worldwide liczy sobie cztery sezony. Pierwszy sezon zawiera osiem odcinków, trzy kolejne sezony po dziesięć. Postaram się tak zrecenzować Black Sails, aby nie zrobić zbyt wielu spojlerów i nie zepsuć przyjemności z oglądania.

Tym, co najbardziej zaintrygowało mnie w tym serialu, były niewątpliwie nietypowe przeplecenia faktów historycznych z postaciami stworzonymi przez scenarzystów oraz wątkami zaczerpniętymi z powieści „Wyspa skarbów” autorstwa Roberta Louisa Stevensona. Tak więc w produkcji mamy do czynienia z doskonale nam znanym z kart powieści Johnem Silverem, kapitanem Flintem i Billym Bonesem, który co prawda w książce nie jest znaczącą postacią, tu jednak jego rola została znacznie rozbudowana i jest jedną z ciekawszych. Intrygujące w serialu jest również to, że zostały tam umieszczone postacie, które żyły naprawdę. Jeżeli ktoś zna temat piractwa i czasy Złotej Ery będzie miał możliwość konfrontacji fikcji z rzeczywistością, a proszę mi uwierzyć, będzie to czysta przyjemność. W serialu umieszczono wielu sławnych bądź niesławnych piratów, ale nie tylko. Na uwagę zasługuje choćby Edward Teach zwany również Czarnobrodym, Charles Vane, Jack Rackham (Calico Jack), Anne Bonny,  Benjamin Hornigold, Woodes Rogers (tak, nawet on). Przyznam, że w większości twórcy projektu oddali wiernie autentyczne wydarzenia, jednak nie do końca. Jedno z takich, które nie pokrywało się z faktami, tutaj nie zdradzę o co dokładnie chodzi, omal nie zakończyło mojej przygody z tym serialem. Liczyłam, że w przypadku pewnej postaci będą ściśle trzymali się faktów, ponieważ jest jedną z barwniejszych i od pierwszego odcinka wypadł rewelacyjnie, niestety pod koniec trzeciego sezonu scenarzysta postanowił zboczyć z torów, za co miałam ochotę go udusić. Nie przyznam kto, co, jak i dlaczego, obejrzyjcie, być może również i wy zapałacie chęcią mordu. Ale wracając do tematu serialu.si

Dobór ról jest genialny, każdy aktor odgrywa swoją rolę jakby był do tego stworzony. Uwielbiam brawurowego Charlesa Vane’a i jego gwałtowne huśtawki nastrojów. Obsadzenie w tej roli Zacha McGowana to strzał w dziesiątkę, w moim mniemaniu nikt nie zagrałby lepiej. Chcecie poznać okrutnego, zabójczo groźnego pirata, który zabija z zimną krwią, jednak czuje zniewalającą słabość do niebieskookiej blondynki? Brzmi statystycznie, prawda? Otóż nie. Nic z tych rzeczy, zero powielanych schematów. Kapitan Flint, którego gra Toby Stephens (możecie kojarzyć tego aktora z miniserialu BBC „Jane Eyre”, grał tam Edwarda Rochestera) wypadł niezwykle wiarygodnie. Przyznam, że ta postać nie powaliła mnie od pierwszej chwili, jednak uległam jego urokowi bardzo szybko. Jaki jest kapitan Flint w wykonaniu Stephensa? Bardzo specyficzny, jednak to trzeba zobaczyć. Kolejna postać, Jack Rackham. Niebywale odegrana rola Tobyego Schmitza. Trudno nawet opisać tego bohatera, aby nie zdradzić zbyt wiele z fabuły. Lecz i tu również nasuwa się po raz kolejny myśl, że inny aktor nie udźwignąłby tej roli tak doskonale. Do czołówki dodałabym jeszcze Toma Hoppera w roli Billego Bonesa, Luke’a Robertsa jako Woodes’a Rogersa i Marka Ryana jako Gatesa (postać fikcyjna). Max, którą gra Jessica Parker Kennedy, postać fikcyjna, idealnie wpasowuje się w klimat tej fabuły. Na koniec zostawiłam sobie Johna Silvera, którego doskonale zagrał Luke Arnold. Jest to postać, która z sezonu na sezon przechodziła największą metamorfozę i proszę mi uwierzyć, aktor poradził sobie doskonale. W pierwszym sezonie Silver był zwykłym cwaniaczkiem, lekkoduchem z narcystycznym usposobieniem, przy tym niebywale inteligentnym i błyskotliwym. Widział okazję — chwytał okazję, wszystko dla własnej korzyści. W kolejnych sezonach diametralnie się odmienił. Zżył się z załogą i przegrupował swoje priorytety. Oczywiście nie każda rola mnie kupiła. Eleanor Guthrie od samego początku bardzo mnie irytowała, jednak to moja subiektywna opinia. Miranda Barlow również nie przypadła mi do gustu. W obu przypadkach zwaliłabym to raczej na specyfikę postaci, a nie odegranie roli. Z bólem przyznam, że liczyłam na coś więcej w przypadku Edwarda Teach’a, którego zagrał Ray Stevenson.

