Jeżeli chcecie obejrzeć wzruszający film z historią miłosną i pięknym przekazem, to
„Najdłuższa podróż” będzie doskonałym wyborem.
Za tym tytułem kryją się dwie równolegle opowiadane historie.
Pierwsza rozgrywa się w czasach współczesnych. Urocza Sophia (w tej roli Britt Robertson) poznaje na rodeo przystojnego ujeżdżacza byków – Luke’a (Scott Eastwood). Para zakochuje się w sobie od pierwszego wejrzenia. Jest jeden problem (a raczej dwa), Sophia niedługo wyjeżdża na staż do Nowego Jorku, a Luke (przez swoje zajęcie) może pewnego dnia nie wrócić do domu o własnych siłach.
Żadne z nich nie chce zrezygnować ze swoich planów.
Podczas powrotu z pikniku Luke i Sophia ratują Ira’ego (Alan Alda). Starszy mężczyzna początkowo nie wydaje się zbyt sympatyczny, jednak z czasem zaprzyjaźnia się z młodą dziewczyną i opowiada jej o swojej Ruth (Oona Chaplin).
Historia miłosna sprzedawcy i nauczycielki rozpoczyna się w latach 40-stych i trwa do czasów współczesnych. Na pewno niemałym atutem snutej opowieści jest fakt, że widz nie jest pewien ciągu dalszego. Może się jedynie domyślać. Tutaj należy się ukłon w stronę Nicholas’a Sparksa, autora książki pt.: Najdłuższa podróż (jak łatwo się domyślić była ona pierwowzorem filmu).
Warto też wspomnieć o wątku Daniela (Floyd Herrington). Gdyby nie epizod z małym chłopcem, który wprowadza w życie Ira’ego i Ruth odrobinę zamieszania, Najdłuższa podróż byłaby tylko filmem o miłości…
Jeżeli miałabym się do czegoś przyczepić, to irytująca jest Britt Robertson. Młoda aktorka gra bardzo teatralnie, co za tym idzie nienaturalnie. Partnerujący jej Scott Eastwood nie ma zbyt dużo do zagrania (sądzę, że sceny na rodeo odgrywał kaskader), ale ogólnie dobrze sobie radzi, do pozostałych aktorów trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia.
Kwestie wizualne są na bardzo wysokim poziomie. Kluczową rolę w filmie odgrywają sztuki plastyczne. W filmie to kobiety są znawczyniami, jednak myślę, że sporej części widzów będzie bliższy stosunek Luke’go do współczesnych obrazów, niż stanowisko Sophii. Film może nie jest zapalnikiem do wielkich dyskusji na temat wybitnych twórców i ich dzieł plastycznych, ale na pewno trochę daje do myślenia w kwestiach sztuki i gustów, o których podobno się nie dyskutuje.
Podsumowując.
Film George’a Tillman Jr. jest klasycznym wyciskaczem łez (zabranie chusteczek na seans wskazane), dlatego (pomimo scen na rodeo) pewnie bardziej przypadnie do gustu żeńskiemu gronu odbiorów.
Mimo to Najdłuższą podróż warto obejrzeć.
Przynajmniej z trzech powodów.
Po pierwsze, niesie za sobą przesłanie, że nikt nie jest przegrany, a miłość to dodawanie wolności drugiej osobie. Pewnie tych przesłań można znaleźć jeszcze kilka, wszystko zależy od wrażliwości oglądającego.
Po drugie, sceny na rodeo podnoszą ciśnienie i naprawdę(!) widz kibicuje Luke’owi.
Po trzecie, to dobry film. Może nie zaliczyłabym go do grona wybitnych, ale jeżeli ktoś chce spędzić czas na seansie, który da powody do głębszych przemyśleń na temat miłości i nie tylko, to Najdłuższa podróż jest doskonałym wyborem.
Katarzyna Jüngst