Po całkiem udanej „Przeszłości, która nadejdzie” Bryan Singer – ojciec chrzestny serii o X-Menach częstuje Nas kolejną, szóstą już odsłoną filmów o przygodach dzielnych mutantów. Tym razem Profesor Xavier i spółka muszą stawić czoła najstarszemu i najpotężniejszemu z nich. Na papierze X-Men: Apocalypse miało dawać widzowi jeszcze więcej akcji, nowych bohaterów, emocji i zwrotów fabularnych. Po seansie śmiało mogę powiedzieć – owszem, tak było! No ale jak to ostatecznie współgrało jako całość? Otóż to już całkiem inna para kaloszy.

Ten, kto został po napisach końcowych na „X-Men: Przyszłość, która nadejdzie” wiedział gdzie i kiedy rozpoczęła się geneza tytułowego antagonisty bezpośredniej kontynuacji serii. Tak samo, jak ta krótka scena, tak i otwierająca X-Men: Apocalypse rozgrywała się około 3800 lat p.n.e. w Starożytnym Egipcie. Bryan Singer w jednym z lepszych fragmentów filmu sprawnie zobrazował Nam świat pod jarzmem potężnego En Sabah Nura (zwanego dalej Apocalypse). Dowiadujemy się tam o sabotażu wymierzonym w fałszywego bożka i o zdradzie która wyłączy go z gry aż do teraźniejszości, tej filmowej – czyli do lat osiemdziesiątych.

X-Men-Apocalypse-Trailer-Egypt

Tyle o fabule. Nowi X-Meni to przede wszystkim nowi bohaterowie. Tych nie brakuje, ale niestety tylko kilku z nich tak naprawdę dało się oglądać. Psylocke – wielki zawód, Storm – dupy nie urywa, ale mogło być gorzej, Angel – 3x nie… ogólnie sporo postaci, na które bardzo liczyłem to rozczarowania. Aktorzy nie przekonują, a ich obecność, mimo iż fabularnie istotna (w końcu wyżej wymienieni to trójka z czwórki Jeźdźców Apocalypsa) ogranicza się do paru kwestii i kilku krótkich scen walki, no… Psylocke robi jeszcze za środek transportu. Na szczęście, są i plusy. Pierwszym z nich jest Jean Grey (grana przez Sophie Turner, czyli aktorkę wcielające się w Sanse Stark w „Grze o Tron”), która fajnie sprawdza się w roli zagubionej, wyobcowanej, tłumiącej i do końca nieświadomej swojej potęgi przyszłej Marvel Girl. O ile w popularnym serialu HBO jej postać irytuje mnie do białej gorączki, tak tu ją polubiłem. Nie szarżuje, nie odkrywa wszystkich kart naraz i jest stonowana, a przy tym bardzo autentyczna w skądinąd trudnej roli. Drugim plusem, jeśli chodzi o nowych bohaterów jest Cyclops. W filmie jesteśmy świadkami jak młody uczniak Scott Summers odkrywa dopiero swoje zdolności. Wypada to całkiem zabawnie, a aktor świetnie spisał się jako jeszcze nieopierzony członek przyszłych X-Menów. W sumie bardziej przypomina cwaniaczka w szkolnej bejsbolówce, niż nudnego bohatera, którego znamy jeszcze ze starej trylogii. No ale największy plus wędruje do Kurta Wagnera, czyli Nightcrawlera. Ta postać jest świetna! Komiczna, naturalna, a momentami bohater jest tak nieporadny i uroczy, że aż mamy ochotę go przytulić i powiedzieć: wszystko będzie dobrze. Kodi Smit-McPhee jako Nightcrawler dodaje od siebie dużo pozytywnych emocji, lekkości i luzu, który temu filmowi był bardzo bardzo potrzebny.

