Zaczęło się chyba od „Rain Mana” Barry’ego Levinsona. Wizja dotkniętych autyzmem, acz nieprzeciętnie uzdolnionych jednostek rosła w siłę z produkcji na produkcję, doprowadzając do wykształcenia się stereotypu, według którego zespół Aspergera czy autyzm nierozłącznie funkcjonują w duecie z – głównie ścisłymi – talentami. Reżyserzy dostrzegając udany, kasowy schemat powielali go tworząc kolejne tytuły o cichych, wycofanych geniuszach. Dopiero w filmie Gavina O’Connora zdecydowano się pójść o krok dalej. „Księgowy” bowiem opowiada historię reymondowskiego autyka o pięknym umyśle i „johnywickowskim” zacięciu do zabijania. W dodatku wszystko z absolutną powagą.
Christian Wolff (Ben Affleck) z pozoru wiedzie raczej nudne i boleśnie przewidywalne życie, pracując w niewielkiej firmie świadczącej usługi z zakresu księgowości. Ale czy to mało jak na kogoś cierpiącego na autyzm? Okazuje się, że owszem. Jako sawant – osoba intelektualnie niepełnosprawna, ale wybitnie uzdolniona – po godzinach wykorzystuje swój niezwykły matematyczny talent do świadczenia usług majętnym przestępcom. Niestety, wkrótce Departament Skarbu trafia na jego ślad. Christian chcąc przyczaić się na chwilę, bierze legalne zlecenie. Niestety, gdy chodzi o znikanie wielkich pieniędzy, rzadko kiedy można mówić o legalności… Wkrótce Wolff zmuszony jest wykorzystać zupełnie inne, nabyte na wojskowych treningach, talenty. Poza Benem Affleckiem występują między innymi: Anna Kendrick, J.K. Simmons, Jon Bernthal, Jeffrey Tambor, Cynthia Addai-Robinson, John Lithgow.
Tytułowa postać księgowego – wedle mojego szybkiego researchu – jest raczej mało wiarygodna. Ilość zaburzeń powiązanych z autyzmem i trudność z ich niwelowaniem niemal wyklucza prawdopodobieństwo istnienia osoby takiej, jak Christian Wolff, który nie dość, że pochwalić się może ponadprzeciętnymi zdolnościami matematycznymi, to jeszcze wykazuje znajomość sztuk walki i potrafi posługiwać się różnymi rodzajami broni. A to wszystko oczywiście niemal bez „skutków ubocznych” sawanta. Chociaż bowiem w „Księgowym” wskazano większość cech osób autystycznych – problemy z komunikacją i wytwarzaniem więzi społecznych oraz interpretowaniem ludzkich gestów i mimiki, nietypowy próg wrażliwości na bodźce sensoryczne, nadaktywność i trudności z koncentracją uwagi, zaburzenia z zakresu reakcji emocjonalnych (skrajnie wysokie lub obojętne) oraz inne – to u Wolffa niewiele z nich da się dostrzec poza przestrzenią prywatną, czyli czterema ścianami.
To wszystko rzecz jasna nie przeszkadza w odbiorze filmu, zwłaszcza że intencje przyświecające twórcy wydają się dość jasne – dać widzom kino rozrywkowe jedynie subtelnie wzbogacone, acz inspirujące odbiorców do dalszego zgłębiania tematu, o informacje o autyzmie i zespole Aspergera. Pomysł na podobny scenariusz wydaje się poza tym dość świeży, wręcz nowatorski, choć może dziwić, że potraktowano go z podobną powagą. W teorii wydaje się przecież, że przepisanie historii znanej z „Rain Mana” tak, by bohater Levinsona został płatnym matematykiem-zabójcą, nie może przynieść nic bardziej sensownego niż głupawą komedię w stylu Sandlera. Tymczasem… Surprise, surprise!
