Za nami 12. edycja festiwalu Afrykamera, czyli przeglądu filmów afrykańskich lub dotyczących kontynentu afrykańskiego.
Pierwsza odsłona Afrykamery odbyła się w 2006 r. przy aktywnej pomocy Ambasady Republiki Południowej Afryki oraz pani ambasador Febe Potgieter-Gqubule. Jeśli chodzi o mnie, to zasiliłem szeregi fanów Afrykamery rok później. Wygrałem wtedy konkurs na antenie Jazz Radia, i w nagrodę dostałem bezpłatną wejściówkę na wszystkie filmy festiwalowe wyświetlane w Kinie Luna. To wtedy zobaczyłem „Czarną Carmen” („u-Carmen e-Khayelitsha”), południowoafrykański musical na podstawie opery „Carmen” Georgesa Bizeta, którego akcja dzieje się w jednym z kapsztadzkich townshipów. W Polsce ten film przeszedł bez entuzjazmu (nie był nawet regularnie wyświetlany w kinach), natomiast na świecie dzieło Marka Dornforda-Maya odniosło wielki sukces, łącznie ze zdobyciem Złotego Niedźwiedzia na Festiwalu Filmowym w Berlinie. Poza filmami fabularnymi obejrzałem wówczas sporo dokumentów i krótkich metraży, z których najciekawsze były te kręcone przez rodowitych Afrykańczyków. Bardzo mi się to wszystko podobało, choć zabolał fakt, że takich filmów próżno było szukać w ofercie polskich stacji telewizyjnych – u nas królowała i króluje anglosaska papka serialowo-filmowa. Zostałem fanem Afrykamery. Nie przepuściłem ani jednej jej edycji, przy czym nie zawsze miałem okazję i możliwości (głównie finansowe), by obejrzeć po kilka filmów danego roku.
Od paru edycji Afrykamera prezentowana jest nie tylko w Warszawie, np. w tym roku filmy z Czarnego Lądu mogli zobaczyć także mieszkańcy Gdańska, Konina, Białegostoku, Poznania, Krakowa, Łodzi i Wrocławia.
Jeśli chodzi o stolicę, to Afrykamera długi czas gościła w Kinie Luna. Potem był epizod w Kinotece, z tłumami chętnych chcących obejrzeć nominowany do Oscara obraz Abderrahmane Sissako „Timbuktu”, którego również nie wyświetlano w normalnej dystrybucji kinowej. A w tym roku Festiwal Filmów Afrykańskich, dodajmy że pierwszy organizowany w tej części Europy, prezentowany był w gościnnych salach Kina Praha. W sumie wyświetlono 43 filmy z 34 krajów (najwięcej z Senegalu i Ghany) podzielonych na 6 sekcji.
Tegoroczną edycję w Warszawie otworzył film „Dzieci gór” („Children of the Mountain”) w reżyserii Ghanijki Priscilli Anany oraz występ na żywo jej rodaków z Teatru Narodowego w Akrze. O podniebienia widzów zadbali kucharze z jednej z najlepszych restauracji w stolicy Ghany – Trafix. Warsztaty kulinarne prowadzone tydzień temu w Staromiejskim Domu Kultury właśnie przez Ghanijczyków cieszyły się sporym powodzeniem. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o całej Afrykamerze. Zdecydowanie największym minusem tegorocznej edycji, przynajmniej jeśli chodzi o Warszawę (nie mam danych z innych miast), była frekwencja. Sale Kina Praha świeciły pustkami, i można byłoby to zrozumieć biorąc pod uwagę filmy emitowane w tygodniu o godzinie 16:00, a niestety o tej za wczesnej moim zdaniem porze każdego dnia rozpoczynała się Afrykamera. Wszak o czwartej po południu znakomita większość dorosłych warszawiaków jeszcze pracuje. Gorzej, że filmy prezentowane w granicach godzin 18:00-20:00 także oglądało niewielu widzów. Czyżby powodem tych pustek była cena biletu (16zł)? A może jednak brak odpowiedniej reklamy? Osobiście przychylałbym się do tej drugiej tezy.
