Pamiętacie jeszcze Sabrinę, nastoletnią czarownicę z lat dziewięćdziesiątych? Komediowy serial o dziewczynie, pół-śmiertelniczce i pół-czarownicy, jej ciotkach i gadającym kocie, którzy przeżywali swoje mniej i bardziej magiczne przygody? Tak?

No to zapomnijcie szesnastolatkę, której matka była śmiertelniczką, ojciec zaś czarownikiem. W dniu swoich urodzin Sabrina ma przejść rytuał tak zwanego czarnego chrztu…by zostać w pełni czarownicą: otrzymać potężne moce, ale i ogłosić tym swoją przynależność do Kościoła Nocy. Ponieważ jednak wiąże się to z porzuceniem życia śmiertelniczki, Sabrina ma wątpliwości – nie chce zostawiać chłopaka i przyjaciół…

Na pierwszy rzut oka opis fabuły może wydawać się podobny do starej wersji serialu, w której Salem był czarownikiem ukaranym przemienieniem w gadającego kota i jednym z głównych elementów humorystycznych. Różnica jednak tkwi w samym wykonaniu. Chilling Adventures of Sabrina nie jest serialem komediowym i pewnie nie spodoba się przynajmniej części fanów starej wersji. Jeszcze zanim obejrzałam całość, sporo czytałam na temat jego podobieństw do komiksowego pierwowzoru i mrocznego klimatu. Czy więc tak było naprawdę?

Z pewnością po klimacie oczekiwałam więcej, niż dostałam, może dlatego, że przez te szumne zapowiedzi moje oczekiwania były nieco zawyżone. Owszem, serial jest klimatyczny i mroczny, poważniejszy i nieco horrorowaty. Momentami jest jednak także trochę infantylny, być może z tego powodu, że jego główni bohaterowie to jednak nastolatkowie. Po obejrzeniu całości trochę ciężko mi ocenić, dla jakiego rodzaju widowni jest on tak naprawdę przeznaczony: dorosły widz może czuć się zmęczony przewijającym się przez wszystkie odcinki wątkiem nastoletniego romansu, dla przynajmniej części nastolatków z kolei niektóre sceny mogą być zbyt drastyczne. Klimat moim zdaniem rzeczywiście jest niezły: spora w tym zasługa scenografii i oświetlenia, dzięki którym nawet zwykłe wnętrze kopalni może się wydawać niepokojące. Momentami jednak nawet klimat nie mógł uratować całości, jeśli fabuła dostawała lekkiej zadyszki.

Zdaję sobie sprawę – i poczytuję niejako za zaletę – że całość fabuły dążyła do rozwiązania w finałowym odcinku, a większość wątków była z nim powiązana i całkowicie uzasadniona. Z drugiej niestety strony miałam wrażenie, że niektórych z nich spokojnie można by się pozbyć i serial specjalnie by na tym nie ucierpiał (jak na przykład w przypadku odcinków o demonie snu czy całej sprawie związanej z kopalnią – ich wynikiem było lekkie popchnięcie jednego wątku do przodu, co naprawdę można było zrobić szybciej i efektywniej), a fabuła była niepotrzebnie trochę przeciągnięta. Mimo wszystko całość pozostawiła po sobie pozytywne wrażenia. Owszem, zdarzały się nudniejsze momenty, owszem, spodziewałam się po klimacie nieco więcej – ale i tak było satysfakcjonująco.

Częściowa w tym zapewne zasługa grającej tytułową rolę Kiernan Shipki. Cieszę się, że rolę nastolatki wreszcie dostała aktorka, która rzeczywiście na tę nastolatkę wygląda i nawet nią jest. Pomijając irytujący wątek romansowy, postać Sabriny jest naprawdę ciekawa. Dziewczyna mimo młodego wieku jest pewna siebie i zdecydowana, a nawet jeśli wydaje się nie wiedzieć, czego chce, w związku z czarnym chrztem, to tylko dlatego, że tak naprawdę to wie, ale otoczenie wywiera na niej presję. Jest przywiązana do swoich przyjaciół i gotowa na wiele, by ich ochronić. Przede wszystkim jednak jest ciągle nastolatką, która w pierwszym sezonie, a zwłaszcza jego finale, przechodzi stopniowo przez proces dojrzewania. Momentami niesłychanie irytująca, zwłaszcza gdy upierała się przy swoich całkowicie nietrafionych decyzjach, zarówno jako postać, jak i aktorka grająca jej rolę, była jednak całkiem niezła.

Jeśli chodzi o bohaterów pobocznych, tutaj miałam mieszane uczucia. Świetnej roli Michelle Gomez – uwielbiałam każdą scenę z tą postacią – można przeciwstawić najbardziej moim zdaniem denerwującego bohatera całego serialu, granego przez Rossa Lyncha Harveya Kinkle. Ten chłopak przez cały serial nie zrobił ani jednej sensownej rzeczy. Irytował również nieco fakt, że obydwie przyjaciółki Sabriny koniecznie musiały być takimi specjalnymi płatkami śniegu, i dużo lepiej oglądało mi się sceny z towarzystwem z Akademii Czarownic (mam nadzieję na więcej ich w kolejnym sezonie). Sporym rozczarowaniem natomiast była dla mnie postać Salema – przełknęłam fakt, że w tej wersji nie gadał, w końcu konwencja na to nie pozwalała, podobał mi się też sposób, w jaki wprowadzono go do serialu, ale… kompletnie nie wykorzystano jego potencjału. Kot pojawił się raptem parę razy i tylko raz, jeszcze w pierwszym odcinku, rzeczywiście przydał się bohaterce.

Chilling Adventures of Sabrina, mimo pojawiających się miejscami dłużyzn, oglądało się całkiem dobrze. Serial z pewnością ma potencjał, ma klimat, który warto utrzymać albo wręcz pogłębić, co nie jest wykluczone, znając rozwiązanie finału pierwszego sezonu. Ma też młodych, obiecujących aktorów, którzy mają szansę rozwinąć się w kolejnych odcinkach. Na tle innych premier ostatnich miesięcy moim zdaniem wyróżnia się pozytywnie. Nie jest to może rewolucja na miarę tego, czego spodziewałam się po zapowiedziach, ale warto mu dać szansę. Już niedługo, bo w kwietniu 2019, pojawić ma się drugi sezon serialu, i myślę, że warto go śledzić i zobaczyć, jak rozwinie się fabuła. Bo póki co jest nieźle, ale może być lepiej, za co trzymam kciuki.

Ludmiła Skrzydlewska

Dodaj komentarz