Teraz trochę o scenerii. Doskonale oddany został klimat Nassau, który dosłownie przenosi nas w czasie. Stroje, miejsca, zachowanie, wszystko idealnie dopracowane. Jednym z centralnych „przybytków”, gdzie obsadzono sporo akcji, jest burdel. Nie ma tam jednak wystylizowanych pokoi ani upudrowanych dziwek, w zamian dostajemy idealnie oddane realia tamtych czasów. Detale zostały doszlifowane tak, że nie ma tam nic, do czego można byłoby się przyczepić. Cóż, powtórzę się po raz kolejny, lecz to również trzeba zobaczyć. Rewelacyjny humor, świetne dialogi, niektóre scenki zapadają na długo w pamięć.

Pierwszy odcinek pierwszego sezonu:

Gates, który jest kwatermistrzem, nie chce udać się na pewne spotkanie z kapitanem Flintem wiedząc, że wyniknie tam pewien dyskomfort, więc obowiązek ten zrzuca na Billego Bonesa.

— Jestem zajęty, więc spada to na ciebie.

— Co spada na mnie?

— Kapitan poprosi o przysługę Guthriego. Guthrie odmów, kapitan nie przyjmie tego dobrze, a ty musisz go uspokoić. 

— Jak to uspokoić? (…) On mnie nie posłucha.

— Jesteś szanowanym członkiem załogi, zapewniam cię, że kapitan bardzo ceni twoje zdanie. 

Podchodzą do Flinta.

— Billy pójdzie z tobą.

— Billy? Jaki Billy?

Mina Billego bezcenna. Zostając przy bezcennych minach. Trzeci odcinek pierwszego sezonu. Dwudziesta dziewiąta minuta. Kapitan Flint i jego epicka reakcja podczas rozmowy z Gatesem. Mogłabym wymieniać bez końca. To po prostu trzeba zobaczyć.

Fabuła serialu również zawiera wiele faktów historycznych, takich jak np. rozbicie Hiszpańskiego statku Urca de Lima przewożącego złoto, który to został zmieciony przez sztorm na wybrzeże Florydy. Statek ten przewoził złoto o łącznej wartości ponad miliona siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy funtów. W pierwszych dwóch sezonów sednem fabuły jest właśnie polowanie na Hiszpańską Flotę.

Nie brak tu dość charakterystycznych scen, jaką niewątpliwie był brawurowy wyczyn Charlesa Vane’a, który za pomocą podpalonego szkunera zniszczył jeden z okrętów Rogersa. Pozostając przy Rogersie, również jego działalność jest niemal w stu procentach zgodna z rzeczywistością, gdyż właśnie w tym czasie, to on obrał sobie za cel walkę z piractwem i całkiem dobrze mu to wyszło.

