„Miasteczko Salem”

 

To współczesna wariacja na temat nieśmiertelnego potwora, którego legenda wyrasta z najdawniejszych lęków ludzkości przed ciemnością
i czającymi się w niej niebezpieczeństwami, a także przed istotami, które podstępnie pozbawiają swoje ofiary życia, zakradając się w nocy
i wysysając krew z odsłoniętej szyi. Samo słowo „wampir” swoimi etymologicznymi korzeniami sięga ku Europie Wschodniej – ojczyźnie
najsłynniejszego wampira w historii, hrabiego Vlada Draculi. W swojej powieści Stephen King demontuje jego mit w sposób świeży i równie przerażający, jak uczynił to niecałe sto lat wcześniej Bram Stoker. W „Danse Macabre” Stephen King pisze: „ Kiedy po raz pierwszy wpadłem na pomysł napisania powieści o wampirach (…) zdecydowałem, że chciałbym wykorzystać tę książkę jako rodzaj literackiego hołdu (…),
toteż świadomie upodobniłem moją powieść do ‘Draculi’ Brama Stokera i po pewnym czasie zacząłem odnosić wrażenie, że rozgrywam
interesującą – przynajmniej dla mnie – grę w literackie odbijanie piłki. Samo ‘Miasteczko Salem’ było piłką, ‘Dracula’ zaś ścianą, o którą wciąż uderzałem, patrząc, gdzie i jak poleci mój pocisk, tak bym mógł uderzyć ponownie”*.

O ile „Carrie” była pomyślana jako dreszczowiec, który miał „bawić” Czytelnika, o tyle dzięki swojej drugiej książce King wyrobił sobie opinię
pisarza horrorów. „Miasteczko Salem” to ważna pozycja w historii współczesnej literatury grozy – King połączył w niej bowiem elementy
typowe dla głównego nurtu literatury z elementami horroru. W ten sposób powstała genialna hybryda, która dała początek nowemu
trendowi w literaturze popularnej: powieść grozy, koncentrująca się na rozwoju głównego bohatera oraz postaci pobocznych, a zostawiająca potwory w tle, często przyznając im role drugoplanowe. W „Miasteczku Salem” pierwsze skrzypce gra społeczność miasteczka, kartki
powieści zaludnia naprawdę spora liczba bohaterów, którzy – co ważne – nie są dla Czytelnika anonimowi; autor świetnie zarysowuje ich
sylwetki, wyraziści buduje ich psychologizm i indywidualność, co sprawia, że nie da się zgubić w gąszczu charakterów.
King jednoznacznie daje do zrozumienia, że małomiasteczkowa mentalność mieszkańców jest tak naprawdę głównym motorem zdarzeń
i, co ważniejsze, budulcem mrocznego, przesiąkniętego złem klimatu powieści. Pieczołowite odtworzenie ich codzienności, wad, zalet, lęków
i monotonii życia nakłada się na duszną aurę spowijającą Jerusalem. Sama kreacja na wpół nawiedzonego miasteczka, do którego przybywają tajemnicze i złowrogie moce, to element znaczący w twórczości Kinga; na jego kanwie powstanie późniejsze Derry („To”, „Bezsenność”) oraz równie przeklęte Castle Rock („Sklepik z marzeniami”, „Worek kości”). Skażone złem Salem przyciąga osobliwych podróżnych – pana Starkera i jego tajemniczego współpracownika, Barlowa. Wydaje się, że siłą wabiącą dwóch dziwaków do miasta jest opuszczony dom,
górujący nad Salem, w którym w przeszłości miała miejsce rodzinna tragedia. Opętany przez demona gmach Marstenów to kolejny,
obok archetypu wampira, topos nakładający się na całościowy, przerażający wydźwięk powieści. King wiedział, co robi wpuszczając do historii wiszącego na sznurze Hube’a Marstena, siejącego postrach wśród okolicznych wyrostków. Niezwykle sugestywne opisy wnętrza domostwa, odgłosów czających się w pustych pokojach oraz jego wyglądu zewnętrznego okazały się świetnym preludium pod przyszłe wydarzenia.
„Miasteczko Salem” to synteza tradycyjnych, uświęconych literacko elementów grozy – wampirów, duchów, nawiedzonego domu – z dopiero co kształtującymi się, typowo Kingowskimi motywami – postacią pisarza, postacią nauczyciela oraz fikcyjnego miasteczka.
Stephen King niezwykle często będzie użyczał bohaterom detali swojego własnego życiorysu. Tak sprawa ma się z Benem Mearsem,
który powraca po latach do rodzinnego Salem, by spisać historię związaną z ponurym domem Marstenów. Ben to pisarz, któremu podobnie jak Kingowi przyjdzie się zmierzyć z wieloma potwornościami (jemu w rzeczywistości literackiej, Stephenowi w wyobraźni).

