Do lektury sekretnego dziennika Hendrika Groena podeszłam bardzo emocjonalnie. Temat, który podejmuje on w swoim intymnym i szczerym pamiętniku jest mi dość bliski – opiekuję się babcią chorą na Alzheimera – ponadto ta przejmująca książka wskazuje na to, jak smutne, ale i niekiedy optymistyczne może być zapatrywanie się na powolne popadanie w starczą demencję, fizyczne niedomagania i konfrontowanie się z faktem bliskiej śmierci. „Małe eksperymenty ze szczęściem” to zatem bezprecedensowa próba zmierzenia się z tematami tabu, o jakich we współczesnym świecie mówi się coraz bardziej otwarcie, ale bez popadania w patos i przytłaczający lęk przed tym, co może przytrafić się człowiekowi w ostatnim etapie życie.

W tej niezwykle ujmującej książce poznajemy sympatycznego, niespełna 84-letniego Hendrika Groena, który wraz ze swoim przebojowym przyjacielem Evertem i pozostałymi bliskimi mu pensjonariuszami, stara się, by jego ostatnie lata w domu spokojnej starości, położonego w północnej części Amsterdamu były jak najbardziej przyjemne. Choć czasami trudno mu zachować pogodę ducha w obliczu otaczającego go ponuractwa, bezradności i zmagania się jego najbliższych przyjaciół z chorobą fizyczną i psychiczną niezmiennie prowadzi swój sekretny dziennik. Z tej charakterystycznej, uroczej, pełnej ironicznego humoru opowieści wyłania się portret bohatera, który krytycznym okiem przygląda się współmieszkańcom, przyjaciołom, zespołowi zarządzającemu ośrodkiem i starości w ogóle. Wnioski, jakie wysnuwa podczas tych obserwacji, dobitnie podkreśla w zapisie z dnia 1 grudnia: Jeszcze tylko miesiąc i skończy się rok, i mój dziennik też dobiegnie końca. Wczoraj poczytałem sobie parę sporych fragmentów i stwierdzam z przykrością, że dużo jest o beznadziei. A przecież jednym z powodów, dla których w ogóle zacząłem pisać, była chęć przeciwstawienia się wszechobecnemu tutaj zgorzknieniu. Wbrew tym stosunkowo pesymistycznym rozpoznaniom, ową narrację Groena pozwoliłabym sobie podsumować trafnym spostrzeżeniem samego autora: Rzeczywistość taka już po prostu jest: smutna i okrutna, a przy tym często budząca śmiech.

W „Małych eksperymentach ze szczęściem” „pachnie” zarówno Ianem McEwanem, jak i Kenem Keseyem czy choćby Paolem Sorrentino. Podobnie, jak doskonały pisarz z Anglii w swoim „Amsterdamie”, tak i Groen w dzienniku porusza jeden z największych dylematów moralnych ludzkości, choć daleki on jest od nośnego ideowo moralizatorstwa w kwestii eutanazji. Ale nie tylko akt dobrowolnego poddania się uśmierceniu w obliczu nieodwracalnej niesprawności fizycznej i psychicznej jest problematyczny w tej książce. Autor niezwykle bezpośrednio mówi o wstydliwych procesach fizjologicznych dotykających jego samego i innych pensjonariuszy, o powolnym, acz nieuniknionym popadaniu w Alzheimera swojej przyjaciółki, ale także o potrzebie bezpieczeństwa, komfortu życia, o pragnieniu przyjaźni, miłości i zainteresowaniu ze strony rodziny. Z „Młodości” Sorrentino odnaleźć tu można słodko-gorzkie rozrachunki z przeszłością oraz obraz zmierzchu życia bez infantylizujących go sądów, gdzie bohaterowie – zwłaszcza Hendrik Groen i Evert – z dużą dozą autodystansu mierzą się ze starzeniem.

Ta tajemnicza ze względu na anonimową postać autora książka doskonale wpisuje się w ponowoczesny dyskurs o procesie starzenia się i umierania, dotąd izolowany i zamykany w szpitalach i różnego typu geriatrycznych ośrodkach. Owe „brzydkie” tematy, coraz częściej stanowiące trzon doskonałych fabuł czy uniwersyteckich dysertacji, muszą ówcześnie być szeroko i otwarcie dyskutowane ze względu na starzenie się społeczeństw, postępujący rozwój chorób – zwłaszcza neurologicznych i psychicznych – oraz fatalne warunki w ośrodkach dla osób starszych, o których coraz częściej się słyszy. „Małe eksperymenty ze szczęściem” nie tylko poruszają kwestię tabu, ale przede wszystkim są piękną i głęboko poruszającą opowieścią o przyjaźni i miłości – zdawałoby się – w tym wieku człowiekowi poskąpionych czy wręcz niedostępnych.

d_3622

 

Dodaj komentarz