Nareszcie!

Dobrnęłam do połowy książki ,,Mroczne umysły” i mogę z czystym sumieniem oddać tę pozycję koleżance, a następnie wylać tu jad, który zdołałam nagromadzić podczas całej lektury. A drażniła mnie ona niemożebnie.

Akcja powieści rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. Młodzi ludzie umierają w zastraszającym tempie z nieznanych przyczyn. Garść tych, którzy przetrwali, ujawniają się moce psychokinetyczne – od poruszania przedmiotami za pomocą umysłu, przez wywoływanie
u drugiego człowieka omamów, po wzniecanie pożarów.
Moim pierwszym zarzutem jest konstrukcja fabuły. Wydaje się bardzo nieprzemyślana. Trudno uwierzyć w znieczulone społeczeństwo, które oddaje dzieci do obozów, a potem kompletnie traci nimi zainteresowanie. Nawet pomimo strachu – litości, to w końcu ich dzieci!

Nie jestem psychologiem, ale nawet ja wiem, że mało który rodzic pozwoliłby na coś takiego, podejrzewając, że prawdopodobnie nigdy już nie wrócą. Buntowano by się, protestowano przeciwko systemowi. Pytanie tylko, na ile mamy do czynienia z prawdziwymi ludźmi, a na ile z papierowymi zombie, które dla dobra fabuły przemilczą swoje najgłębiej zakorzenione uczucia. Nie wspominając już, że owe ,,leczenie choroby” naruszało podstawowe prawa człowieka. Ktoś powinien zainterweniować, nawet inne kraje. Z punktu widzenia prawa, łatwo było to przerwać. Skoro autorka pokusiła się już na robienie ,,poważnej” powieści, mogła chociaż sensownie wyjaśnić funkcjonowanie systemu.
Po drugie, nie znoszę wymuszania współczucia. Ukazywanie cierpień w obozach wydawało się bardzo na siłę, jakby próbowano nam powiedzieć: ,,Hej, widzisz? Oni mają supermoce… to wcale nie jest takie fajne! Zwykli ludzie są dla nich tacy okrutni!”. Na jednej z części okładki znajduje się informacja, że ta książka miała być początkowo prezentem dla kolegi autorki. To czuć, ten brak dopracowania.
Postacie niczym się nie wyróżniają, wszyscy strażnicy byli okrutni, ograniczeniu umysłowo i bezlitośni. O głównej bohaterce nie potrafię nic powiedzieć. Taka every-woman – była, bo była. Nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, ani empatii, ani złości, może czasem delikatną irytację.
Czytało się nawet lekko (nie mówię, że ciekawie), brak tu skomplikowanych zdań, chociaż niektóre wzbudzały politowanie.
Podejrzewam jednak, że to nie tyle kwestia tłumaczenia, co oryginału.

Ta książka się wybiła, bo ma okładkę i dobry opis. Właściwie, powiem bezdusznie, że to jedyne, co ma. Możliwe, że później akcja nabiera tempa, jednak nie zamierzam się o tym przekonywać. Mam trochę poczucie zmarnowanego czasu, ani to ciekawe, ani mądre.
Trochę przykre, że taka słabizna utrzymuje się na półkach Empiku przez długie tygodnie, a ambitniejsza lektura pozostaje zakurzona w kącie…

url

Dodaj komentarz