Często w życiu dużo zależy od przypadku. Tak było podczas dnia otwarcia ostatniej edycji Festiwalu Filmów Afrykańskich AfryKamera. Licząc się z dłuższą imprezą (słowa powitalne, podziękowania dla sponsorów, krótki występ muzyczny etc. + oczywiście film wieczoru) zasiadłem w pierwszym rzędzie jednej z sali Kinoteki. Po pierwsze, zawsze można sobie wtedy rozprostować nogi, po drugie, nikt nie będzie zasłaniał głową ekranu, a po trzecie z moją bliskowzrocznością nie musiałbym wytężać wzroku. Jakież było moje zdziwienie, gdy miejsce tuż obok mnie, na randzie rzędu, zajęła drobna, czarna kobieta w średnim wieku. Zastanawiałem się kim może być i co porabia w Polsce ta osoba. Wstyd się przyznać, ale pomyślałem, że może to mama jednego ze studentów uczących się w naszym kraju. Dość szybko okazało się, że moja sąsiadka to Wanjiru Kinyanjui, kenijska scenarzystka i reżyserka filmowa, która przez pewien czas mieszkała w Niemczech a obecnie jest wykładowczynią na Uniwersytecie im. Jomo Kenyatty w rodzimym Nairobi. Wanjiru weszła też w skład jury przyznającego nagrody najlepszym filmom AfryKamery, a oprócz tego wygłosiła krótkie przemówienie na temat twórczości Safi Faye, zmarłej w lutym zeszłego roku senegalskiej reżyserki będącej prekursorką kręcenia filmów przez kobiety w Afryce. Dwa filmy Safi Faye pokazano w Warszawie.
Korzystając z okazji poprosiłem Wanjiru Kinyanjui o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań. Wywiad zamieszczam poniżej.
Całkiem niedawno byłaś w Warszawie na Przeglądzie Filmów Afrykańskich AfryKamera. Jak podoba Ci się stolica Polski? Co sądzisz o Polakach?
Polubiłam Warszawę. Myślałam, że będzie wyglądać jak dawne Niemcy Wschodnie przed upadkiem muru – szare i niezachęcające. Ale Warszawa to bardzo czyste, uporządkowane miasto. A ludzie przechodząc przez jezdnię przestrzegają sygnalizacji świetlnej. Sami Polacy są mili, choć nie mówię po polsku, więc nie mogłam porozmawiać z tymi, którzy nie znają angielskiego lub suahili.
Święto kina afrykańskiego jest imprezą unikalną w skali naszego kraju, ale filmy z Afryki nie cieszą się w Polsce zbyt dużą popularnością. Czy nie było Ci smutno, gdy widziałaś sporo pustych krzesełek podczas seansów?
Filmy afrykańskie nie są w Polsce znane głównie dlatego, że mieszka tu niewielu Afrykanów. W czasie pokazu mojego filmu „Battle of the Sacred Tree” podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie prawie nie było pustych krzesełek, bo publiczność jest tam zróżnicowana, a na festiwalu zawsze pojawiały się najlepsze filmy afrykańskie. Z drugiej strony, doceniam nawet to, że przyjdą np. 3 osoby, ponieważ opowiedzą one o tym innym, a jeśli im się podobało, to następnym razem przyjdzie liczniejsza publiczność. Wracając do AfryKamery to ucieszyłam się, że ludzie przyszli, choć nie było ich zbyt wielu. Afryka jest wciąż nieznanym kontynentem, a winę za to ponosi system edukacji. Poza tym moją radość wzbudziło to, że aż dwóch wolontariuszy na warszawskim festiwalu pochodziło z Kenii.
Porozmawiajmy trochę o Tobie. Jak to się stało, że kenijska studentka germanistyki i anglistyki w Berlinie nagle zaczęła kręcić filmy?
W czasie studiów bywałam na Berlinale, gdzie spotykałam się z afrykańskimi reżyserami i oglądałam ich filmy. Uczyłam także języka suahili studentów etnologii. Jeden z nich studiował również filmoznawstwo w Berlinie. Miałem też innego znajomego, który tam studiował. Po obejrzeniu filmów Safi Faye zaczęłam się zastanawiać jakby to było gdyby reżyserią zajęły się inne Afrykanki. Bo w tamtym czasie w Kenii królowały tylko zachodnie westerny, azjatyckie filmy karate oraz produkcje bollywoodzkie z Indii. Pisząc pracę magisterską zauważyłam, że to właśnie kręcenie filmów jest tym, co chciałabym w życiu robić.
Kto był dla Ciebie wzorem do naśladowania jeżeli chodzi o tworzenie filmów? A może nie chciałaś się na nikim wzorować tylko podążyłaś własną drogą?
Bardzo podobały mi się filmy, które robili Senegalczycy Ousmane Sembène, Safi Faye i Djibril Diop Mambéty, Malijczyk Souleymane Cissé czy pochodzący z terenów dzisiejszej Mauretanii Med Hondo. Wszyscy oni opowiadali historie na swój niepowtarzalny sposób. Gdy mieszkałam w Niemczech to kręciłam filmy o żyjących tam Afrykanach, poruszając najczęściej kwestię rasy i dyskryminacji. Chciałam jednak opowiadać historie i między innymi dlatego wróciłam do Kenii.
