Ostatnio następuje u mnie jakiś przełom w sprawie polskich książek… „W rytmie passady” to moja druga polska książka w tym miesiącu. Do tego jest o tańcu, a ja za tańcem nie przepadam. A mimo wszystko opis fabuły mnie zaintrygował 😀 I wiecie co? Naprawdę zaczynam przekonywać się do naszych rodzimych autorów.
Julita kilka lat temu przeżyła niezbyt przyjemną sytuację, od tego czasu boi się zaufać ludziom, boi się dotyku. Po tym, co się stało, wraz z mamą przeprowadza się z Sopotu do Warszawy, gdzie mieszka jej kuzynka, a zarazem przyjaciółka – Ola. Dziewczyny chodzą razem na zajęcia zumby. Wkrótce Jula dostaje propozycję, można powiedzieć – nie do odrzucenia. Wystarczy, że zatańczy w konkursie kizomby, a przy okazji, ma szansę pokonać swój strach.
„Miłość jest niedorzeczna i przez to niepowtarzalna.”
Marcel niedawno dowiedział się o chorobie swojej mamy, dla niej wrócił do Polski z Portugalii, gdzie aktualnie przebywał. Rucki jest tancerzem i instruktorem tańców latynoamerykańskich i gdy tylko dowiaduje się, że jest szansa na wygranie sporej sumy pieniędzy, ma nadzieję na wygraną, którą mógłby przeznaczyć, aby ulżyć mamie w cierpieniu. Tą okazją, jest konkurs kizomby, w której musi wystąpić z amatorem.
Przyznaję, z początku Julita lekko mnie irytowała tym, że jak tylko ktoś ja dotknął – ona zaraz leciała do łazienki przed porcelanowy tron. Ale potem zrozumiałam, że to jest fobia, z tym nie jest łatwo walczyć, a bynajmniej bardzo ciężko jest to zrobić samemu. Więc – odpuszczam jej to.
„Czułem, że jestem jej przyjacielem, i to nie tylko w tańcu. Chciałem stać się jej przyjacielem i odgonić ciemne chmury z jej nieba.”
Bardzo mi się podobał stosunek Marcela do swojej mamy. Mimo że jest dorosłym facetem, widać, że jest mu ona naprawdę bliska i to, jak bardzo ja kocha i mu na niej zależy. Zrezygnował ze swoich marzeń, żeby być przy niej. Zresztą nie tylko dla mamy jest on taki dobry, również jest bardzo troskliwy w stosunku do Julii. Mimo gorszych momentów, nie zniechęca go jej fobia, stara się jej pomóc na ile tylko umie. Dzieli ich dosyć sporo lat, Jula jest jeszcze w liceum, a Rucki ma ponad dwadzieścia lat. Dużo i niedużo – każdy patrzy na to inaczej.
Po kilku tygodniach wspólnych treningów tańczenia passady (passada=kizomba) zaczyna się rodzić między nimi miłość. Podobało mi się to, że autorka odeszła od schematu i nie było czegoś takiego, że dzisiaj się poznali, a za tydzień już są parą. Nie, tutaj rozwijało się to powoli. Jednak czy licealistka i dorosły mężczyzna odnajdą wspólny język i dadzą radę być razem? (Hej, trochę niepewności musicie mieć ;P)
„Płakałam w samotności i marzyłam skrycie o innym życiu, ale nie potrafiłam niczego zmienić w dotychczasowym.”
Sama tytułowa passada była bardzo ciekawie przedstawiona, nawet po skończeniu książki, szukałam na internecie filmików z tym tańcem. Okay, przyznaję, że czytając o nim, wydawał mi się ciekawszy, ale to tak tylko nawiasem.
„W rytmie passady” jest naprawdę ciekawą książką o pokonywaniu własnych słabości, problemach, o radzeniu sobie ze stratą bliskiej osoby. Jednocześnie kocham ją… i nienawidzę. Nie powiem dlaczego, bo nie chcę niczego naprawdę ważnego zdradzać, ale ja byłam w szoku. Totalnie się tego nie spodziewałam. Nie do końca podobało mi się to zakończenie. Ale i tak, „W rytmie passady” jest książką, którą naprawdę warto przeczytać. 😉