Wayward Pines – enigmatyczne miasteczko położone na krańcu znanego nam świata hipnotyzuje już trzeci raz. Po raz kolejny Blake Crouch stworzył opowieść, w której to, co nierealne splata się z tym, co jak najbardziej bliskie i ludzkie. Trzeci tom przynosi naprawdę nierozczarowujący finał, trzymającą w napięciu akcję oraz, niestety, dość przewidywalne rozwiązania wątków z tomów poprzednich.
Cykl „Wayward Pines” ze szczególną dynamiką wpisał się w recepcję gatunku z pogranicza thrillera i sci-fi. Crouch zasadził się nie tylko na rozbudowanie typowo fantastycznej warstwy powieści, ale przede wszystkim zaakcentował elementy właściwe thrillerowi i powieści psychologicznej. „Wayward Pines. Krzyk” to bodaj najlepsza część z trylogii sygnowanej nazwiskiem tego amerykańskiego pisarza, między innymi ze względu na nietuzinkowy finał, który nadrabia w porównaniu z rozwiązaniem znaczących dla całokształtu serii wątków.
Crouch postawił na intensywne tempo akcji, po raz kolejny spłycając psychologizm postaci. To nic dla niewymagającego fana tego typu literatury, choć z pewnością pogłębienie tej warstwy fabuły z pewnością wpłynęłoby na atrakcyjność powieści. W „Wayward Pines. Krzyk” dzieje się naprawdę dużo, opisy scen mordów przyprawiają o mdłości, jednak większą uwagę zwraca wątek walki o przetrwanie garstki ocalałych z krwawej rzezi. Crouch posiada doskonały warsztat pisarski, dzięki czemu potrafi przykuć uwagę czytelnika na tyle, by bez reszty pogrążyć się w fikcjonalnej, w tym przypadku mocno wstrząsającej, opowieści.
Jak to było w tomach poprzedzających część zatytułowaną „Krzyk”, również tu autor „Pustkowi” nie zrezygnował ze starannego odmalowania rzeczywistości pozbawionej znamion cywilizacji, opętanej morderczym instynktem zdeformowanej, zaludniającej większą część globu rasą abików, które w naturalny sposób wyewoluowały z ludzkiego gatunku. To przerażający świat niedostępnej ludzkiej stopie aberracji przesądza o postapokaliptycznej wizji świata, w której na naszych oczach zaczynają obumierać zasady regulujące społeczną współzależność. „Wayward Pines. Krzyk” to nie tylko obraz doskonałej antyutopii, która pod wpływem pewnych czynników traci fundament swojego istnienia. To także rzecz o manipulacji, żądzy nieograniczonej władzy okupionej nawet krwią najbliższych.
Jedną z najsłabszych sron cyklu stworzonego przez Blake’a Crouch’a jest z całą pewnością postać detektywa/szeryfa Ethan’a Burke’a; sceny z jego udziałem, mimo iż to postać wiodąca serii, są aż nadto przewidywalne, również sceny z jego życia rodzinnego nie przynoszą żadnej niespodzianki. Ale czegóż możemy spodziewać się po literaturze tego typu, wszak nie nieszczęśliwych rozwiązań.
Gdy przychodzi mi ocenić całość cyklu „Wayward Pines” mam wrażenie, że żadna ocena nie będzie tą obiektywną. Z całą pewnością alternatywny świat dalekiej przyszłości stworzony przez tego błyskotliwego Amerykanina zasługuje na uznanie, niekoniecznie osobiste, intymne rozwinięcia wątków głównych bohaterów, które karmione są sentymentalizmem i sporą dozą życiowego nieprawdopodobieństwa. Największym atutem „Wayward Pines. Krzyk” jest z całą pewnością otwarty finał, niedający żadnych szans na rozwiązanie zagadki przyszłości.