Zachęcony przez Kubę sięgnąłem po niewielki, mało znany kryminał. Kryminał noir. Wciągający i pełen finezyjnego poczucia humoru. Aż żal bierze, że Autor odszedł od takiej twórczości.

wlazlo

Bialas. Po prostu Bialas, bez imienia, z godnością dawno zawieruszoną. Kiepsko opłacany detektyw, mieszkający w bardzo podłej dzielnicy, zostaje wezwany przez hrabin Chattearstone. Ma znaleźć jej kota. Nie jakiegoś, tego właściwego. I nie, kot nie zaginął. Zresztą, już nazajutrz bohater musi zwątpić w realność tego spotkania.

Autor oczarowuje słowem już od pierwszej strony, specyficznie prowadząc narrację, skrząc cynicznym dowcipem i przewrotnymi porównaniami. O dziwo, nie przytłacza ich konstrukcją – o co łatwo, jak np. gdy czytałem „Drogę do piekła” – świetny thriller, ale opisy niepotrzebnie pełne porównań. Tu porównania malują całe obrazy, prowokując uśmiech na twarzy Czytelnika.

Cała ta historia jest nie tylko nieprawdopodobna, ale tez się nie klei. Przynajmniej pozornie. Mnóstwo tropów, które nie zawsze prowadzą w dobrą stronę, nie zawsze należą do tej konkretnej sprawy (bo jest ich więcej niż jedna), Bialas nie o wszystkim nam mówi, a zbadanie niektórych śladów rozmyślnie odkłada na później. Nie tylko to zresztą, co widać w jego relacji z policjantką Carol.

Jeśli noir, nie może tez zabraknąć używek – piwa, brandy, wódki, papierosów, cygar – i wnętrz – ciasne biuro z wypadającą klamką, w którym okna lepiej nie otwierać, chyba że lubi się wdychać spalony tłuszcz tureckiej knajpy. No i oczywiście – białorycerstwo bohatera, który z uporem godnym lepszej sprawy ratuje za świeżo zarobione pieniądze poboczne ofiary swoich śledztw, choć za chwilę znów nie będzie śmierdział groszem. Prędzej nieprzetrawionym alkoholem wydychanym porankiem na ściankę wanny.

Łatwo byłoby w tej powieści popaść w pastisz, komiksowe przejaskrawienie, śmieszność niczym w tanich horrorach klasy B. Autorowi daleko do tego. Bardzo sprawnie balansuje blisko granicy, prowadząc swojego bohatera ścieżką twardziela o wrażliwym sercu. Kuba w recenzji na Dzikiej Bandzie mówi i hołdzie dla klasyków czarnego kryminału i umiejętnie wplecionych cytatach gatunkowych. Tu wielu odniesień ni dostrzegłem, bo klasykę będę dopiero poznawał (półeczka z Hammettem i Chandlerem czeka), ale bogatszy o tą wiedzę pewnie do „Kota Syjonu” wrócę.

Porywający kryminał, niesłusznie niezbyt szeroko znany. Jeżeli chcecie próbki stylu, zerknijcie do zalinkowanej recenzji Kuby, jest tam parę fragmentów, które mnie absolutnie przekonały. Mam jeszcze nadzieję, że Autor wróci – choć na chwilę – z rejonów dokumentalnych do ponurego biura Bialasa.

Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.