Patent filmowy, w którym bohater utyka w pętli czasowej, jest stary jak świat i został już wykorzystany na wiele, różnych sposobów. Wydawałoby się, że po sukcesie takich filmów jak „Dzień Świstaka” czy „Happy Death Day” nic nie będzie mnie już w stanie zaskoczyć i zaangażować w oglądanie. Jednak wtedy przychodzi całkowicie znikąd serial „Russian Doll”, który swoją premierę na Netflixie miał 1. lutego 2019 roku i z pełną świadomością daje mi do zrozumienia: „Liczysz na wtórność? Przytrzymaj mi piwo”.

„Russian Doll” to historia Nadii Vulvokov, która w dniu swoich urodzin ginie w tragicznych okolicznościach. Jednak ku zdziwieniu głównej bohaterki, jej żywot nie kończy się na tym fatalnym wydarzeniu i chwilę później z powrotem ląduje na własnej imprezie urodzinowej. Serial składa się z ośmiu, około 25-minutowych odcinków, więc całkiem prawdopodobne jest to, że wiele osób obejrzało go jednym ciągiem. Wcale się nie dziwię, ponieważ ja zrobiłem podobnie. Dzięki temu, że otrzymujemy epizody o tak krótkim czasie, po zakończeniu każdego z nich, zżerała mnie ciekawość co się stało dalej, co zrobiła bohaterka i jak wyjaśnić te zjawisko, w które ona jest zamieszana. Ten ciągły niedosyt bardzo pozytywnie oddziałuje na widza, ponieważ nawet na chwilę nie odczuwa się nudy i nie czuje się potrzeby patrzenia na zegarek w oczekiwaniu na zakończenie epizodu. „Russian Doll” powinien być wyznacznikiem Netflixowej jakości pod względem ilości odcinków i kontentu, który one zawierają. Anulowane „The Punisher” czy „Iron Fist” przecież są najlepszym przykładem czym się kończy zapełnianie 13 odcinków niepotrzebnymi, przegadanymi i nużącymi scenami.

W „Russian Doll” ważną rolę pełni oczywiście pomysł na historię, którym jest wspomniana pętla czasowa, ale na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się główna bohaterka – Nadia Volvokov, grana przez Natasha Lyonne. Znana jest ona przede wszystkim z takich produkcji, jak „Orange Is the New Black” czy „American Pie”. Już w trakcie oglądania pierwszego odcinka „Russian Doll” byłem przekonany, że jest ona właściwą osobą do zagrania tej roli. Nie jest ona nijaka w swojej kreacji, ponieważ jej głos, aparycja, charyzma i poczucie humoru pozwoliły na zbudowanie Nadii jako interesującej, czasami niezrozumianej i tajemniczej postaci. Natasha Lyonne sprawdza się zarówno w scenach komediowych, jak i dramatycznych, a jej losy jako Nadii nie były mi obojętne, co było kluczowe w przypadku tak dużej roli. Ten serial bardzo umiejętnie balansuje na granicy lekkiej komedii, w której kolejne zgony głównej bohaterki są traktowane z przymrużeniem oka oraz dramatu, w którym poruszamy się po dość grząskich dla Nadii gruntach. Elementy dramatyczne dotyczą jej trudnego dzieciństwa, które było przepełnione problemami z matką, co niewątpliwie odcisnęło swoje piętno na psychice głównej bohaterki. Jest to o tyle ciekawy temat, ponieważ twórcy serialu jasno chcą dać do zrozumienia widzowi, że przeszłość w przypadku Nadii ma bardzo duże znaczenie i jest dla niej otwartą raną, która nie chce się zamknąć. Aż się prosiło, aby jeszcze bardziej pociągnąć ten temat i pokazać znacznie więcej flashbacków z dzieciństwa dziewczyny i zbudować pełny portret psychologiczny oparty na wcześniejszej relacji matka-córka. Tymczasem dostajemy tylko pojedyncze sceny i kilka rozmów Nadii, w których wspomina o swojej przeszłości. Tylko w tym aspekcie czuję mały niedosyt, ponieważ nie jest to w pełni domknięty wątek i na pewno wymaga on więcej czasu ekranowego. Może go otrzyma w drugim sezonie, jeśli takowy się pojawi? Mam taką nadzieję, bo powtórzenie w nim koncepcji pętli czasowej chyba nie będzie najlepszym pomysłem. Tematyka ciągłych śmierci Nadii budzi w niej frustrację, niezrozumienie całej sytuacji, ale również ciekawość. Tak jak stwierdziłem wcześniej, zostaje to często podane w humorystycznej formie. W podobny sposób ten wątek prezentuje się również w „Happy Death Day”, co w zupełności mi odpowiada, ponieważ lubię taki typ humoru, a imprezowy styl życia Nadii nie komponowałby się tak dobrze, gdyby do śmierci podchodziła ze strachem, który udzielałby się również widzowi i nastrajał go depresyjnie.