X-Men-Apocalypse-Trailer-1-Cyclops

Polscy widzowie z pewnością ucieszą się na wieść, że część akcji rozgrywać się będzie w Polsce, ba, nawet usłyszymy Fassbendera dzielnie władającego naszą ojczystą mową. Tu jednak radość się kończy, bo o ile pewnie dla fanów z innych krajów nie będzie to tak istotne, tak dla Polaka te sceny będą wywoływać raczej zakłopotanie i uśmiech politowania. Dlaczego? Już wyjaśniam. Pierwszy zgrzyt następuje, gdy widzimy Michaela Fassbendera w stroju robotnika pracującego w czymś, co przypomina stocznie, oczywiście, nie byłoby problemów, gdyby nie fakt, że akcja rozgrywa się w… Pruszkowie. Na to jednak możemy przymknąć oko, bo ani nie jest do końca wyjaśnione, gdzie konkretnie zatrudnił się Magneto, ani nie jest to też aż tak istotne. Jeszcze gorzej sprawy się mają, kiedy zaangażowani do odegrania scen w Polsce statyści, zaczynają mówić po polsku. O ile do Fassbendera, który kaleczy strasznie nie mam pretensji, w końcu jest głównym bohaterem i po prostu chcąc nie chcąc mimo akcentu musiał się nauczyć paru zdań w trudnym do nauczenia języku, o tyle nie rozumiem, dlaczego twórcy nie mogli zatrudnić na potrzeby tych scen statystów mówiących po polsku, a przynajmniej brzmiących przy tym w miarę autentycznie. W ogóle na sali kinowej, mimo iż w Polsce rozgrywały się chyba najbardziej wstrząsające, dramatyczne i emocjonalne sceny, częściej było słychać śmiech, niż przejęcie albo wzruszenie. Trochę słabo to wyszło.

michael-fassbender-as-magneto-in-x-men-apocalypse_copy

Fabularnie film ma swoje wzlotu i upadki. Pierwsza część, gdy poznajemy nowych bohaterów, a Apocalypse kompletuje swoich Czterech Jeźdźców – wypada bardzo dobrze, natomiast druga, gdy akcja paradoksalnie zaczyna się rozpędzać – sprawia już dużo gorsze wrażenie. Zbyt dużo łez, zbyt dużo patetyczności i zbyt dużo banału, no i tradycyjnie festiwal CGI. Innym kryterium, jaki możemy przyjąć dzieląc film na części jest część do pojawienia się Quicksilvera i po pojawieniu się Quicksilvera.

A skoro już o nim mowa. Tak! Po raz kolejny Evan Peters kradnie wszystkim show. Tak jak w krótkiej scenie w „Przeszłości, która nadejdzie”, tak i tu w nieco dłuższej Quicksilver udowadnia, że spośród mutantów to właśnie on jest najbardziej cool. Nomen omen scena, która trwa w filmie 3-4 minuty, w rzeczywistości  była kręcona aż 1,5 miesiąca(!). Tak uśmiałem się ostatnio chyba na Deadpoolu, którego przywołanie w tym miejscu nie jest bezpodstawne. W końcu… Czy crossover postaci Quicksilvera i Deadpoola nie nie brzmi jak mokry sen fana kina superbohaterskiego?!

x-men-apocalypse-quicksilver-evan-peters

W rolę tytułowego Apocalypsa wcielił się Oscar Isaac. Tutaj większych pretensji mieć nie można… chociaż jeśli chodzi o charyzmę, to wypadł słabo w porównaniu do choćby Magneto. Śmiało można jdnak stwierdzić, że w odróżnieniu od filmów z Kinowego Uniwersum Marvela, w nowych X-Menach nie potraktowano antagonisty jako chłopca do bicia. X-Meni będą musieli się sporo napocić, aby móc z nim walczyć jak równy z równym.

Ostatecznie film bazuje na kilku filarach: charyzmie duetu James McAvoy – Michael Fassbender, paru udanie wprowadzonych postaci, no i na niektórych udanych fragmentach, z których scena z Quicksliverem bije wszystkie na głowę. Reszta jest milczeniem. Cieszy natomiast krótka sekwencja z udziałem Wolverine’a. Jest zdecydowanie najbrutalniejsza i najkrwawsza, co zdecydowanie napawa optymizmem na planowany solowy film z kategorią R.

639382_1.1

Pomimo że ogólnie film jako całość mnie nie przekonał i był dla mnie zwyczajnie mało inteligenty, to  należy jednak w całej serii o X-Menach docenić konsekwencje i umiejętne połączenie poszczególnych jej części. Z racji tego, że stara trylogia, a późniejsza „Pierwsza klasa” to dwa zupełnie dwie różne osi czasu (plus dochodzi jeszcze zabawa w cofanie się i powracaniu do teraźniejszości) widz może dostać niezłego mętliku i niemałego bólu głowy. Okazuje się jednak, że Fox tak jak i Marvel sprawnie buduje swoje uniwersum i wzorem Kinowego Uniwersum Marvela, tak i Uniwersum X-Men ładnie się uzupełnia i zazębia, płynnie łącząc i wyjaśniając wątki z epoki, kiedy w rolach Magneto i Xaviera królowali Stewart i Ian McKellen, z tymi gdzie pałeczkę przejęli McAvoy i Fassbender. I za to Bryanowi Singerowi i studiu Fox zdecydowanie należą się słowa uznania.

Za seans serdecznie dziękuję:

X-Men: Apoclaypse recenzja filmu X-Men: Apoclaypse recenzja filmu

X-Men: Apoclaypse recenzja filmu

Dodaj komentarz