Brandon Mull to amerykański pisarz specjalizujący się w tworzeniu młodzieżowych historii fantastycznych. W przeszłości imał się wielu
różnych zawodów, dzięki czemu śmiało może mówić, iż był komikiem, copywriterem lub archiwistą. Jako pisarz zadebiutował w 2006 roku,
kiedy to została wydana powieść Baśniobór, która otwiera również serię o tej samej nazwie. Trzeba zaznaczyć, że właśnie dzięki temu
cyklowi, autor stał się znany również polskim czytelnikom. Na naszym rodzimym rynku wydawniczym, Mull gości wraz z Pozaświatowcami, Wojną cukierkową oraz pierwszym tomem cyklu Spirit Animals. Obecnie do tej listy można dołożyć również pierwszą część – Łupieżcy niebios, najnowszego przedsięwzięcia pisarza, któremu nadał tytuł – Pięć królestw.
Cole jest nastolatkiem jakich wielu. Nigdy nie myślał, że przydarzy mu się coś takiego…
Halloween to dla dzieciaków raj na ziemi. Mogą się przebrać za to, co tylko sobie wykombinują, od baśniowych księżniczek, przez postacie
historyczne, aż do straszydeł z najgorszych horrorów i chodzić po domach, aby zbierać cukierki. Także Cole, mimo obaw, czy nie jest na to już za stary, postanawia razem z przyjaciółmi uczestniczyć w tym święcie. Urozmaiceniem miała się okazać dla nich wyprawa do strasznego nawiedzonego domu. Jednak nikt w najśmielszych snach nie spodziewał się, że będzie to początek niesamowitej przygody w zupełnie innej rzeczywistości.
Na Obrzeża składa się pięć królestw – Sambria, Necronum, Elloweer, Zeropolis i Creon. Na styku ich granic mieszczą się Rozdroża, a w nich siedziba despotycznego władcy. Jest on zagrożeniem dla całej magii, jaka działa na Obrzeżach. Cole chcąc uratować swoich przyjaciół,
będzie musiał najpierw sprzymierzyć się z mieszkańcami tego świata, którzy pragną obalenia władcy.
Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Mull’a.
Do tej pory czytałam jedynie recenzje jego książek, wszystkie były bardzo pozytywne. W sumie jak teraz tak o tym myślę, to nie trafiłam
jeszcze na żadną negatywną opinię. Właśnie z tego powodu do zapoznania się z twórczością tego autora,
zbierałam się już od dość dawna. Gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, nie wahałam się ani chwili. Czy żałuję? Absolutnie nie.
Powieść od samego początku mnie zachwyciła. Fabuła jest naprawdę intrygująca. Głównie ze względu na cały świat, jaki Mull powołał
do życia. Za to naprawdę należy mu się spory ukłon, bo nie łatwo jest stworzyć wszystko od podstaw, a potem przekazać w prosty,
ale interesujący sposób.
Akcja rwie do przodu od samego początku i jeżeli ktoś liczy na momenty, które dadzą chwilę wytchnienia, to niestety może się dość mocno przeliczyć. Pisarz nie zwalnia nawet na chwilę. Wystarczy, że bohaterowie wykaraskają się z jednej kabały, a od razu wpadają w nową.
Elementom zaskoczenia i niespodziewanym zwrotom po prostu nie ma końca. Według mnie to najlepsze posunięcie, jakie Mull mógł
zastosować. Dzięki temu nie ma w książce miejsca na nudę, a i odłożenie książki na bok jest w dużej mierze, niemożliwe.
Jedyne co mnie nie przekonało, to fakt jak szybko bohaterowie przyzwyczaili się, że z normalnego świata zostali porwani do fantastycznego. Po prostu przeszli nad tym do porządku dziennego i już. Szybko się zaaklimatyzowali, a wszystko, co ich spotykało nawet te wydarzenia
związane z formowaniem (magią), zasługiwało jedynie na lekkie zaskoczenie. Nic więcej. Według mnie wypadło to dość nienaturalnie,
ale być może taki był zamysł autora.
Brandon Mull stworzył praktycznie historię uniwersalną, nadającą się dla czytelników w każdym wieku. Jedyne „wymaganie”, jakie powinni spełniać, to uwielbienia dla historii czysto fantastycznych, w których pełno nowych i dziwnych stworzeń, a to wszystko w otoczce świata tak dziwnego, aż fascynującego.
Podsumowując.
Łupieżcy niebios to świetna opowieść i doskonałe rozpoczęcie serii. Sam autor porównuje ją do swojego debiutanckiego Baśnioboru, czym przyznaję, jeszcze bardziej podsycił moją ciekawość względem tej drugiej serii. Myślę więc, że Pięć królestw będzie nie lada gratką dla fanów autora oraz świetnym początkiem dla tych osób, które nie miały jeszcze okazji zapoznać się z twórczością Pana Mull’a (tak było w moim przypadku). Dlatego, bez najmniejszych oporów – gorąco polecam!