W życiu możemy być pewni tylko jednej rzeczy- a mianowicie śmierci.

Może to i banał, wyświechtany slogan, ale jakże trafny i prawdziwy. Przeciętny Kowalski nie marzy o tym, by jego ciało zostało poddane hibernacji i wybudzone z głębokiego snu w czasach, gdy ludzkość wynajdzie lek na nieśmiertelność. Nie przyrównuje się do Walta Disneya, tylko skreśla w kalendarzu każdy kolejny dzień, który dał mu wielkie lub całkiem nieznaczne możliwości.

Solenizantowi w dniu urodzin życzymy stu lat, przeżytych w zdrowiu i w zgodzie z własnym sumieniem. Pragniemy, by koniec stał się kwintesencją ziemskiej egzystencji, abyśmy zdążyli na czas pożegnać się z bliskimi, zakończyć sprawy niecierpiące zwłoki. A wszystko to po to, by odejść w spokoju.

Jednakże los bywa przewrotny i linię życia, biegnącą po wewnętrznej stronie dłoni, przerywa nagle, bez ostrzeżenia. Każde ludzkie istnienie jest cenne, bez względu na to ile lat ,,spędziło na ziemi”. Nie ma sensu licytować się o to, czy po sędziwym staruszku będziemy rozpaczać bardziej niż po dziecku. Niemniej jednak strata kogoś, kto przed sobą miał długą, pełną wrażeń przyszłość wywołuje poczucie niesprawiedliwości, nieutulonego żalu, a nawet złość. Zwłaszcza wtedy, gdy bezpośrednio uczestniczyliśmy w tej bezsensownej śmierci, gdy z naszej winy, na naszych oczach zgasł ktoś, kogo kochaliśmy.

Siobhan podczas greckich wakacji straciła ukochanego brata. Wspomniana tragedia odcisnęła piętno na duszy dziewczyny. Nie potrafiła pogodzić się ze stratą, nie umiała poradzić sobie z wyrzutami sumienia, z brakiem towarzysza zabaw i intrygujących konwersacji. Mimo udziału w kolejnych terapiach nie odczuwała polepszenia samopoczucia, nie doświadczyła ostatniej fazy żałoby.

Co wydarzyło się na Kyritos?

Czy wspomniana postać naprawdę ponosi winę za śmierć brata?

Czy zasłużyła na karę, a może należy jej się rozgrzeszenie?

Bez końca Martyn Bedford

Martyn Bedford umyślnie zwolnił główną bohaterkę z etatu narratora. Tę historię można by było odebrać inaczej, gdyby została opowiedziana słowami nastoletniej Shiv (zdrobnienie Siobhan). Wówczas prawda nie byłaby obiektywna, obawiam się, że zbyt wcześnie ujrzałaby światło dzienne. A tak niespiesznie poznawałam szczegóły tragedii, dopasowując do siebie poszczególne kawałki układanki. Naprzemienny podział rozdziałów na te, które dotyczyły wakacji w Grecji oraz pobytu Siobhan w zakładzie psychiatrycznym, wbrew pozorom nie wprowadził chaosu. Pozwolił mi uporządkować fakty, którymi (naprawdę mimowolnie) manipulowała dziewczyna. Nie mam jej tego za złe, wszakże młodą Angielką kierowało poczucie winy.

Bez końca z jednej strony postrzegam jako rodzinny dramat. Wczuwam się w sytuację, w której postawieni zostali rodzice. Jako matka nie wiem, czy byłabym zdolna przeżyć taką tragedię, rozdzielić ból po stracie jednego z dzieci i nie obwiniać drugiego o spowodowanie katastrofy.

Tekst Bedforda wzbudził we mnie naturalne, niewymuszone współczucie. Żałowałam Siobhan, ale też rozumiałam motywy jej postępowania. Sama kiedyś byłam nastolatką, kochałam na zabój, przekraczałam granice i nadużywałam zaufania mojej rodzicielki.

Niektórym tragediom nie da się zapobiec, przed innymi ostrzega nas los. Siobhan wraz z pozostałymi pacjentami znalazła się w sytuacji bez pozytywnego rozwiązania. W jednej chwili cieszyli się obecnością bliskiej osoby, w drugiej zaś widzieli, jak umiera. Podali jej narkotyk, zlekceważyli niepokojące zachowanie, prowadzili pojazd, który się rozbił, puścili dłoń, błagającą o ratunek. Na usta aż ciśnie mi się tekst piosenki Sydneya Polaka

Popatrz jak wszystko szybko się zmienia,
coś jest, a później tego nie ma.
człowiek jest tylko sumą oddechów,
wiec nie mów mi że jest jakiś sposób.
chciałbym coś wiedzieć teraz na pewno,
to moja udręka, to jej sedno. wiem tylko,
że wszystko się zmienia, coś jest a później tego nie ma.
to nie ściema, każda historia ma swój dylemat,
ma swój początek i koniec jak poemat,
nowy temat, kreci i nęci, a później umiera.
nic nie trwa wiecznie, niebezpiecznie
jest wierzyć w to, że coś trwa wiecznie.
dobre momenty, jak fotografie:
zbieram w swej głowie jak w starej szafie.
 

Nie wiem, czy autor doświadczył pobytu w podobnej klinice, czy opierał się wyłącznie na zebranych informacjach. Jedno jest pewne- potrafił stworzyć klimat miejsca, w którym człowiekowi strajkuje zdrowy rozsądek, mieszają się zmysły i fakty z wyobraźnią. Realizm momentami budził grozę, zachowanie rezydentów wprawiało w osłupienie. Efekt ,,czubkolandii” został osiągnięty, wzmocniony przez wzajemne przenikanie się przeszłości i teraźniejszości, przez przyprawiające o ciarki projekcje, senne koszmary.

Niespiesznie prowadzona narracja potrafiła stworzyć odpowiednie napięcie. Z każdym rozdziałem coraz mocniej pragnęłam poznać okoliczności śmierci Declana, zmierzyć się z ciężarem zasłużonej bądź wyimaginowanej winy jego siostry. Nie było to przyjemne, budujące, napawające nadzieją doznanie. Odczuwam przejmujący smutek. Zdaję sobie sprawę z tego, że będzie on towarzyszył Siobhan przez całe (książkowe) życie. Strata, pustka, widmo tragedii, pragnienie śmierci będą ją prześladować BEZ KOŃCA…

Bez końca Martyn Bedford

 

Dodaj komentarz