Pozytywne zaskoczenie ma swój początek już w sposobie narracji. Twórcy nie zdecydowali się na chronologiczność, lecz przeplatanie fragmentów z różnych porządków czasowych i z życiorysów różnych bohaterów. Osią dla flashbackowych wypadów są informacje, jakie na temat tytułowego księgowego zdobywa agentka Departamentu Skarbu. Co w ogóle daje widzom podobna konstrukcja? Z jednej strony rozwiewa wątpliwości na temat ciągłości pomiędzy charakterem postaci księgowego w przeszłości i teraźniejszości, pokazując proces jej kształtowania przez kolejne wydarzenia i życiowe zwroty akcji. Z drugiej strony bywa, że wspomnienia bohaterów rewidują kompletnie wnioski wysnute przez widza na podstawie aktualnych zachowań protagonistów. Nie da się ukryć, że podobna struktura filmu może wprowadzić pewien zamęt, zwłaszcza, że w scenariuszu czai się kilka niespodziewanych twistów fabularnych, niemniej ostatecznie z tegoż pozornego nieuporządkowania rodzi się przejrzysta i kunsztowna niczym oszlifowany przez mistrza kryształ, seria zależności przyczynowo-skutkowych, gotowa na pochwały zaangażowanych w śledzenie akcji widzów. Twórcy starannie domykają wątki i rozjaśniają wszystkie te miejsca, które w trakcie filmu zaciemnia niedostateczna ilość informacji (choć zaznajomiony ze schematami scenariopisarskimi odbiorca powinien szybko rozgryźć te niewiadome).
A’propos pogrywania sobie z olśniewaniem ludzkiego umysły, należy również zwrócić uwagę na nieprawdopodobnie przemyślane operowanie światłem w „Księgowym”. Z jednej strony uzupełnia ono przenoszenie akcji z planu na plan (w sensie głębi ostrości) i skupienie na dalszych lub bliższych oczom widza elementach; z drugiej zaś mówi sporo o samej fabule. Księgowi są przecież zazwyczaj bohaterami drugiego planu. To o gangsterach, a nie ich nudnych pomocnikach kręci się filmy. Wolff zwykle wyłania się z mroku, jego twarz dopiero z czasem nabiera kształtu i wyrazu. Jest jak bohater czający się w cieniu, wychodzący z niego dopiero w razie nagłej potrzeby lub polowania. W kontekście zakończenia filmu ma to nawet jeszcze dodatkowe znaczenie.
No i wreszcie kilka słów o Benie Afflecku, który – o dziwo – jest jednym z najważniejszych powodów, dla których warto „Księgowego” obejrzeć. Aktor, przez wielu kojarzony przede wszystkim z drewnianymi umiejętnościami gry filmowej, po raz kolejny w ostatnim czasie zaangażował się w projekt „po warunkach”. Zanim ktoś postanowi się ze mną nie zgodzić, przypomnę, że może i Affleck ma na swoim koncie oscarowe statuetki, ale żadnej za aktorstwo (i moim zdaniem nie bez powodu). Co więcej, aktor chyba postanowił się ze sprawą wreszcie pogodzić, bo najpierw zagrał w „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”, gdzie swoją kreacją mrocznego, zdystansowanego, a nawet oziębłego Człowieka Nietoperza podbił moją niezwykle niską ocenę produkcji Zacka Snydera; a teraz wcielił się w rolę – niezbyt ekspresyjnego, trzeba to przyznać – bohatera autystycznego z problemami w wyrażaniu i rozpoznawaniu emocji. Oby tak dalej, a zamiast drewnianym zacznę nazywać Afflecka charakterystycznym. Jeżeli chodzi o resztę obsady aktorskiej „Księgowego”, to zaskoczeń brak. Simmons (jak zwykle w formie) wcielił się w zgorzkniałego dupka bez empatii, Kendrick zabrakło nieco autentyczności (chociaż próbowała powtórzyć aktorski sukces z „W chmurach”), Addai-Robinson pozostała w rejestrze „twardej babki”, a Bernthal… tutaj pewne zmiany w akcencie nie pozwalają jednoznacznie ocenić wykreowanej przez, dotąd głównie serialowego, aktora.
Nie dziwią mnie wcale podzielone opinie na temat „Księgowego”. Film Gavina O’Connora zaskoczy każdego, kto sięgnie po produkcję bez zapoznania się z czymś więcej niż opisem z opakowania DVD. W moim przypadku było to zaskoczenie pozytywne, aczkolwiek mam świadomość, że wykorzystane rozwiązania fabularne wymagają od widza pewnej otwartości i akceptacji przyjętej wizji świata przedstawionego. Dla wszystkich tych, którzy lubią kwestionować wiarygodność i potencjalną „wydarzalność” akcji, „Księgowy” może okazać się zbyt trudnym wyzwaniem.