COŚ NA KSZTAŁT MAGII
Oglądając takie filmy, jak „Toy Story 3”, „Wielka szóstka” czy „Lego Batman: Film” można odnieść wrażenie, że twórcy kina familijnego coraz częściej – zamiast skupiać się na odbiorcy dziecięcym – robią wszystko, by to rodzic nie zasnął w kinie. Niestety, nierzadko zapominają przy tym o pierwotnym targecie. Tak rodzą się bajki pełne podtekstów i nawiązań, których dzieci nie rozumieją – a co za tym idzie: które owych dzieci nie bawią. Na seansach to dorośli zaśmiewają się do rozpuku, zaś dzieci wpatrują się zdziwione w twarze rodziców (co wcale nie znaczy, że młodsi odbiorcy nie bawią się dobrze, po prostu bawią się w innych momentach). „Mój przyjaciel smok” w reżyserii Davida Lowery’ego, będący aktorskim remakiem disneyowskiej animacji z 1977 roku, wraca do czasów, gdy adresatów podobnych obrazów stanowiły przede wszystkim dzieci.
Akcja „Mojego przyjaciela smoka” (angielska wersja tytułu to: „Pete’s Dragon” – aż dziw bierze, że w kraju, w którym co drugi zajazd czy spożywczak nazywa się „U Kasi” albo „U Basi”, zrezygnowano z prostego „Smok Pete’a”) rozgrywa się w latach 80. XX wieku w Millhaven, położonym gdzieś między gęstwinami lasów zachodniego wybrzeża USA. Historia zaczyna się w dniu tragicznego wypadku samochodowego. Pojazd rodziny Pete’a wypada z drogi, a przeżywa to wyłącznie najmłodszy z pasażerów. Na ratunek zapłakanemu dziecku przychodzi nikt inny, jak tytułowy smok. Stwór zyskuje imię Eliott (od imienia postaci z ulubionej książeczki Pete’a) i wkrótce staje się nie tylko przyjacielem chłopca, ale też jego opiekunem. Przez lata duet wiedzie spokojne, odległe od cywilizacji życie. Do czasu, gdy podczas wyrębu drzew w okolicznych górach ludzie natrafiają najpierw na chłopca (Oakes Fegley), a później na… smoka. Występuję między innymi: Bryce Dallas Howard, Robert Redford, Oona Laurence, Wes Bentley i Karl Urban.
Tytuł w zasadzie zdradza już wszystko – to faktycznie film opowiadający o nietypowej przyjaźni chłopca i smoka. Akcja rozwija się zgodnie z prawidłami gatunku, w którym w uporządkowany, acz baśniowy i magiczny świat bohaterów, wkracza nagle racjonalna – ludzka – strona rzeczywistości. Na podstawowym poziomie twórcy kreują więc ideę otwartości na świat oraz pozwalania sobie na wiarę w coś więcej niż tylko to, co można zobaczyć oczami. Na każdym kroku podkreślają niesamowitość i nieprawdopodobność wydarzeń, przy ich jednoczesnej bezdyskusyjnej prawdziwości. Nawet późniejsza towarzyszka zabaw Pete’a, Natalie (Oona Laurence), początkowo – próbując dowiedzieć się czegoś na temat jego przeszłości – dopytuje, czy Eliott jest prawdziwy i stawia tezę, że być może chłopiec jedynie wymyślił go sobie z powodu samotności. Bardzo szybko jednak twórcy odcinają odbiorcom podobny trop interpretacyjny.
Zamiast tego skupiają się na „legendowym” charakterze opowieści, utrzymując ją w duchu starej myśli o ukrytym w podaniach „ziarenku prawdy”. Smok Eliott, to dla mieszkańców Millhaven bohater lokalnych opowiastek snutych dzieciom przez przedstawicieli różnych pokoleń – jedni używają go jako straszaka, inni przywołują po prostu własne wspomnienia (którym rzecz jasna nikt nie daje wiary) jako ciekawe anegdotki. Jak się ma jednak okazać, nawet ci, którzy pozornie w podobne bajki nie wierzą, ostatecznie gotowi są ruszyć w głąb lasu, by tropić potwora z legend. A kiedy już go wytropią, to zamiast uznać nietypowość zdarzenia za inspirację do duchowej przemiany, robią to, co zwykli robić żądni władzy, sławy i pieniędzy ludzie – niszczą i zamykają w klatkach.
