Często interesujący efekt przynosi twórczość literacka wygenerowana przez uznanych reżyserów filmowych. Przykład włoskiego filmowca Paolo Sorrentino, który postanowił ku zaskoczeniu swoich odbiorców, przedzierzgnąć się w literata, tylko tę konstatację potwierdza. Udana to – i miejmy nadzieję – nie chwilowa konwersja, bo zarówno w filmie, jak i na literackim poletku reżyser ma nam coś istotnego do zakomunikowania. W naszej rodzimej kulturze również można twórców oscylujących na granicy literatury pięknej i filmu wskazać – choćby w postaci Jana Jakuba Kolskiego, autora może nie wybitnych, lecz całkiem przyzwoitych powieści Dwanaście oddechów, Egzamin z oddychania czy wydanego ostatnio Lasu, 4 rano.

Trudno w Młodości Paolo Sorrentino (podobnie zresztą jak w przypadku pisarstwa Kolskiego) doszukiwać się znamion arcydzieła, lecz z pewnością poprzez podejmowaną problematykę ta mini powieść (także i film) posiada swój niemożliwy do zanegowania ciężar. Nadmienić jeszcze należy, iż literacki debiut twórcy wybitnego Wielkiego piękna stanowi zbeletryzowaną formę scenariusza filmu o takim samym tytule. Forma Młodości jest niezwykle – że tak się wyrażę – filmowa, bowiem struktura tekstu przemyślnie skonstruowana została wokół iście kinowych sekwencji. Czytelnik odnosi czasem wrażenie, że autor myśli jak filmowiec (co nie powinno dziwić), który pragnie zaaranżować i przygotować do uchwycenia okiem kamery pewną scenę, po której nastąpi kolejna. I kolejna… Nie ma się co dziwić i ubolewać nad faktem, że Sorrentino wybrał taki właśnie sposób konstrukcji powieści. Naiwny jest czytelnik, który oczekiwał u Włocha epickiego rozmachu na miarę Wojny końca świata Maria Vargasa Llosy.

Akcję powieści umiejscowił Sorrentino w luksusowym szwajcarskim kurorcie spa zamieszkiwanym przez bogatych próżniaków. Czytelnikom obytym z klasyką literatury od razu nasunie się skojarzenie z Mannowskim Davos, opisanym przez Niemca w Czarodziejskiej górze, od którego jednak Sorrentino się dystansuje. Sportretowani główni bohaterowie narracji – przyjaciele, Fred i Mick, pierwszy światowej sławy kompozytor, drugi wybitny reżyser, również spędzają wakacje w drogim, alpejskim kurorcie. I owo, z pozoru błogie lenistwo, przynosi w obydwu przypadkach słodko-gorzkie rozliczenie z przeszłością i jej ciągłe, podszyte lekką nostalgią przywoływanie. Minione żyje w reminiscencjach, lecz co ważne, w przypadku artystów z Młodości nie jest ono rozpaczliwą formą ucieczki przed dyskwalifikującą człowieka we współczesnej kulturze starością, a raczej próbą ocalenia tego, co w ich wspomnieniach pozostało. W tej kreacji dwóch twórców mających swoje najwybitniejsze osiągnięcia dawno za sobą zbliża się poniekąd Sorrentino do konstrukcji Jepa Gambardelli z Wielkiego piękna. I bynajmniej z tego zbliżenia się i analogii nie czyniłabym mu zarzutu. Tutaj też Sorrentino sprawnie portretuje szalenie jego zdaniem atrakcyjne postaci artystów-improduktywów. Podobnie jak Jep, także Mick i Fred, mężczyźni stateczni, obyci, pomimo wyraźnych oznak starzenia się bynajmniej nie rezygnują z życia, odcinając, na ile to możliwe, kupony od swojej mijającej z wolna sławy. Starają się żyć na maksymalnie w ich przypadku pełnych obrotach. Bo może być przecież jeszcze gorzej.

Postmodernistyczna kultura cierpi na brak uniwersalnego sensu lub – mówiąc inaczej – nadmiar sensów. W literackim debiucie Sorrentino niczym odprysk odbija się problem, z którego inny pisarz, Michel Houellebecq uczynił jeden z fundamentów swojej prozy. Idzie mi rzecz jasna o pożądanie młodości, kult pięknego ciała, które to przejawia się w powieści zachwytem nad ociekającą seksualnością, goszczącą w hotelu Miss Universe i jakąś hedonistyczną wręcz przyjemnością czerpaną z masaży. Gdzieś między spacerami i kąpielami przyjaciele rozprawiają na temat swoich fizycznych niedomagań. Ze świetnie napisanych dialogów Micka i Freda wyłania się obraz starości jako ciągłej walki z korodującą pamięcią, z flaczeniem ciała, impotencją i prostatą, a więc wizja jesieni życia daleka od popkulturowych konsumpcjonistystycznych wzorców hołubiących młodość. Stąd też lubieżność, a zarazem rezygnacja we wzroku Micka i Freda na widok jędrnego i proporcjonalnego ciała młodej modelki. Jest starość raczej skonceptualizowana jako totalny rozpad człowieka na poziomie fizycznym i duchowym. Ten pesymistyczny wydźwięk tekstu Sorrentino próbuje złagodzić lekkim humorem, który to humor dystansuje bohaterów od niechybnie czekającej ich erozji ciała i umysłu.

Sorrentino kreśli obraz zmierzchu życia daleki od infantylizującej to zagadnienie kultury masowej, nastawionej jedynie na permanentną konsumpcję. Jeżeli można tak powiedzieć, Włoch pokazuje starzenie się z klasą i sporą dozą autodystansu bohaterów. Tak więc panie Adamski[*], w moim odczuciu wstyd jest powiedzieć, że wymowa dzieła Sorrentino w swym przesłaniu odrzuca. Owszem, śmierć duszy i beznadzieja starości mogą doskwierać, mogą wręcz boleć i generować strach, lecz przykrywanie ich lukrem infantylnych popkulturowych, podszytych naiwnym świętoszkowatym optymizmem wizji może jedynie wzbudzać zażenowanie i wywoływać salwy śmiechu. Ja pesymizm Sorrentino kupuję w ciemno. Ot, życie – wypada rzec na koniec.

[*] Moja polemiczna aluzja do recenzji filmu znajdującej się na jednym z prawicowych portali. Link do niej znajduje się tutaj: http://wpolityce.pl/kultura/266481-mlodosc-wielka-brzydota-recenzja

mlodosc-b-iext29774113

Dodaj komentarz