Pierwszą pozycją z tegorocznego planu sięgnięcia po twórczość Lema jest „Śledztwo”, rzecz nietypowa, bo kryminał. Chociaż nie do końca.

Utrzymana w konwencji znanej z książek Agathy Christie powieść przenosi nas do Wielkiej Brytanii, gdzie zachodzą dziwne wypadki. Otóż zwłoki zaczynają się poruszać i znikać. Policja wzywa na pomoc naukowców, by wyjaśnić tak niespodziewane zajścia. W powieściach kryminalnych szukamy wszak sprawcy i racjonalnego wytłumaczenia.
Tu pokazuje się lemowska finezja – w gatunku najbardziej racjonalnym z możliwych umieszcza zagadkę na pierwszy rzut oka mająca korzenie w czymś niewyjaśnionym, nadprzyrodzonym. Naukowiec – statystyk próbuje wyjaśnić problem zestawianiem różnych przedziwnych danych, konstruując hipotezy, które generują więcej pytań. Trochę tak ze statystyką jest, że korelacje można znaleźć wśród niepowiązanych zjawisk, przez co Lem paradoksalnie – wszak znany jest jako twórca fantastyki naukowej, więc opartej na racjonalności – jawi się tu jako obrońca ducha, wykazując płonność (w niektórych przypadkach) dążeń nauki, pokazując, że są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom. Krytyka dziewiętnastowiecznego szkiełka i oka rozwinie się później w monologu Scissa. Problem w tym, że ta obrona nadnaturalności nie dość że nie prowadzi donikąd, to jeszcze sama w sobie jest niepełna, sprzeczna i jakby niedookreślona. Ale może jest tak, jak w tym celnym spostrzeżeniu, że każdy ma w tym układzie swoją rolę, policjant nie może w jej ramach szukać nieracjonalnego wytłumaczenia, zawsze musi szukać sprawcy, policja jako taka nie zmieni swojego sensu i istoty działania.

Dość zaskakującym elementem dla mnie było budowanie atmosfery niepokoju. Chociaż „Niezwyciężonego” czytałem już jakiś czas temu, tu Autor zadziwia zagęszczeniem środków, które nie pozwalają bezpiecznie osadzić czytelnikowi treści w przewidywalnych i stabilnych ramach. Wszystko co obserwuje policjant Gregory wytrąca nas z równowagi – począwszy od „nawiedzonego” domu, przez schulzowskie labirynty sklepów i witryn, upiorne spotkanie z lustrzanym doppelgangerem, „grabowskie” pociągi i dziwnego pasażera, kafkowskie nocne wizyty przełożonego, senny koszmar który nieledwie jest jawą, manekiny, które powracają… Sam Główny Inspektor spekulując o wpływie mgły jawi się trochę jak mistrz wtajemniczający ucznia.

Samo śledztwo… nie ma tu łatwego (jakiegokolwiek) rozwiązania, mnożą się pytania, zeznanie policjanta na łożu śmierci potwierdza podejrzenia czytelnika, ale wnosi tylko więcej grozy. Można odnieść wrażenie, że sama droga dochodzenia do odpowiedzi jest tu ważniejsza, wyrastając w filozoficzne rozważania.

Prawdziwa uczta dla czytelnika – bardziej dla miłośnika weird fiction, niż klasycznych kryminałów.

Ikona wpisy pochodzi ze strony:http://wyborcza.pl/7,75410,22222822,orlinski-pan-lem-nasz-sasiad-marzyl-o-wzieciu-kredytu-domku.html

 

 

Dodaj komentarz