Niektórzy z Was z pewnością pamiętają czas, gdy mężczyźni wzruszali się na „Rocky’m”.

Gdy wszyscy wzruszali się na „Rocky’m”. Niestety, mojego serca czy ducha walki historia ta nigdy nie poruszyła. „Do utraty sił” obejrzałam trochę z ciekawości, trochę z przypadku, trochę dlatego, że czasem podczas wypadu do kina musi wygrać film, który zaproponuje męska część towarzystwa. Nie miałam wobec niego żadnych oczekiwań, więc do końca skrywał dla mnie zagadkę. Choć najnowsza produkcja Antoine’a Fuque’y dobrze posługuje się schematami i ma niezłego głównego bohatera, nie wyróżnia się niczym, co zapadłoby mi na lata w pamięć.

Billy Hope (Jake Gyllenhaal), choć jak sam mówi wychowywał się w „systemie”, ciężką pracą doszedł na szczyt. Jest bokserem, mistrzem świata, który w dodatku ma piękną żonę (Rachel McAdams) i uroczą córkę. Cały jego świat rozpada się jednego dnia. Billy będzie musiał po raz kolejny zawalczyć o wszystko, zmienić swój sposób walki na ringu i w życiu. Pomoże mu w tym trener amatorów Tick Wills (Forest Whitaker), który zmusi go do tego, aby dał z siebie wszystko i porzucił słabości.

Nieważne, jaki film bokserski weźmiemy na warsztat, zauważymy pewną zależność. Tak, jak zawodnik zachowuje się w życiu, tak samo wymierza ciosy na ringu. Billy Hope to bohater z kompleksami, z traumatyczną przeszłością. Niekiedy można odnieść wrażenie, że zachowuje się nieco autystycznie, jakby bał się ludzi lub po prostu nie umiał się z nimi porozumieć. Dlatego jego obroną jest atak. Szczególnie, gdy jego życie zacznie się rozpadać, uwidoczni się jego autodestrukcyjna natura, to, że nie potrafi panować nad gniewem, nad swoimi emocjami, że wszystko odczuwa ze zwielokrotnioną siłą.

„Do utraty sił” to kolejny film o duchu walki, o wewnętrznej przemianie spowodowanej traumą, o uczeniu się na błędach, o przeniesieniu problemów z dzieciństwa na dorosłość. Taki zlepek hollywoodzkich frazesów, które gwarantują zadowolenie i, być może, łzy większości widowni. Przy tym amerykański reżyser nie traktuje tej historii w znaczącym stopniu jako filmu sportowego. Skupia się raczej na owej dramatycznej stronie ludzkiej przemiany, co znów doprowadza do smutnej konkluzji – wzruszenie zostało przez twórców w zasadzie chłodno wykalkulowane.

Jake Gyllenhaal przeszedł niezłą przemianę zewnętrzną. Sporo włożył także w samo przygotowanie się do roli, co widać po ruchach ciała, sposobie mówienia czy tikach głównego bohatera. Jednak to nie jest jego film życia (na szczęście). Postać, w którą wciela się Rachel McAdams zajmuje bardzo mało czasu ekranowego (co ma uzasadnienie fabularne), co nie pozwala aktorce rozwinąć na ekranie skrzydeł – a odniosłam wrażenie, że bardzo chciała pokazać coś więcej jako Maureen Hope. Dobrze sprawdza się Oona Laurence w roli córki – widać, że pomiędzy nią a Gyllenhaalem jest jakaś ekranowa chemia, że znaleźli poza filmem wspólny język. 50 Cent i Forest Whitaker wcielili się w typowe dla siebie role – raper zagrał dwulicowego agenta, zdobywca Oscara dość brutalnego, acz wrażliwego mentora. Tym razem żaden z nich niczym widzów nie zaskoczył.

Wizualnie najlepiej wypadają sceny walki i treningów Billy’ego. Te pierwsze charakteryzuje dynamika, szybkość, wrzaski widowni, chaos, który panuje na ringu. Te drugie ogląda się trochę jak sceny z Rocky’ego – powolny, lecz bardzo przemyślany montaż, któremu towarzyszy wpadająca w ucho muzyka.

Obok najnowszej produkcji Anotine’a Fuque’y można spokojnie przejść obojętnie, nie czując, że omijamy jeden z najlepszych filmów roku.
Rozumiem, czemu ta historia porwała całkiem sporo widzów. Ja, jednak, do tego grona nie należę. „Do utraty sił” to poprawny, stonowany obraz, któremu jednak czegoś zabrakło – a może znalazło się w nim zbyt wiele klisz – aby został zapamiętany na tak długo jak niektóre ze sportowych filmów.

Ewa Nowicka
Ikona wpisu pochodzi ze strony:http://film.wp.pl/id,152499,title,Do-utraty-sil-z-muzyka-Slaughterhouse,wiadomosc.html?ticaid=115adc

Do-utraty-sił-recenzja-filmu-plakat

Dodaj komentarz