Trzeba zresztą przyznać, że „Mój przyjaciel smok” nie wystawia społeczeństwu najlepszej oceny, prezentując większość jako zatwardziałych racjonalistów, którzy nawet magię pragnęliby sprowadzić do czegoś materialnie wymiernego. Jest jeszcze oczywiście motyw proekologiczny, a konkretnie związany z krytyką dynamicznego, nieprzemyślanego postępu cywilizacyjnego, prowadzącego do ginięcia gatunków i nie tylko szkodliwych, ale i nieatrakcyjnych estetycznie, przemian krajobrazowo-środowiskowych. Nie powinno zaskakiwać, że to właśnie mający za nic znaczenie lasów bohater okazuje się czarnym charakterem (jakkolwiek ostatecznie – choć w domyśle – przechodzi rewolucję charakterologiczną).
Poza ekologią jest jeszcze kwestia oswajania i bycia oswajanym oraz odpowiedzialności za tworzone relacje. Nie bez przyczyny smok, z którym przebywa Pete wykazuje bardzo psie cechy. Psi charakter Eliotta nie jest zresztą podkreślany wyłącznie poprzez drobnostki takie, jak jego skłonność do aportowania czy pogoni za własnym ogonem, ani nawet niechęć do samotności. Związek z tą tematyką wykazuje już ulubiona książeczka Pete’a – „Elliot Gets Lost” – która swoją drogą istnieje naprawdę (co więcej, jej autorami są David Lowery, Toby Halbrooks i Benjamin Lowery odpowiedzialny za ilustracje), opowiadająca o zagubionym w lesie psiaku, który szuka drogi do domu (ludzi). Być może właśnie z tego powodu to właśnie reakcje smoka i jego emocje są dla widza najważniejsze oraz budzą najwięcej skrajnych uczuć, przypominając o tym, jakim koszmarem dla oswojonego zwierzęcia jest porzucenie.
Wszystko to opowiedziane jest niespiesznie, bez niepotrzebnej ideologicznej nachalności i pompatycznych przemów. Fabuła rozwija się z właściwym sobie tempem, stroniąc od przesadnej dynamiki, a raczej pozwalając wczuć się w atmosferę ustronnych okolic, których rytm wyznaczają pogoda i pory roku. Twórcy po kolei odhaczają kolejne punkty programu, dbając o to, by dziecięcy odbiorca nie został w tyle i mógł – choćby przez chwilę – cieszyć się magiczną, baśniową atmosferą. Pomaga w tym również z pewnością estetyka historii, w której tradycyjnego, pokrytego łuskami smoka zastępuje coś na kształt gigantycznego bernardyna o zielonej sierści i ze skrzydłami. Potwór nie próbuje więc nawet być potworny, a od pierwszego spotkania zachęca do tego, by się doń przytulić. Nie można również, omawiając aspekty wizualne, pominąć wyjątkowo wyraźnych odniesień do klasyków kina familijnego. Filmowy Pete do złudzenia przypomina Mowgliego z „Księgi dżungli” albo Tarzana, a ujęcie, gdy lata na grzbiecie Eliotta nasuwa skojarzenia z „Niekończącą się opowieścią”. W całym nieco ponad półtoragodzinnym filmie czuć zresztą ducha familijnych produkcji z przełomu lat 70. i 80.
„Mój przyjaciel smok” to bezpieczne kino z ewidentnie dziecięcym targetem. Przewidywalna i prosta, acz urokliwa fabuła przedstawiona w ujmujących okolicznościach przyrody dla dojrzalszego widza może okazać się zbyt nużąca, jednak najmłodsi odbiorcy powinni dobrze się bawić. Eliott ma zadatki na to, by stać się ulubionym bohaterem (i przytulanką) większości dzieci, a Pete inspiracją dla postępowania. Ponadto przesłanie produkcji wydaje się więcej niż wartościowe. Brać odpowiedzialność, być otwartym na nowe doświadczenia i zawsze stawać w obronie tego, co ważne – to nawet więcej niż podstawy dla rozwoju dziecięcej wrażliwości i kreatywności.