Bastard jest synem księcia Rycerskiego, z nieprawego łoża. To właśnie on, nim zmarł, przekazał swego potomka pod opiekę najbardziej zaufanego sługi – koniuszego Brusa. Od tamtego czasu, chłopak mieszkał ze swym nowym opiekunem nad królewskimi stajniami
w Koziej Twierdzy. Jego dni mijały beztrosko. Do czasu…

Wystarczyło, że Bastard wszedł w drogę królowi (własnemu dziadkowi). Szybko zadecydował on o dalszej przyszłości swego wnuka, posyłając go na nauki do skrytobójcy i wymagając na chłopcu złożenia przysięgi wierności…
Pierwsze większe zadanie Bastarda w wyuczonym fachu, wiąże się z wyprawą do Królestwa Górskiego, gdzie mało nie stracił życia.

W Królewskim skrytobójcy spotykamy się z protagonistą w tym samym momencie, w jakim pozostawiliśmy go wraz z zakończeniem Ucznia skrytobójcy. Chłopak pozostał w Królestwie Górskim, pomimo że wszyscy inni powrócili już do Królestwa Sześciu Księstw. Złożony chorobą nie ma ochoty na powrót do życia, które wiódł do tej pory. Jednak wystarczy niekontrolowane połączenie Mocą z Władcą i wgląd w wieści,
jakie otrzymuje monarcha, aby chłopak na przekór swojej niemocy postanowił wracać…

Po lekturze pierwszego tomu nie spieszyło mi się zbytnio do poznawania dalszych przygód Bastarda. Wydaje mi się, że spowodowane jest to dość spokojnym zakończeniem, jakim autorka uraczyła nas w pierwszym tomie trylogii. Na jego podstawie może się wydawać, że tego, co wydarzyło się dalej, można się było domyślać… ale tylko pozornie. Tak naprawdę, nikt nie jest bowiem w stanie określić, w jaką stronę Hobb pokierowała dalszymi losami swojego protagonisty. To, co uważaliśmy za zakończone lub po prostu, częściowe rozwiązanie wcale takie nie jest. Zdrada coraz mocniej zaciska się wokół Koziej Twierdzy i królewskiego tronu, a w samym środku tego wszystkiego ponownie znajdzie się Bastard. Dlatego, chociaż biorąc powieść do ręki — nie miałam zamiaru czytać jej od razu, a już na pewno nie w takim tempie. Miałam tylko zajrzeć do pierwszego rozdziału, ale jak się łatwo domyślić – zostałam dotąd, dopóki nie przeczytałam ostatniego zdania. A i to nie wiele pomogło, ponieważ ten tom mocno rozbudził mój czytelniczy „apetyt” na historię, jaką stworzyła Robin Hobb. Pisarka po prostu bezceremonialnie porywa do swego świata już od pierwszej strony.

Akcja także i w tym tomie nie należy do zbyt dynamicznych, czy gwałtownych. Jak więc łatwo się domyślić, niewiele ma w sobie niespodziewanych zwrotów akcji, które mogłyby, chociaż na chwile podkręcić tempo. Jednak nie można powiedzieć, aby oznaczało to monotonność,
ponieważ mimo tego kolejne strony pochłaniały się w naprawdę rekordowym tempie. Wszystko dzięki temu, jak umiejętnie autorka przeprowadza nas przez kolejne etapy dworskich i nie tylko, intryg. W jak zwiły oraz tajemniczy sposób ukierunkowuje czytelnika na rozwiązania poszczególnych wątków, a co śmieszniejsze zawsze na koniec okazuje się, że zakończenie należy do tych najprostszych i wydawałoby się,
również najoczywistszych. Innymi słowy, mówiąc Hobb miesza równo w głowie czytelnika, ale właśnie dzięki temu od powieści nie sposób się oderwać.

Zakończenie Królewskiego skrytobójcy pozostawia po sobie ogromny niedosyt i niesłychaną chęć na dalszego zgłębianie tej historii.
Dlatego tym bardziej cholera mnie strzela, że nie mam od razu pod ręką kolejnego, a co najważniejsze, finałowego już tomu trylogii.
Chęć poznania zakończenia tych wydarzeń jest naprawdę przeogromną pokusą.

Gorąco zachęcam do zapoznania się z trylogią Skrytobójcy. Zwłaszcza jeśli uwielbiacie fantastykę równie mocno, jak ja. Naprawdę warto! Jeszcze raz – polecam!

krolewski skrytobojca

 

Dodaj komentarz