Muszę przyznać, że nawet mimo ochów i achów na temat Utraty nie miałam zamiaru jej czytać, a co dopiero kupować w najbliższej przyszłości. Jednak dostałam na urodziny Kindle’a, więc wypadałoby mieć co na nim czytać, a tak się złożyło, że empik oferował niską cenę, więc pomyślałam 'raz kozie śmierć’ i kupiłam. Czy było warto? Przekonacie się czytając dalej.

Pierwsze dwadzieścia procent książki, czyli jakieś pięćdziesiąt stron było totalną, powtarzam totalną, porażką. Wydarzenia w niej przedstawione były idiotyczne, żeby nie powiedzieć infantylne. No dobrze, przyznam się – czytałam, bo działała na mnie odmóżdżająco. Nie tego się jednak po niej spodziewałam. Wraz z kolejnymi rozdziałami akcja nabierała tempa i rzeczywiście się wciągnęłam, tylko co mi z tego?
Poziom tej książki nie wzrósł znacząco, dalej miałam wrażenie, że ktoś podmienił mi Utratę z niesprzedającym się, tanim romansidłem.

Główna bohaterka, Kiersten (nie Kirsten – Kiersten) oraz bohater, czyli Wesley są, jakby to powiedzieć, sztampowi. Już od pierwszego wejrzenia oboje wiedzą, że kiedyś wezmą ślub, będą mieli dzieci, i zestarzeją się trzymając się za ręce. Już od pierwszego wejrzenia kochają się tak bardzo, że o niczym innym nie mogą myśleć. Nasz Romeo jest oczywiście niebywale przystojny (ośmiopak, moje panie) i niebotycznie bogaty. A Julia za to jest nieśmiała, zagubiona i zamknięta w sobie. I od razu wiemy, jak to się potoczy dalej.

Jedynym elementem zaskoczenia było zakończenie. Przez całą książkę byłam pewna, że losy Kiersten i Wesley’a potoczą się inaczej.
Czy jestem z tego zadowolona? Eh, nie bardzo. Powinnam była się domyśleć.

Kończę już z oczernianiem, powiem teraz kilka ciepłych słów, tak dla odmiany. Wielką zaletą książki są rozdziały, które mają około kilku stron. Normalnie tego nie znoszę, ale w tym przypadku wyszło to na plus. I zawsze łatwiej sobie powiedzieć 'jeszcze jeden rozdział’, prawda? Kolejnym plusem jest jej długość, a co za tym idzie – czas czytania. Nie obejrzycie się, a lekturę Utraty będziecie mieli za sobą. Ostatnim pozytywnym jej aspektem jest, jak już wspominałam, efekt odmóżdżania, którego najzwyczajniej w świecie czasem potrzebujemy.

Podsumowując.

Raczej nie polecam. Szczególnie ubolewam nad faktem, że wybrałam ją na jedną z nagród w konkursie, zanim zapoznałam się z jej treścią. Mówi się trudno. Jednak jeśli właśnie skończyliście lekturę Gwiazd naszych wina i potrzebujecie antidotum, Utrata przyjdzie Wam z odsieczą i skutecznie sprawi, że znowu zaczniecie się uśmiechać.
Utrata-recenzja-plakat

Dodaj komentarz