Mars. Żołnierze. Wojna.
Zarówno do scifi, jak i fantastyki militarnej podchodziłem ostrożnie, ale po takich pozycjach zmieniam zdanie.
Z reguły najpierw czyta się książkę, a potem ewentualnie idzie na spotkanie autorskie, u mnie było odwrotnie. Trochę dziwnie było się tam zjawiać nie znając treści powieści, ale też nie o samej powieści była mowa.
Kroniki Czerwonej Kompanii: Czarna Kolonia bardzo mile mnie zaskoczyły. Nie wiedziałem do końca czego się spodziewać, bo fantastykę naukową czytam rzadko i częściej jest do Ph. K. Dick niż ktokolwiek inny. Powieść Arkadego Saulskiego już od pierwszych stron wciąga w sposób dość niekonwencjonalny, samą formą przekazu. Moim zdaniem bardzo udanie, w różnorodnych ujęciach przekazując zwarty i zrozumiały zarys historyczny, polityczny oraz naukowy ram przedstawionego świata. Osiągnięcia naukowe, zmiana równowagi sił na Ziemi na korzyść korporacji – i to niekoniecznie w typowym ujęciu, jakby bezpodstawnego ich istnienia i wszechwładności, ale z zarysem ich dochodzenia do władzy i budowania sił militarnych, wraz ze słabnięciem sztucznych organizmów politycznych, terraformowanie i kolonizacja Marsa – nie tak wspaniałe, jak przedstawiają media (należące również do korporacji), tajemnice ukrywane przed mieszkańcami Ziemi.
Fantastyka, pomijając całą obudowę naukową – lepiej lub gorzej opisaną i uzasadnioną – to opowieść o ludziach, o ich żądzach, pragnieniach, zachowaniach w styczności z nieznanym. W tej powieści dobrze to widać – dobrze i ciekawie umotywowana technologia jest barwnym, ale tłem galerii portretów bohaterów. Prezesów korporacji, polityków, żołnierzy. Niektórych poznajemy przelotnie, w innych przypadkach zgłębiamy ich historię, niektórzy nawet nie mają imienia. Poznajemy ich pojedynczo, wraz z przemieszczaniem „lepiej wyszkolonych i uzbrojonych cywili na kontrakcie” na powierzchnię Czerwonej Planety w niewiadomym celu i uzupełnieniu stanu Czerwonej Kompanii.
Cel ten nie dla wszystkich jest niewiadomy, a zarówno surowa i piaszczysta powierzchnia, jak i slumsopodobne budynki kolonii staną się areną walk.
Opisów walk znajdziemy tu wiele – wszystkie barwne, plastyczne (pierwsza strzelanina na powierzchni planety!), wartko opisane, taktycznie dopracowane i szczegółowo oparte na wspomnianych technologiach. Swoją drogą szybko, chociaż nie bez oporów uczymy się nie przywiązywać do bohaterów – wszak walczą, więc i mogą zginąć. Niezależnie od tego, żal tej garstki straceńców.
Co takiego kryją piaski Marsa, za co korporacje są położyć na szali miliardy istnień? Niektórzy najemnicy Czerwonej Kompanii będą mogli się o tym przekonać. Zakończenie nieco zaskakuje, pod znakiem zapytania stawiając dalsze losy Kompanii – a przecież to pierwszy tom cyklu! Ciekaw jestem, jak uda się to rozwinąć, niecierpliwie czekam na więcej! Czyta się jednym tchem, jest trochę humoru, akcja opisywana jest z różnych punktów widzenia – bohaterów, jednostek, i nie zwalnia tempa aż do dramatycznego finiszu. Ciekawe są też wplecione w treść fragmenty dyskutujące z popularnymi mitami i błędami kina i literatury scifi, przeciwstawiające im prawdziwe i praktyczne rozwiązania – widać tu dobre przygotowanie autora do wydawałoby się błahych kwestii (co również było poruszone na spotkaniu).
Okładka, choć dobra, może nie przykułaby mojej uwagi, ale warto trafiać na takie perełki.