Znajdziecie w tej produkcji bardzo realistycznie przedstawione sytuacje, wierzytelne kostiumy, można poznać wiele faktów. Dowiecie się czym jest karenaż statku, jak podchodzi się do abordażu, co dzieje się po przejęciu okrętu, jak piraci „upłynniają” zrabowany towar. Czym jest namiot do rąbanka. Ponadto można podejrzeć, jakie panują relacje między załogą. Jak wybierają kapitana oraz dzielą łupy. Zobaczycie spektakularne bitwy morskie, choć przyznam, że tego trochę mi brakowało w pierwszych sezonach, a co zostało narobione w ostatnim.

Mimo wszystko, czwarty sezon nieco mnie rozczarował, może dlatego, że pierwsze trzy spektakularnie powaliły mnie na kolana, choć jak nadmieniłam pod koniec trzeciego nastąpiło coś, przez co byłam gotowa porzucić serial. Jednak dosłownie ostatnia sekwencja, zwieńczenie całego sezonu, przekonała mnie do dalszego oglądania. Producenci podnieśli wysoko poprzeczkę, sprawiając, że zbyt wiele oczekiwałam. Myślę też, że po części doskwierał mi brak mojej ulubionej postaci, której rola skończyła się w poprzednim sezonie. Niemniej całość obejrzałam z wielką przyjemnością.

Chciałam jeszcze wrócić do skomplikowanej relacji między fikcyjną postacią Max oraz realnymi bohaterami Anne i Jackiem. Przypomina mi to o innej zażyłości pary Anne i Jacka z rzeczywistą postacią Mary Reed. Ta trójka piratów również stanowiła dość nietypowy trójkąt. Zastanawiałam się, czy producenci wprowadzą postać Mary Reed do obsady ostatniego sezonu, później jednak mnie olśniło. Przecież podobna specyfika została pokazana w trójkącie miłosnym z Max. Dodam, że postacie Max i Mary Reed są od siebie diametralnie różne i chodzi jedynie o relacje między tą trójką.

Warto również zwrócić uwagę na wzajemne relacje poniektórych postaci, które z najlepszych przyjaciół, stają się najgorszymi wrogami, jak również odwieczni nieprzyjaciele zwierają szyki stawiając czoła wspólnemu agresorowi, w imię że nic tak nie łączy, jak wspólny wróg. Odwieczni przeciwnicy, kapitan Vane i kapitan Flint, zrobią prawdziwą demolkę, gdy ramię w ramię skierują swój gniewa na człowieka, który stoi po drugiej stronie konfliktu. Godne uwagi są relacje Flint — Jon Silver, Vane — Rackham, Flint — Vane, które to niebywale ewoluują z sezonu na sezon. Stosunki między nimi stają się dojrzalsze, a oni sami nabierają do siebie szacunku. Skonfliktowani ludzie, którzy jeszcze nie tak dawno chcieli się pozabijać z biegiem zdarzeń zaczynają sobie ufać, a nawet ryzykują życiem, aby ocalić dawnego nieprzyjaciela.

Reasumując. Świetna, charakterystyczna muzyka skomponowana przez Bear’a McCreary, rewelacyjna sceneria, zarówno na wyspie, jak i na morzu. Kapitalne aktorstwo. Producentom Black Sails od tej strony nie można niczego zarzucić. Fabularnie również historia wciąga od pierwszej sceny do ostatniej. Po finałowym sezonie spodziewałam się czegoś więcej, mimo wszystko cała produkcja jest jedną z lepszych jakie oglądałam. Warto się z nią zapoznać, choćby dlatego, aby przyjrzeć się bliżej realiom Złotego Wieku Piractwa i łyknąć trochę faktów historycznych, które w serialu zostały doskonale przeplecione z fabułą stworzoną przez scenarzystów. I… cóż, „Fuck you, Jack!” przybliży wam okoliczności wielu zabawnych scen. Sprawdźcie sami.

Zdjęcia:https://www.imdb.com

NieGrzeczna (Le Mante)

black

Dodaj komentarz