Niewątpliwie dużym punktem zwrotnym jest poznanie przez Nadię pewnego mężczyzny, którego imienia nie zdradzę, żeby uniknąć spojlerów. Dopiero z czasem, główna bohaterka dowiedziała się, dlaczego ich losy się splatają i jak mogą sobie wzajemnie pomóc. Trzeba przyznać, że ta relacja dość długo się docierała i na początku zdarzało się kilka scen czy dialogów, które wskazywały, że wprowadzenie do życia Nadii tajemniczego mężczyzny było dużym błędem, ponieważ nie można było wyczuć między nimi jakiejkolwiek chemii. Jednak z kolejnymi minutami, gdy ta dwójka przebywała razem na ekranie, coraz bardziej wyczuwałem zasadność ich spotkania. Ich relacja została poprowadzona na zasadzie kontrastów, które na pierwszy rzut oka wskazywały, że nie ma żadnej możliwości, żeby mogli znaleźć wspólną nić porozumienia. Całe szczęście, moje początkowe obawy odnośnie tego duetu były nieuzasadnione, bo oboje bardzo dobrze się uzupełniali, choć byli zupełnie różnymi osobowościami. Zabawa kontrastami w tej relacji była dla mnie kluczowa i praktycznie sama napędzała scenariusz i moje zainteresowanie kolejnymi odcinkami. Wcześniej wskazywałem podobieństwo konceptu pętli czasowej do „Dnia Świstaka” i „Happy Death Day”, ale w serialu można również znaleźć elementy kombinowania z linią czasową Nadii i spotkanego mężczyzny, co bardzo przypominało mi „Dark”, które jest jednym z najlepszych seriali ostatnich lat. Wszystko to łączy się w bardzo ciekawą całość, w której odkrycie zagadki związanej z pętlą czasową, w której utknęła główna bohaterka, jest tylko kręgosłupem całego serialu, ale to właśnie Natasha Lyonne nadaje mu kształt, dzięki swojej magnetycznej osobowości. Później również zostaje wprowadzony bardzo płynnie do historii wspomniany wcześniej mężczyzna, dzięki czemu nie uświadczymy tutaj znużenia jedną tematyką. W międzyczasie pojawia się wiele, interesujących dialogów dotyczących moralności, sensu życia czy problemów osobistych między Nadią, a mężczyzną, ale również z osobami znajdującymi się na drugim i trzecim planie. Nadia, która przez całe swoje życie prowadziła specyficzny styl funkcjonowania w społeczeństwie, teraz zdaje sobie sprawę, że nikt nie jest niezniszczalny i w życiu trzeba zwracać uwagę na każdy detal oraz na każdą, mijającą ją osobę.

„Russian Doll” to serial wykorzystujący znany i ostatnio popularny koncept osoby uwięzionej w śmiertelnej pętli czasowej. Jednak dzięki krótkim i zwięzły odcinkom, ciekawej przeszłości głównej bohaterki oraz dobremu castingowi udało się uzyskać mieszankę wręcz wybuchową, która jest przez 8 odcinków ciągle interesująca. Binge-watching w przypadku tego serialu to chyba dość pospolita praktyka i trudno się temu dziwić. Pierwszy sezon wydaje się być dziełem niemal kompletnym, choć zbyt powierzchownie przedstawione dzieciństwo głównej bohaterki i zbyt mało scenariuszowego szaleństwa pozostawia malutką rysę na mojej, ogólnej ocenie. Wydaję mi się, że potwierdzenie drugiego sezonu wydaje się być tylko formalnością, ale jednak chciałbym w nim zobaczyć już coś innej niż tutaj. Dlaczego? Potencjał konceptu pętli czasowej został już całkiem solidnie wyczerpany w sezonie pierwszym. Rozsądną decyzją mogłoby być zagłębienie się w przeszłość bohaterki i pokazanie jej relacji z matką na przestrzeni lat. A dlaczego by też nie zaangażować w to spotkanego w tym sezonie mężczyzny? Chciałbym, żeby ten wątek również miał swoją kontynuację, bo ich relacja zbudowana na zasadzie różnic jest całkiem przyjemna do śledzenia. A może twórcy serialu wpadną na jeszcze bardziej szalony pomysł, który wymyka się z jakichś ram nałożonych przez wyobraźnię? W sezonie pierwszym momentami takiego szaleństwa właśnie zabrakło, ale kompletnie nie przeszkodziło mi to w czerpaniu ogromnej przyjemności z oglądania tego serialu. Ja chcę więcej!

Dodaj komentarz