Przełomem w Twojej twórczości był film „Battle of the Sacred Tree” z 1994. Czy po jego sukcesie łatwiej było kręcić kolejne produkcje czy nie miało to żadnego wpływu?
Po filmie „Battle of the Sacred Tree” wróciłam do swojego kraju. Dopóki Uniwersytet Kenyatty w Nairobi nie otworzył Wydziału Filmowego, pracowałam jako niezależna reżyserka i producentka. Potem zaczęłam uczyć i robię to do dziś. Należy pamiętać, że w Afryce tworzenie filmów jest trudne, ponieważ finanse nie pochodzą z naszego kontynentu. Jeśli otrzymujesz finansowanie z zagranicy, to wiążą się z tym pewne zobowiązania. Nakręciłam kilka filmów przy bardzo niskim budżecie lub z europejskimi producentami (np. filmy moich dzieci dla niemieckiej telewizji ZDF). Mam nadzieję, że w tym roku nakręcę film niezależny.
Sporym problemem jeśli chodzi o twórczość artystów nie podążających głównym nurtem jest dostępność ich dzieł. Tak na dobrą sprawę Twoich filmów nie można obejrzeć w Internecie, nawet jak ktoś chciałby zapłacić za oglądanie. Chyba, że się mylę.
Producenci finansujący filmy ustalają, co się z nimi stanie. Te, które zrobiłam samodzielnie, mam zamiar umieścić w Internecie, ale już np. „Battle of the Sacred Tree” wymaga zgody producenta, co nie zawsze jest proste. Na marginesie dodam, że film wspomnianej już wcześniej Safi Faye pt. „Moussane” został po raz pierwszy pokazany dopiero po wielu latach właśnie z powodu sporu prawnego dotyczącego jego własności. Szkoda, że nie mogliśmy obejrzeć tego dzieła na ostatniej „AfryKamerze”.
A Ty, bardziej czujesz się reżyserką filmową, pisarką, poetką czy dziennikarką? A może tym wszystkim po trochu?
Najbardziej czuję się scenarzystką i reżyserką filmową, choć dziś jestem głównie wykładowczynią i nadzoruję przedstawienia studenckie.
Kenia kojarzy się w Polsce głównie z fenomenalnymi biegaczami. Może też trochę z kawą i samochodowym Rajdem Safari. To nie są złe skojarzenia, ale np. należący do sąsiedniej Tanzanii Zanzibar jest jednym z najpopularniejszych kierunków podróży Polaków. Chciałabyś żeby Kenię w Polsce kojarzono jeszcze z czegoś innego? A jeśli tak to z czego?
Oczywiście chciałbym, żeby Kenia kojarzyła się ze sztuką. Artyści wykonują w Kenii świetną robotę i należy ich docenić, tak samo jak sportowców. Ale rządy afrykańskie nie są aż tak zainteresowane promocją sztuki. Dość powiedzieć, że w Kenii nie mamy nawet oddzielnego ministerstwa kultury, jest twór o nazwie Ministerstwo ds. Spraw Młodzieży, Sportu i Kultury.
Na koniec pytanie, które zadaję każdemu: wymień swoje 3 ulubione utwory muzyczne wszechczasów i uzasadnij swój wybór.
„Take Five” – Dave Brubeck, „Pata Pata” – Miriam Makeba, „Papa Lolo” – Mose Fan Fan. Założę się, że wszystkie te nagrania są w skali pentatonicznej, której często używamy w Kenii. Poza tym uwielbiam melodyjne utwory.
Dziękuję za rozmowę.
(Zdjęcie pochodzi ze zbiorów prywatnych reżyserki; ilustracją muzyczną wywiadu jest nagranie „Papa Lolo” z repertuaru kongijskiego artysty soukous Mose Se Sengo, znanego jako Mose Fan Fan, który zmarł 4 lata temu na atak serca w czasie nagrywania płyty w Nairobi)
Wanjiru Kinyanjui
Ur. 1958 r. – Nairobi, Kenia Brytyjska (obecnie Kenia).
Grupa etniczna: Kikuju.
Edukacja: Niemiecka Akademia Filmowo-Telewizyjna (Deutsche Film- und Fernsehakademie) w Berlinie.
Miejsca pracy: Wydział Filmowy Uniwersytetu Kenyatty w Nairobi, Wydział Filmu i Animacji Multimedia University of Kenya w Nairobi.
Wybrane filmy: „… if joined by a Stranger” (1987), „Battle of the Sacred Tree” (1994), „And this is Progress” (2000), „Manga in America” (2007), „Africa is a Woman’s Name – Amai Rose: A Portrait of a Zimbabwean Woman” (2009).
Udział w jury: New York African Film Festival 2023, Festiwal Filmów Afrykańskich AfryKamera 2023.
Strona na FB: TUTAJ