Najbardziej enigmatyczną postacią w powieści jest bez wątpienia Barlow. Choć przybywa do miasteczka wraz ze Starkerem, jego rola
w fabule jest niewielka, acz najbardziej namacalna. Podobnie, jak Drakula Stokera, Barlow spędza większą część doby w drewnianej skrzyni,
by krwawe obowiązki zlecać swoim ofiarom. Barlow nie ma nic z romantycznej natury Drakuli, to czyste wcielenie zła, nie tyle pałające
nienawiścią do człowieka, co poddane gatunkowym instynktom nakazującym zabijać. W równie sugestywny sposób nakreślił autor
dystyngowanego Starkera – starszego, uprzejmego pana, który w nowo otwartym sklepie zachwala wątpliwego pochodzenia antyki.
Ich nienachalna obecność w Salem wzbudza irracjonalny lęk w mieszkańcach, którzy podskórnie wyczuwają, że rzeczy mają się nie tak,
jak być powinny.

I właśnie to jest ten moment chwały Kinga.

Kiedy Czytelnik powinien paść mu do stóp i dziękować, że pisze to, co pisze. Twórca z Main po mistrzowsku wsącza w powieść pierwotny,
początkowo niczym nieuzasadniony strach, który rozprzestrzenia się nieodwołalnie, jak stado szczurów w pensjonacie Evy Miller.
Niepokój towarzyszący ukrytym za firankami mieszkańcom zostaje zaszczepiony również Czytelnikowi – ale za pomocą jakich środków,
jakich autorskich kruczków, tego nie sposób wyśledzić. Jest i kropka. I to jest genialne. Historia jest naprawdę świetnie pomyślana, jednak bez tych pośrednich, czających się nie wiadomo gdzie niuansów, determinujących intensywność, z jaką odczuwa się strach podczas lektury,
byłaby mniej warta. W kolejnych powieściach – „Lśnieniu”, „To” czy choćby w „Christine” – chwyt ten zostanie doprowadzony do perfekcji
i wyniesie Kinga na same wyżyny literatury spod znaku grozy.

Jestem ambitna. Dlaczego? Bo postanowiłam wziąć na swój recenzencki warsztat wszystko, co napisał Stephen King – mój ulubiony pisarz, którego od lat kolekcjonuję. „Miasteczko Salem” to jedna z powieści, które cenię najbardziej, zresztą moja wypowiedź chyba to udowadnia. Cenię Kinga przede wszystkim za to, że tak dobrze zna człowieka. Jego największym talentem jest umiejętność łączenia rzeczy naprawdę przerażających z tymi zwykłymi, powszednimi. To wspaniały sposób na pozyskanie Czytelnika. Gdy Kingowi po raz pierwszy wpadła do głowy idea przeniesienia postaci „staromodnego” Drakuli w czasy współczesnej Ameryki, jego żona stwierdziła, że na pewno od razu zostałby
przejechany przez taksówkę w Nowym Jorku. Dobrze, że nie wziął na poważnie jej sugestii i stworzył mroczny, kultowy i pełnokrwisty horror.

* S. King „Danse Macabre”, Warszawa 2009, s. 46.

miasteczko-salem-S.-King-recenzja

 

Dodaj komentarz