2 lutego do kin wszedł “Plan B”. Po podobających się wielu “Moich córkach krowach”, Kinga Dębska wróciła z nowym filmem. Miałam spore oczekiwania wobec “Planu B”. Rozczarowałam się.
Nie chodzi o to, że po wpisaniu tytułu w Google pojawia się słowo “komedia”, chociaż “Plan B” komedią nie jest. Nie chodzi o obsadę, bo jest świetna. Aktorzy grają sercem, wchodząc w buty aktorów, jak w swoje własne. Ujęcia – cudo. Muzyka doskonała, aranżacja “Jeszcze w zielone gramy” Młynarskiego jest na wysokim poziomie. Z tym filmem mam inny problem. Moim zdaniem, nie ma tam w ogóle fabuły.
Mirka (Marcin Dorociński), Agnieszkę (Edyta Olszówka), Klarę (Roma Gąsiorowska), Natalię (Kinga Preis), Janulę (Małgorzata Goral) i Liama (Rory Keenan) poznajemy w okolicach Walentynek. Wspomnienie o Święcie Zakochanych pada z ich ust mimochodem albo w ogóle się nie pojawia, tylko elementy na trzecim planie (balony w kształcie serca i róże sprzedawane na ulicy) sugerują, że to właśnie ten dzień. Bohaterom wali się świat, czują się zranieni, myślą, że to koniec. Pstryk. Jest dobrze, niemalże deus ex machina. Chciałabym tutaj widzieć walkę, przeszkody, momenty załamania, by na końcu cieszyć się ich sukcesem.
Najlepiej wypada wątek Dorocińskiego, ale pewnie dlatego, że ekran kradnie pies. Uroczy kundel, który wie wszystko lepiej od smutnego właściciela(?). Jednak podobnie jak w innych wątkach przejście od złego stanu do dobrego jest zbyt szybkie, żeby zacząć współczuć bohaterowi. Weźmy taki przykład, Mirek zyskuje przyjaciela, on dowiadują się o problemach mężczyzny z prawem, odsuwa się od niego, a w następnej scenie bohater grany przez Dorocińskiego robi coś za co przyjaciel chce go ozłocić. To dzieje się tak szybko, że nie mamy nawet sekundy na poczucie niesprawiedliwości z jaką spotyka się bohater oraz radości, że jest szczęśliwy i przy okazji rozwiązał się jego inny problem.
Kolejny przykład, dwie bohaterki czują się zdradzone i oszukane przez mężczyzn, chociaż były przekonane, że z ich strony nic im nie grozi. Z doświadczenia wiem, że zrozpaczone kobiety gotowe są zejść do czeluści piekieł, żeby znaleźć odpowiedź na pytanie “Dlaczego?”. Bohaterki tego nie robią.
Inny wątek, kobieta, która powinna nienawidzić inną kobietę, łapie ją pod rękę, zaprasza do domu. Nie wiadomo, czy kobieta o niczym nie wie, czy tak kochała swojego męża, że nade wszystko ceniła jego szczęście, a może po prostu, mąż był dla niej dobry, tylko wtedy, gdy wszystkie jego potrzeby były zaspokojone? Na te i inne pytanie nie otrzymujemy odpowiedzi. Nie ma na to czasu. W sumie wszystko wskazuje na to, że wina scenarzysty, czyli Karoliny Szablewskiej. Z ciekawości sprawdziłam za scenariusze odpowiada. Spodziewałam się trzeciorzędnych filmów, a moim oczom ukazała się pierwsza część “Listów do M.”
W tym momencie jest mi bardzo przykro, bo teoretycznie powinno być tak, że jak spotka się dobry scenarzysta z dobrym reżyserem, zatrudniają najlepszych fachowców i obsadzą role wybitnymi aktorami to sukces gwarantowany. Niestety, nie w tym przypadku.