Nie to, że chciałam sobie poczytać o umięśnionych mężczyznach i ten tego.
Nie, broń Boże. Ja chciałam o wyczerpującej pracy gubernatora i inwestycjach w nieruchomości. Tak, tak. Dostałam wszystko, czego chciałam, a nawet jeszcze więcej.
A tak na poważnie: warto zajrzeć do tej książki, bo chociaż autobiografia posiadająca 736 stron może odstraszyć, ta absolutnie nie powinna. Wręcz przeciwnie – należy potraktować ją jak lekturę obowiązkową dla wszystkich tych, którym się nie chce. Jako absolutnie motywujący
podręcznik co robić, aby od niczego dojść do wszystkiego. Co zrobić?
Otóż w języku polskim mamy takie cudowne słowo, które zobrazuje wszystkie rady Arnolda: zapier***.
I to ostro. Nie podoba się? W takim razie albo porzuć marzenia o sławie i pieniądzach, albo ożeń się z kimś nadzianym, kto załatwi ci
program w telewizji. O ciuszkach albo innych pierdołach. Czyżby przekaz był zbyt ostry?
Otóż taki musi być, bo droga do sukcesu jest twarda i nieustępliwa jak Terminator.
Nieprawdopodobnie prawdziwa historia życia Schwarzeneggera.
Zaczyna się ona na zabitej dechami wsi w Austrii, a kończy karierą gubernatora stanu Kalifornia. Opowieść ciągnie się od wielkich marzeń dziecka, które wraz z rodzicami i starszym bratem musiało kąpać się w jednej
wodzie, a w wieku czternastu lat pracowało fizycznie jak dorośli mężczyźni, aż do wielomilionowych kontraktów na filmy. Od podpatrywania obdarzonych wielkim sercem idoli, do zostania idolem tłumów. Od niepopieranych przez nikogo ćwiczeń fizycznych i wyrzeczeń,
po ożenienie się z piękną, ambitną dziewczyną z rodu Kennedych. Powiecie, kolejna historia z serii Od pucybuta do milionera.
Taki zwyczajny, amerykański sen? Żadna historia w stylu from zero to hero nie jest zwyczajna, a już na pewno nie taka, w której bohater nie jest nawet obywatelem amerykańskim. A gdy odnosi pierwsze międzynarodowe sukcesy w sporcie, nie zna nawet języka angielskiego.
Człowiek orkiestra: jest sportowcem, aktorem, biznesmenem i politykiem. Strzela, pakuje i maluje, choć podobno nie śpiewa.
Większość takich autobiografii piszą ghostwriterzy, ale jeśli chodzi o Schwarzeneggera, byłabym skłonna uwierzyć, że sam wystukał całe
siedemset stron.
Jak często powtarza, doba ma aż dwadzieścia cztery godziny, a człowiek potrzebuje sześć godzin snu. I nie musi się ze sobą nieustanie
pieścić.
W ramach diety piłem napój, który stanowił koszmarne przeciwieństwo piwa: były to same drożdże piwowarskie, mleko i surowe jajka.
Śmierdział i smakował tak paskudnie, że Albert się porzygał, gdy raz go spróbował. Ale ja wierzyłem, że napój działa, i może tak było.
Dzięki książce nabrałam prawdziwego szacunku do tego faceta, choć wcześniej kojarzyłam go tylko z mało ambitnym kinem.
To ewidentnie jeden z przedstawicieli tego typu mężczyzn, którzy nie oglądają się na innych (gatunek wymierający?).
W swojej książce za niepowodzenia nie obwinia praktycznie nikogo, oprócz siebie. Nie stara się również zbyt mocno się wybielać, otwarcie mówi: zawaliłem, ale spróbuję to jakoś naprawić. Nie ukrywa, że chciał sławy i pieniędzy. Nie ukrywa, że lubi baby. Nie ukrywa, że brał sterydy. Czasem grał zbyt ostro, ale wszystko
to pozwalało mu piąć się w górę.
Jedyne, co chciałem wiedzieć, to czy czołowi światowi zawodnicy biorą anaboliki. Dowiedziałem się tego, pytając znajomych w Londynie.
Nie zamierzałem startować w zawodach z gorszej pozycji. „Zrób wszystko, co można”, taką miałem zasadę. A ponieważ wtedy nie były jeszcze znane zagrożenia – badania nad efektami ubocznymi anabolików dopiero rozpoczęto – nie miałem czym się przejmować. Zresztą nie przejmowałbym się, nawet gdyby zagrożenia istniały. Narciarze zjazdowi i kierowcy Formuły i też wiedzą, że mogą zginąć, a mimo to startują w zawodach. Bo jeśli nie zginiesz, wygrasz. Poza tym miałem dopiero dwadzieścia lat i myślałem, że będę żył wiecznie.
Nie twierdzę, że zostałam wielką fanką Schwarzeneggera, ale zmotywował mnie do robienia brzuszków i przysiadów, a uwierzcie:
jest to gigantyczny wyczyn.
Co do samej książki, to trudno jednoznacznie ją ocenić.
Dla mnie zdecydowanie najciekawsza była na początku. Choć uwielbiam ciekawostki polityczne, cały fragment dotyczący jego kariery na tym polu bardzo mnie zmęczył. Nie należy go pomijać, ale dochodząc do tego momentu, trzeba uzbroić się w cierpliwość i duży zapas
herbatników.
Zwyczajnie dać się zainspirować. Ktoś mówi, że nie dasz rady spełnić swoich marzeń? Jeśli cię to wkurza, to po prostu rusz się i udowodnij,
że się myli. Brudnopis dał się ruszyć i nawet zaczął powieść… kolejną…
A Conan, ze względu na swoje barbarzyńskie podejście do życia, dostaje ode mnie 7 na 10 punktów.
Zawsze chciałem inspirować ludzi, ale nigdy nie zamierzałem być wzorem do naśladowania we wszystkim. Moje życie obfitowało w zbyt wiele
zwrotów i sprzeczności. Jestem Europejczykiem, który został amerykańskim przywódcą; republikaninem, który kocha demokratów; biznesmenem, który zarabia na życie, grając w filmach akcji; koszmarnie zdyscyplinowanym człowiekiem sukcesu, który nie zawsze przestrzegał dyscypliny;
specjalistą od sprawności fizycznej, który pali cygara; obrońcą środowiska naturalnego, który uwielbia hummery; zabawnym, pełnym dziecięcego
entuzjazmu facetem, który najbardziej zasłynął kasowaniem ludzi. Skąd ktoś miałby wiedzieć, czym się sugerować?
Recenzja ukazała się również na blogu Magazyn Opinii, na który serdecznie zapraszamy.
Ikona wpisu pochodzi ze strony:http://media.theiapolis.com/d4/hK0/i1ODP/k4/l1OS3/wZK/arnold-schwarzenegger-as-douglas-quaid-hauser.jpg