Są takie książki, które zaciekawią czytelnika już po kilku minutach od przeczytania fragmentu. Tak było ze mną, kiedy Autorka przesłała mi kawałek tekstu Tylko żywi mogą umrzeć. Zaintrygował mnie tytuł, a potem już przepadałam. Dlaczego? Hmmh… zaraz Wam opowiem. Dodam, że jestem jednym z patronów książki, więc tym bardziej Wam ją polecam! Wstyd mi jednak, że moja recenzja tak późno się pojawia, ale siły wyższe wygrały. Studia i praca na pełny etat, plus dodatkowo brak laptopa, który siedzi w serwisie. Ale nic, przejdźmy do rzeczy miłych
Tessa nie ma nudnego życia, bo każdy jej dzień przynosi nowe przygody, nowe wyzwania. Za dnia jest zwykłą dziewczyną pracującą w barze, zaś po zmierzchu zmienia się w pogromczynię demonów. Lubi to co robi, bo zastrzyk adrenaliny jaki przy tym dostaje, jest niewiarygodny. Pewnego dnia dostaje informacje, że świat czeka zagłada, a ona jest jedną z osób, która może temu zapobiec. Z początku podchodzi do tego z dystansem, bo nie wie czego się spodziewać, lecz później wciąga się w tę grę na maksa. Całkiem przypadkiem poznaje Killiana, którego już na samym początku skreśla wielką czarną krechą, ale po pewnym czasie zaczyna zmieniać zdanie na jego temat, kiedy poznaje go bliżej i zaczyna czuć z nim pewnego rodzaju więź. Poniekąd są do siebie podobni.
„Wysiadłam z samochodu, z impetem zatrzaskując drzwi.
– Znowu foch? – Oparł rękę na dachu.”
Kiedy zaczęłam swoją przygodę z tą książką, nie spodziewałam się takiego „giganta” jeśli chodzi o mieszankę gatunków literackich. Jest tutaj duuużo fantastyki, horroru, ale największym zaskoczeniem dla mnie była ogromna dawka humoru. Pomyślicie, że taki zabieg nie może się udać i nie wyjdzie to dobrze, ale uwierzcie mi – wyszło mega dobrze! Nie wiem jak, ale Pani Foryś ma asa w rękawie i wie, jak go użyć.
Książkę czytamy z perspektywy Tessy, co uważam za bardzo dobry pomysł, bo w sumie cała historia obraca się wokół niej, więc to że wiemy, co jej w głowie siedzi, idealnie wpasowuje się w lekturę. Pani Foryś budowała napięcie już od samego początku i tak pozostało do ostatniej strony. Jestem fanką fantastyki, wszelkiego rodzaju demonów i innych stworzeń, więc tym bardziej ta powieść wpasowała się w mój gust czytelniczy.
Pokochałam też bohaterów, zwłaszcza jednego – Killiana! Tessa, mimo kilku sytuacji, w których w prawdziwym życiu pewnie ukręciłabym jej głowę, też wykreowana była w bardzo ciekawy sposób, ale jednak to On skradł moje serce. Ta prostota, a zarazem zadziorność zmiękczały moje serce z każdą stroną.
„- Przestań jeść te świństwa. Wszędzie zostawiasz mnóstwo okruchów! – krzyknęłam na Killiana, gdy sięgnął do schowka po kolejną paczkę ciastek. – Będziesz to sprzątał. Zobaczysz.
– Przesadzasz. Raz mi się wysypało. Raz! Bo weszłaś w zakręt jak jakaś…
– W pościeli też pełno tych małych paskudztw! – przerwałam mu. – Gdzie się nie obrócisz, tam zostawiasz po sobie ślad!
– Aha – wymruczał, rozrywając opakowanie.
– Jak nie kawałek kruszonki, to jakaś czekolada!
– Aha.
– Co? Nic nie powiesz? – zapytałam rozjuszona. – Tylko będziesz tak przytakiwał i głupkowato się uśmiechał?
– Aha.”
Fabuła może i podobna do innych powieści z gatunku urban fantasy, ale jednak w innych nie ma tego humoru, co moim zdaniem powala inne na łopatki:) Ojjj Autorko! Widać, że poczucie humoru i cięte riposty to Twój konik:) ale to dobrze, bo nie każdy potrafi stworzyć historię, wplatając w nią kilka zabiegów. A wątek miłosny był niesamowity. Nie było nudy, wręcz przeciwnie, potyczki słowne tych dwojga zakochanych były przesłodkie!
Podsumowując, ta książka wymiata, i wcale nie chodzi mi o kurz spod szafy, ale tak po prostu, po ludzku wymiata. Jest wszystko, czego chciałam i czego (poniekąd) oczekiwałam po lekturze. Tak naprawdę, to od samego początku czułam, że podczas mojej przygody czytelniczej, ta książka będzie czymś więcej, niż tylko kolejną historią o demonach i siłach nadprzyrodzonych.
Czy polecam? Oczywiście!
Czy czekam na kolejną część? No jasne!
Czy przeczytam inne książki Autorki? Bez dwóch zdań!