Eleanor Shellstrop (Kristen Bell) budzi się w niebie i dowiaduje się, że umarła. Zostaje zaprowadzona do idealnej dzielnicy i swojego wymarzonego w domu, w którym poznaje swoją bratnią duszę, Chidiego, a jej opiekun, Michael, wyjaśnia, jak liczne dobre uczynki zapewniły jej wejście do Dobrego Miejsca.

Problem w tym, że Eleanor nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Dziewczyna bardzo szybko orientuje się, że zaszła jakaś wielka pomyłka, a ona sama, ze swoimi złymi nawykami i okropnym charakterem, zdecydowanie powinna trafić do Złego Miejsca, a nie Dobrego. Od czego jednak ma się bratnią duszę, zupełnym przypadkiem będącą za życia wykładowcą etyki? Chidi z pewnością pomoże Eleanor stać się lepszą, żeby zasłużyć na Dobre Miejsce.

Ten plan nie może pójść źle.

Za „Dobre miejsce” zabrałam się zasadniczo z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest grająca główną rolę Kristen Bell. Drugi z kolei związany jest z moim prywatnym problemem z serialami. To nie tak, że ja nie lubię seriali. Ja się po prostu bardzo szybko nudzę i mało który jestem w stanie obejrzeć do końca, poza tym wyniosłam z pracy zwyczaj multizadaniowości i po prostu nie potrafię obejrzeć na raz odcinka serialu, bo wyłączam go po drodze po sto razy, by zająć się innymi rzeczami. Dwudziestominutowe odcinki „Dobrego miejsca” były więc dokładnie tym, czego mi potrzeba – nie zdążysz dobrze wkręcić się w odcinek, a on już się kończy. Nie nudzi, nie smęci, nie sprawia, że mam ochotę go zatrzymać i zająć się przeglądaniem Aliexpress w poszukiwaniu opaski z kocimi uszami. Ma, jak dla mnie, długość idealną.

Format serialu jest, jaki jest, i z pewnością dwudziestominutowe odcinki sprawiają, że fabuła nie jest ani specjalnie głęboka, ani przesadnie skomplikowana. Ale przecież już po samym opisie widać, że nie mamy do czynienia z serialem psychologicznym czy dramatem, a raczej komedią nastawioną na dawanie jak największej ilości rozrywki. I pod tym względem „Dobre miejsce” sprawdza się idealnie. Fabuła każdego odcinka jest spójna i sensowna, utrzymuje zainteresowanie widza od początku do końca, a właśnie ta długość odcinków pozostawia nas z lekkim niedosytem – co będzie dalej? Jak to się wszystko skończy?! Może dlatego ani razu nie miałam ochoty zostawić tego serialu i do niego nie wracać.

Skoro jesteśmy już przy fabule, chciałabym dodać, że jestem nią naprawdę oczarowana. Oglądając początkowe odcinki „Dobrego miejsca”, można odnieść wrażenie, że twórcy będą ten temat eksploatować w nieskończoność. Eleanor będzie próbowała dostosować się do Dobrego Miejsca, Chidi będzie jej w tym pomagał, Michael będzie coś podejrzewał, bo z Eleanor co chwila będzie wychodził jej paskudny charakter i będzie robiła coś głupiego, i tak dalej. Można bawić się w kotka i myszkę bez końca, prawda? Otóż nie. Koniec pierwszego sezonu funduje widzom plot twist, który całkowicie zmienia reguły gry. Drugi sezon jest już zupełnie odrębną historią, z tymi samymi bohaterami wprawdzie, ale mającymi już inne priorytety i większe rozeznanie w tym, co się wokół nich dzieje. A trzeci sezon, który emitowany jest obecnie, znowu to wszystko stawia na głowie. Kiedy myślę już, że wiem o fabule wszystko i że nic więcej mnie nie zaskoczy, twórcy znowu to robią. Znowu serwują plot twist, który sprawia, że na kolejny sezon czeka się jeszcze bardziej niecierpliwie.

Poza tym jest naprawdę rozrywkowo i bardzo humorystycznie, i spora w tym pewnie zasługa aktorów. Bohaterka grana przez Kristen Bell jest cudownie sarkastyczna i ironiczna, a w dodatku przechodzi naprawdę naturalną, wiarygodną przemianę na przestrzeni tych trzech sezonów. Partneruje jej William Jackson Harper grający Chidiego Anagonye – sympatycznego profesora etyki, który chętnie pomaga Eleanor stać się lepszym człowiekiem, ale który ma jeden zasadniczy problem: całkowity brak decyzyjności sprawiający, że kwestia wyboru smaku lodów urasta do rangi dramatu egzystencjalnego. Poza nimi głównymi bohaterami są także Tahani Al-Jamil (Jameela Jamil), stylowa celebrytka, która zna wszystkich, a jednak całe życie spędziła w cieniu swojej cudownej starszej siostry, oraz Jianyu Li (Manny Jacinto), bratnia dusza Tahani i buddyjski mnich ze złożonymi ślubami milczenia, który… wkrótce okazuje się kimś odrobinę innym. Nad tym stadkiem czuwa Michael (Ted Danson), opiekun dzielnicy, wraz ze swoją wszechwiedzącą asystentką Janet (D’Arcy Carden). Relacje między tymi bohaterami są świetne, mają mnóstwo chemii i chociaż na pierwszy rzut oka do siebie nie pasują, idealnie się dopełniają. Tarcia między nimi są nieuniknione, a to wszystko sprawia, że cały serial ogląda się jeszcze lepiej. Poza tym „Dobre Miejsce” ma też świetne role epizodyczne, wśród których moją ulubioną jest rola Adama Scotta jako demona Trevora. Przez te trzy sezony naprawdę można zżyć się z nimi wszystkimi i zacząć im mocno kibicować, bo mimo wszystkich dziwactw, nie sposób ich nie polubić, nawet zadzierającej nosa Tahani.

Czy „Dobre miejsce” ma więc jakieś wady? Pewnie nie spodoba się tym, którzy generalnie nie przepadają za podobnym formatem: krótkimi odcinkami nastawionymi raczej na humorystyczne scenki niż zgłębianie psychiki bohaterów (chociaż i to się zdarza). Poza tym ma jednak świetną, zmienną i momentami zaskakującą fabułę, którą opowiadają dobrze dobrani aktorzy. Może ostatnie dwa odcinki trochę straciły rozpęd, ale tłumaczę to sobie środkiem sezonu i wierzę, że ten serial jeszcze nie raz mnie zaskoczy.

Czego wszystkim widzom życzę, dlatego z całego serca „Dobre Miejsce” polecam.

Za możliwość obejrzenia dziękuję zazyjkultury.pl i netflix

Ludka Skrzydlewska

Dodaj komentarz