Wracając do samej warstwy filmowej uczciwie muszę przyznać, że tegoroczne filmy były dobrze dobrane, lub raczej starannie wyselekcjonowane. Dokumenty nie nużyły ani tematyką ani długością, co w obu przypadkach nagminnie zdarza się podczas jesiennego Festiwalu Watch Docs. Ba, powiem więcej, prezentowany podczas tegorocznej Afrykamery film „Latający Afrykanin” („The African Who Wanted to Fly”) mogę śmiało zaliczyć do jednych z lepszych dokumentów, jakie widziałem w życiu, a widziałem ich sporo. Bohaterem obrazu Samanthy Biffot jest pochodzący z Gabonu Luc Bendza, pierwszy Afrykanin, który został adeptem sztuki walki wu-shu w słynnym klasztorze Shaolin. Bendza ukończył Pekiński Uniwersytet Sportowy, zdobył kilka medali w mistrzostwach świata w wu-shu, zagrał w paru filmach i serialach kung-fu, zaś poprzez małżeństwo z Chinką i zakotwiczenie na stałe w Chinach pozyskał serca miejscowych kibiców. Sprawnie nakręcony dokument pani Biffot (rodaczki karateki) przedstawił mi historię, o której nie miałem wcześniej pojęcia.
Jak co roku mocnym punktem Afrykamer są filmy nawiązujące do muzyki. Do dziś z sentymentem wspominam wizytę w Warszawie dwójki raperów z Ghany o wdzięcznych pseudonimach M3NSA (Mensa Ansah) i Wanlov the Kubolor (Emmanuel Owusu-Bonsu), którzy nakręcili dwie części komedii muzycznej „Coz Ov Moni” (w wolnym tłumaczeniu „Wszystko dla kasy”). Obie części zaprezentowali podczas jednej z Afrykamer. Tym razem przegląd filmów afrykańskich przeniósł nas na Reunion (muzyka maloya w filmie „Maloya”), na Zanzibar (sylwetka gwiazdy taarab Bi Kidude przedstawiona w „I Shot Bi Kidude”) oraz do Senegalu („Wędrowiec: Baaba Maal„).
Fani kryminałów nie zawiedli się trzygodzinnym (sic!) egipskim „Niebieskim słoniem” („al-Fil az-Azraq”) ze świetną rolą Karima Abdel Aziza. Natomiast jedna z ambasadorek Afrykamer, Omenaa Mensah (matka Polka, ojciec z Ghany) przedstawiła widzom Disneyowską produkcję „Królowa Katwe” („Queen of Katwe”), w reżyserii samej Miry Nair. Film przedstawia prawdziwą historię Phiony Mutesi, niepiśmiennej dziewczyny z biednej dzielnicy Kampali w Ugandzie, która została arcymistrzynią w szachach. Matkę Fiony zagrała laureatka Oscara za drugoplanową rolę w „Zniewolonym”, Kenijka Lupita Nyong’o, zaś w rolę pierwszego trenera dziewczyny wcielił się, i to z powodzeniem, David Oyelowo, któremu dwa lata wcześniej nie wyszło kreowanie wielebnego Martina Luthera Kinga w „Selmie”. Dodajmy, że to filmowy powrót Miry Nair do Ugandy, albowiem ćwierć wieku wcześniej kręciła w tym kraju jeden ze swoich najsłynniejszych filmów – „Mississippi Masala” (właśnie na planie tej produkcji poznała swego późniejszego męża, pisarza Mahmooda Mamdaniego, Hindusa urodzonego w Ugandzie).
Podczas tegorocznej Afrykamery zrezygnowano z pokazania filmów dla dzieci, zaprezentowano za to blok produkcji o dzieciach, co wydaje się słusznym posunięciem.
Festiwal zamknął głośny prawie dwugodzinny film Ammy Asante (kolejna Ghanijka!) pt. „Zjednoczone królestwo” („A United Kingdom”) oraz występ Chóru Dziecięcego Alla Polacca z towarzyszeniem dwóch Afrykanów, którymi byli gwinejski bębniarz Mohamed „Gaspard” Condé oraz jego rodak, tancerz Andy Camara (obaj od lat mieszkają w Polsce).
12. edycja Festiwalu Filmów Afrykańskich Afrykamera przeszła do historii. Wydaje się, że nie była ani lepsza, ani gorsza od poprzednich. Poziom, dodajmy wysoki poziom, został utrzymany. Ważne, by utrzymać sam Festiwal, bo przy takiej frekwencji jak tegoroczna trudno o dobre rokowania. Obym się mylił.
Jako ilustrację muzyczną dzisiejszego wpisu proponuję utwór „Baayo”, który w 1991 r. nagrał gwiazdor muzyki senegalskiej Baaba Maal, czyli bohater jednego z filmów wyświetlanych podczas tegorocznej Afrykamery.